Kolejny 1 maja za nami. Tego dnia mamy okazję poznać kondycję ruchu lewicowego. Piotr Ikonowicz już ogłosił tryumfalnie, że jest dobrze, a ruch zaczyna ruszać z miejsca. Czy rzeczywiście?
Optymizm Piotra Ikonowicza wypływa z pojawiających się nowych inicjatyw oraz udziału w warszawskiej demonstracji pierwszomajowej posłanki Anny Grodzkiej, która mówiła rzekomo o socjalizmie. Słaba to przesłanka do optymizmu. Posłanka prawicowej partii, jaką jest Ruch Palikota, przy okazji demonstracji powtarza radykalne slogany, ale czy idzie za tym konkretne działanie? Reprezentuje klub parlamentarny, któremu zawdzięczamy podwyższenie wieku emerytalnego do 67 lat. Intencje samej Grodzkiej mogą być szczytne, ale pozostaje ona w układzie politycznym nie mającym nic wspólnego z lewicą, a reprezentującym biznes oraz elity finansowe, a nie ludzi pracy. Z wcześniejszych zapewnień o prospołecznych nowelizacjach prawa tylko czekających na zgłoszenie przez Ruch Palikota niewiele zostało. Dlatego udział polityków tej formacji w warszawskich i wrocławskich obchodach Pierwszego Maja to co najwyżej ponury żart z lewicy. Optymizmem napawa z kolei fakt, że w tym roku Piotr Ikonowicz nie poprowadził członków Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej po pochodzie na spotkanie partii neoliberalnego milionera.
Nie jest dobrze również z kondycją samej lewicy. Warszawska demonstracja jak zwykle dotyczyła wszystkiego i niczego. Bez pomysłu, bez łączności z ruchami pracowniczymi czy szeroko rozumianym społeczeństwem. Jedynie kolejna okazja do towarzyskiego spotkania większej lub mniejszej grupki działaczy, choć pewnym powodem do optymizmu jest stały już udział w pochodzie lokatorów walczących o swoje prawa. Lepsza niż w poprzednich latach okazała się frekwencja, jednak ponownie nie nawiązano kontaktu ze społeczeństwem, czyli obchody były sztuką dla sztuki. Nieco lepiej było we Wrocławiu, gdzie temat demonstracji dotyczył wyzysku pracowników w specjalnych strefach ekonomicznych i nawiązywał do zeszłorocznego strajku w fabryce Chung Hong. Na demonstracji pojawiło się kilkoro pracowników specjalnej strefy ekonomicznej w Kobierzycach, co można uznać za niewielki sukces, pokazujący, że radykalna lewica ma przyczółki w środowiskach pracowniczych. We Wrocławiu przygotowany został również okolicznościowy biuletyn, który cieszył się dużym zainteresowaniem mieszkańców, a jego tematyka dotyczyła przede wszystkim kwestii społecznych.
To wszystko jednak za mało aby mieć powody do optymizmu. W momencie, w którym nasila się kryzys, polska lewica wciąż nie umie znaleźć środków dotarcia do przeciętnego Kowalskiego i skłonienia go do demonstrowania. Nie wie, jak nakłonić ludzi wściekłych na system oraz elity władzy, aby wyszli na ulice.
Demonstracje pierwszomajowe były też bardzo grzeczne. Wbrew temu, co pisze na przykład Rafał Bakalarczyk, nie jest to właściwa droga. Hasła „Rząd na bruk, bruk na rząd” nie powinny oburzać ani razić kogoś, kto chce przeprowadzić zmianę społeczną. Wręcz przeciwnie, musi być ich więcej, a demonstracje oburzenia rzeczywiście wyrażać oburzenie. Lewica w ostatnich latach zapomniała o tym, że wśród strategii walki na przykład o prawa pracownicze są działania bardziej radykalne. Demonstrowanie rewolucyjnego zapału przy udziale posłów, uczestnicząc w spokojnym pochodzie z punktu A do B, nie jest właściwą strategią dla lewicy.
Prawa pracownicze są atakowane codziennie, a tym co może odróżnić ideową lewicę od na przykład głównych central związkowych, może być właśnie bezkompromisowość w walce. Tymczasem dawno nie było w Polsce na przykład okupacji biur poselskich, blokad dróg czy okupacji zakładów. Może przed przyszłorocznym Pierwszym Maja postarać się o przeprowadzenie podobnych akcji bezpośrednich, aby przekonać się, czy zachęcą one ludzi bardziej niż kolejne zapowiedzi pisania ustaw niemających w obecnych warunkach politycznych szans na wejście w życie.
Od maja przyszłego roku resort pracy planuje nowelizację prawa, polegającą na zwalczaniu bezrobotnych. Po odmowie przyjęcia już pierwszej oferty pracy, mieliby oni tracić ubezpieczenie zdrowotne na dziewięć miesięcy. Podobnych ataków jest bardzo wiele. Co ma do zaoferowania wściekłemu bezrobotnemu czy pracownikowi napadanemu na każdym kroku przez kapitalistów, polityków i urzędników ideowa lewica? Moralitety o powstrzymaniu się od radykalnych haseł i rzucania kostką brukową, a może panią poseł mówiącą słowo „socjalizm”?
Obowiązkiem lewicy jest organizowanie ludzi, aby wyrażali wściekłość i starali się odpierać ataki, zamiast jedynie narzekać. Rozsądek nakazywałby, aby teraz różne środowiska siadły razem i opracowały spójną strategię działania, mającą na celu doprowadzenie do tego, aby przyszłoroczny Pierwszy Maja był dniem gniewu.
Tymczasem na lewicy rozpętał się istny kabaret powtarzany co roku – afera wokół symboli. Ujawniają się w nim wirtualne organizacje, które przez ostatni rok nie przeprowadziły ani jednej akcji. Oświadczenia oraz komentarze za lub przeciwko obecności jednej flagi z sierpem i młotem na wrocławskiej demonstracji zapełniają lewicowe fora internetowe. Najśmieszniejsze jest to, że większość najbardziej zaangażowanych w spór osób o wiele mniej czasu poświęca na walkę z kapitalizmem. Istnieją ważniejsze problemy niż symbolika. Biorący udział w przygotowaniach do demonstracji powinni mieć prawo do swoich sztandarów oraz transparentów, a jeśli nie uczestniczyli w działaniach koalicji nie mają prawa później płakać – to proste rozwiązanie.
Tak więc do dzieła, czas na spotkania, warsztaty i debaty – oczywiście na temat strategii działania, a nie symboli.
Piotr Ciszewski
fot. P.C.