Agnieszka Szmidel: Skąd wzięła się w Pani potrzeba pomagania innym?
Barbara Pokryszka-Sołtys: To nie jest to potrzeba, a konieczność. Nie o pomaganie tutaj chodzi, tylko o walkę o to, aby zmienić chorą sytuację. Można pomagać ludziom doraźnie, gdy ich sytuacja tego wymaga, ale to nie rozwiązuje problemu. Za chwilę pojawią się kolejne osoby potrzebujące pomocy. Dopóki nie zmienią się pewne zasady, takich ludzi będzie przybywać a chodzi o to, by nikt nie musiał żebrać o pomoc czy łaskę, lecz żeby mógł żyć godnie ze swojej pracy na jakimkolwiek stanowisku. W tym systemie nie jest to możliwe, normy są stale podwyższane, jeden pracownik wykonuje pracę przewidzianą często dla dwóch lub trzech osób za jedna stawkę, oszczędności zakładów pracy są robione kosztem pracowników, ich pensje stale maleją w porównaniu z kosztami życia. Taka pomoc bywa jedynie maskowaniem objawów choroby, którą trzeba wyleczyć. Oczywiście, ona jest potrzebna, ale jeszcze bardziej są potrzebne rozwiązania systemowe.
Czy wielkie korporacje, mimo lustra, jakimi są media i organizacje pozarządowe, łamią prawa pracownicze?
Czy pani prawa pracownicze zawsze były i są przestrzegane? Czy w ogóle ma pani ich świadomość? Większość z nas nie jest właścicielami czy udziałowcami wielkich korporacji, a pracownikami najemnymi, bez względu na to, jaki rodzaj pracy wykonujemy. Wykonujemy swoją pracę – umysłową czy fizyczną – oczekując za to wynagrodzenia, dzięki któremu będziemy mogli żyć godnie, niekoniecznie w luksusach, ale nie jak nędzarze. I mamy prawo tego oczekiwać, bo to my, pracownicy, wypracowujemy zyski dla właścicieli, przecież bez naszej pracy oni sami by tego wszystkiego nie wytworzyli, w końcu nie zatrudniają nas z dobrego serca, tylko by prowadzić swój biznes z sukcesem. Tymczasem ostatnio upowszechniła się propaganda, jakoby pracownicy byli tylko dodatkowym kosztem dla tego biznesu, w związku z czym traktuje się ich jak zło konieczne, „zasoby ludzkie” wpisane w koszty firmy.
Przecież pracodawcy dają pracę…
Rozumiem, że można robić pieniądze na samym obracaniu pieniędzmi czy akcjami na giełdzie, do tego nie trzeba tabunów pracowników. Do czego prowadzi takie myślenie, wie dziś cały świat próbujący podźwignąć się z potężnego kryzysu zapoczątkowanego przez takich właśnie „myślicieli”. Nie zmienia to faktu, że społeczeństwo potrzebuje dóbr i usług, których nie zapewnią im panowie z City, a które wykonują tak pogardzani dziś pracownicy. Nasza praca – sprzątaczek, fryzjerów, śmieciarzy, robotników produkcyjnych, rolników, górników czy dziennikarzy – jest potrzebna społeczeństwu, a więc wszyscy nawzajem jesteśmy sobie potrzebni. Bez naszej pracy, godnie opłacanej i wykonywanej w cywilizowanych warunkach, upadnie cywilizacja. Nie można nas traktować jak niewolników, odbierając nam kolejne prawa, podnosząc w nieskończoność normy i traktując jak śmieci. Co prawda celuloza jest kaloryczna, ale nie wiem, jak długo można by przeżyć jedząc banknoty czy papiery wartościowe. Jeśli łamanie i ograniczanie praw pracowniczych będzie kontynuowane, nikt nie będzie chciał robić. A na pewno – dla tych, którzy gardzą pracownikami. Ciekawe, jak sobie wtedy poradzą?
Czy w chwilach, kiedy stawia się czoła wielkim firmom, dyskryminowani łączą swoje siły, aby walczyć o swoje prawa?
Myślę, że jest to pytanie bardziej do działaczy związków zawodowych czy osób naukowo zajmujących się problemem łamania praw pracowniczych, oni mogą dysponować badaniami i statystykami na ten temat. Ja mogę się wypowiadać wyłącznie na podstawie własnego doświadczenia, a to – na razie – dotyczy „stawiania czoła” jednej zaledwie korporacji. Choć nie przesądzam, czy kiedyś nie będzie ich więcej… Oczywiście, pracownicy starają się współpracować i wspierać się wzajemnie, ale są to działania bardzo nieoficjalne. Niektórzy nawet na gruncie prywatnym wolą omijać te kwestie. Ze strachu. Mimo tego, iż żyjemy w zjednoczonej Europie demokratycznych państw, gdzie formalnie prawa człowieka i wszelkie swobody są jednym z fundamentów naszej Unii Europejskiej, to w praktyce wygląda to zgoła inaczej. Czym innym są bowiem deklaracje i prawa zapisane w szumnych odezwach, czym innym zaś – realne, codzienne życie.
Czy czuła się Pani w swojej walce osamotniona?
Życie pracowników, których byt i życie oraz ich rodzin często, zbyt często, zależy od widzi mi się pracodawcy, nie jest łatwe. Tutaj musimy działać niemal jak partyzanci, spotykając się w tajemnicy po godzinach pracy, w ciągłym strachu o konsekwencje i poczuciem zagrożenia utratą pracy, czyli źródła utrzymania. I to w sensie wręcz biologicznym, bo o godnym czy lepszym życiu mało kto już myśli. W takich warunkach trudno o jakieś teatralne przejawy solidarności, każdy myśli i troszczy się o siebie. I ja to rozumiem. Co nie oznacza, że takiej współpracy nie ma, ale wolałabym o tym teraz nie mówić. Jest jakaś nuta romantyzmu i martyrologii – tak bliskich nam, Polakom – w takich formach działania. Mam nadzieję, że ów nieoficjalny ruch oporu pracowniczego będzie się rozwijał i czuję, że kiedyś zwyciężymy.
A jednak zapłaciła Pani spora cenę za stawienie czoła ogromnej korporacji…
Poniosłam poważne konsekwencje i one wciąż trwają, ale godność warta jest każdej ceny. Byłam upominana za kontakt z mediami, sugerowano mi, że nie powinnam tego robić. Mój pracodawca próbował skłonić mnie do spotkania sam na sam, aby omówić te kwestie tłumacząc, że jest to nieformalna rozmowa i nie wymaga obecności mojego reprezentanta związkowego. Nie zgodziłam się. Spotkanie odbyło się w obecności działacza związku Unite the Union, zaproponowano mi lepsze stanowisko. Nie zgodziłam się. Nie dam się przekupić. Zmiana sytuacji jednej osoby nie rozwiązuje problemu wyzysku pracowników hotelowych. A ja walczę nie tylko o siebie, ale o zasady, które powinny dotyczyć wszystkich. Wkrótce zostałam zawieszona w czynnościach zawodowych, włącznie z oficjalnym zakazem przychodzenia do pracy i kontaktowania się z innymi pracownikami.
Jak to się stało?
Pretekstem zawieszenia było oskarżenie mnie o ujawnienie tajemnicy firmy, do dzisiaj nie wyjaśniono mi, co było tą tajemnica i nie podano mi oficjalnie wyników dochodzenia, o co niejednokrotnie prosiłam. Od kilku miesięcy media zarówno brytyjskie, jak i polonijne, a także polskie, nagłaśniały problem ciężkich warunków pracy w londyńskich hotelach, a ja byłam jedynym pracownikiem, który mówił o tym dziennikarzom pod swoim nazwiskiem. Podczas mojego zawieszenia hotel wraz z agencją podwyższał normy… Koleżanki z pracy liczyły na mnie, prosiły o pomoc, jednak ja w żaden sposób nie mogłam im pomóc, nie łamiąc zasad zawieszenia. Unite The Union pomógł pokojówkom napisać petycje o braku ich zgody na podniesienie norm, jednak ta petycja nigdy nie dotarła do naszego pracodawcy. Mimo tych trudności, nie poddam się. Chciałabym, by taką siłę poczuli też inni pracownicy, zasługują na to. Nie tylko wierzę, ale jestem przekonana, że możemy zmienić świat, jeśli tylko będziemy solidarni i przestaniemy czołgać się z głowami przy ziemi. Najwyższy czas, by pracownicy wreszcie podnieśli głowy i zacisnęli pięści zamiast wciąż zaciskać pasa z biedy i zęby z nerwów.
Pomaga Pani innym. Kto zgłasza się po pomoc do Pani?
To przeważnie osoby niesprawiedliwie zwalniane, dyskryminowane i zastraszane w pracy, okradane przez pracodawców. Bardzo często ci ludzie potrzebują jedynie porady, ponieważ nie znają prawa pracy, więc nie potrafią się bronić. Nie wiedza, ile im przysługuje urlopu, czy mają prawo do płatnego zwolnienia chorobowego, czy muszą pracować po godzinach pracy, czy pracodawca ma prawo wydłużać im czas pracy wbrew podpisanym przez obie strony umowom, czy ma prawo dokładać obowiązków poza tymi, które są jasno określone w kontrakcie, czy obraźliwe epitety to już jest mobbing, czy mogą zostać zwolnieni podczas urlopu wypoczynkowego lub chorobowego…
Pomaga Pani głównie w sprawach pracowniczych?
Nie tylko. Coraz więcej osób zgłasza się również po poradę w związku z nieuczciwymi agencjami wynajmu lub nieuczciwymi prywatnymi właścicielami wynajmowanych pokoi, domów. Okazuje się, że i prawo lokatorskie jest tu równie często łamane, jak prawa pracownicze. Domy bywają wynajmowane bez wymaganej licencji, na czarno. To skutkuje problemami w uzyskaniu dodatku mieszkaniowego w przypadku utraty pracy, bo właściciel, który unikając płacenia podatku nie rejestruje wynajmu, zrobi wszystko, by ukryć oszustwa i lokator ląduje na bruku bez dowodu, że tam mieszkał. Bez pracy i bez mieszkania kończy się to zazwyczaj bezdomnością, której powodem często jest nie przestrzeganie praw lokatorów. Te dwa główne problemy najczęściej spotykam.
Poza działalnością społeczną, maluje Pani obrazy. Jaka role w Pani życiu pełni sztuka?
Skończyłam w Polsce studia malarskie, wcześniej liceum sztuk plastycznych. Pochodzę z artystycznej rodziny. Sztuka zawsze była obecna w moim życiu. Być może ta specyficzna wrażliwość sprawiła, że nie potrafiłam być obojętna na wyzysk i niesprawiedliwość, z jakimi się spotykałam i spotykam. Przygotowuję właśnie cykl prac będących malarska opowieścią o tym, co tak naprawdę dzieje się w hotelach, nie tylko w Londynie. Opieram się na własnych doświadczeniach i przeżyciach, to momentami bardzo intymne, ale wiem, że tymi obrazami mówię nie tylko w swoim imieniu W zasadzie dotyczy to wielu pracowników, niezależnie od branży. Będzie to opowieść o wyzysku, bezduszności i krwiożerczości korporacji, o traktowaniu pracowników jak podludzi, o łamaniu praw pracowniczych, o pracy ponad ludzkie możliwości, o bólu – często fizycznym, spowodowanym zbyt ciężką pracą – i cierpieniu tzw. normalnych ludzi z uśmiechami przyklejonymi na nieszczęśliwych twarzach. O cenie, jaką za takie traktowanie płacą pracownicy, czyli większość społeczeństwa, niezależnie od szerokości geograficznej, pod którą żyją. O wszystkim, czego nie oddadzą słowa, o czym się nie mówi, a należałoby krzyczeć. Ten krzyk buntu, ale częściej rozpaczy i poczucia bezsilności, czasem się odzywa, ale my go nie słyszymy. Usłyszmy go. Dzisiaj. Bo jutro może być za późno.
A teraz trochę o konkursie na „Polkę Roku w UK”. Jak przyjęła Pani wiadomość o nominacji?
Wiadomość o nominacji przyjęłam z radością, jako dostrzeżenie problemu łamania praw pracowniczych, za walkę o które zostałam nominowana. Cieszę się, ze zaczynamy o tym coraz głośniej mówić, że ten ogromny problem przestał być zamiatany pod dywan. Byłam mile zaskoczona otrzymując specjalne wyróżnienie z rąk pani Wicemarszałkini Sejmu Rzeczpospolitej, pani Wandy Nowickiej, za moją walkę o prawa pracownicze. To ważne dla mnie wyróżnienie nie ze względu na funkcję sprawowaną przez panią Nowicką, ale bardziej na fakt, że jest ona osobą od wielu lat zaangażowaną w walkę o prawa kobiet, w tym prawa pracownicze, a więc przyznała mi owo wyróżnienie kierując się swoją wiedzą i doświadczeniem nie jako urzędnik, lecz osoba doskonale rozumiejąca wagę mojej walki.
Czy Plebiscyt i to wyróżnienie pomoże Pani w dalszej walce?
Mam nadzieje, że mój udział w Plebiscycie ośmieli innych wyzyskiwanych pracowników do walki o swoje prawa i wsparcie mnie w mojej kampanii przeciwko nieuczciwym pracodawcom. I wspierania siebie nawzajem. Nie jestem Superwoman, nie rozwiążę sama wszystkich problemów. Chciałabym dawać przykład innym, że warto walczyć. Warto, co nie oznacza, że się opłaca. Tak jak wartość i cena nie są synonimami. Każdy sam musi dokonać wyboru. Ja mam nadzieję, że poczucie własnej godności i wartości przeważy nad rynkową wyceną niewolniczej i poniżającej pracy.
Mówi Pani: "Wierzę, że zmienię świat – mimo wszystko, bo wiara nie wymaga dowodów". Co chciałaby Pani zmienić w życiu swoim i innych?
Chciałabym, by ludzi traktowano godnie, niezależnie od tego, ile i w jaki sposób zarabiają na życie. Chciałabym być szanowana jako pracownik, gdziekolwiek bym pracowała. Chciałabym być szanowana po prostu jako człowiek. Brakuje mi tego szacunku dla drugiego człowieka, dla jego pracy, wysiłku. Myślę, że nam wszystkim brakuje tego szacunku do siebie nawzajem. Brakuje nam uwagi dla drugiego człowieka, dla siebie, nawet dla swoich najbliższych. Mijamy się jak roboty, jak „zasoby ludzkie”, skupione na bezdusznej i mozolnej walce o byt, zmuszane traktować siebie nawzajem jak towar na rynku, jak potencjalne źródła dochodów albo zagrożenie pogrzebania naszych rzekomych karier i zarobków. Nie da się tak żyć. Sobie i innym życzę, abyśmy od nowa nauczyli się dostrzegać w sobie ludzi, którzy nie są robotami, wykonawcami, petentami w urzędach czy zimnymi urzędnikami, rządzącymi i rządzonymi, tylko po prostu ludźmi, z całą gamą emocji i przeżyć, bo to one tworzą nasze życie, a nie pieniądze i kupowane za nie rzeczy. Moja walka o prawa pracownicze, o godność pracowników, ma też taki sens. Przestańcie nas traktować jak zasoby ludzkie albo konsumentów. Jesteśmy ludźmi i obywatelami.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad pochodzi ze strony Komitetu Obrony Pracowników. Ukazał się również w "Magazynie Lejdis".