Tadeusz Koczanowicz: Epilog klęski „Solidarności”

[2013-08-21 00:24:27]

Sejm przegłosował nowelizację Kodeksu Pracy, która znosi ośmiogodzinny dzień roboczy, obowiązujący w Polsce od 1919 r. W ramach tych samych zmian wprowadzono również – pod nieśmiertelnym hasłem „uelastycznienia” – ruchomy czas pracy.

W odpowiedzi na te decyzje, związki zawodowe opuściły komisję trójstronną, zrywając dotychczasową formułę dialogu społecznego. W komisji pozostali przedstawiciele rządu i pracodawców, którzy bronią decyzji parlamentu. Związki odrzuciły, na czele z przewodniczącym „Solidarności”, różniące je dotychczas kwestie, aby wspólnie upomnieć się o interes klasowy. Samo porozumienie dotychczas nie zawsze przychylnych sobie central jest momentem przełomowym, który pozostał niestety niezauważony w ferworze dyskusji o ochronie Jarosława Kaczyńskiego czy sukienkach Małgorzaty Tusk. Na naszych oczach nastąpił moment stawania się polityki: związki po raz pierwszy od początku lat 90. rozpoczęły realny spór z rządem. Przedstawiciele władzy dobrze poczuli się już w roli wspierających kapitał przeciwko światu pracy, dzięki czemu grupa parlamentarzystów PO zaczęła zbierać podpisy pod projektem ustawy polityka tej partii, Jana Filipa Libickiego. Zmiany w prawie, które zaproponował senator, można spokojnie nazwać „antyzwiązkowymi”. Partia rządząca postanowiła pójść za ciosem w likwidowaniu prawa pracy. Jej przedstawiciele zaproponowali zniesienie obowiązku opłacania przez pracodawcę etatów związkowych, zbierania składek oraz udostępniania organizacjom pracowników lokali na terenie zakładu pracy. Jest to bezprecedensowy akt arogancji władzy, która karze niezadowolonych obywateli zamiast zająć się ich postulatami.

Reakcja na te wydarzenia, wbrew pozorom, nie jest zaskakująca. Ukazuje po raz kolejny pewien schemat wzajemnej relacji polityki i dziennikarstwa. Opiera się na przeniesieniu akcentu z realnej polityki, rozumianej jako wieloaspektowa gra interesów, na tożsamościową walkę mającą na celu potwierdzenie miejsca na tych samych pozycjach zajmowanych od lat.

Najłatwiej czynić to poprzez dyskusje o sondażach stanowiących krzywe zwierciadło polityki. Każdy, kto nie ma niczego specjalnego do powiedzenia, znajdzie w nich dla siebie miejsce, tak jak podekscytowani goście programów telewizyjnych, dyskutujący o zmianach poparcia w granicach błędu statystycznego. Ci ostatni interpretują tę „zmianę” poprzez fakty lansowane przez media jako ważne. Reprodukują podziały, powołują się na mity założycielskie i autentycznie w nie wierzą, podobnie jak ich odbiorcy, którzy za ulubionych zawodników medialnych gotowi są rzucić się w ogień. Idą zatem protestować przeciw wykładom Baumana, albo zaszczycają swoją obecnością inny Marsz Niepodległości. Politycy nie muszą się za bardzo wgłębiać w dyskutowane sprawy, wystarczy że będą podgrzewać emocje własnej drużyny. Zresztą i tak ponad połowa obywateli nie głosuje, dlatego nie ma się czym martwić.

Na zewnątrz tego spektaklu pozostaje realna, mało atrakcyjna medialnie polityka. Weźmy choćby i kwestię prawa pracy, w którego obronę angażują się niedobitki związków zawodowych. Przewodniczący „Solidarności”, Piotr Duda, odczytujący oświadczenie o opuszczeniu komisji trójstronnej przez stronę związkową, sprawiał wrażenie jakby wcale nie był pewny swego. Sam przywykł do kibicowania jednej drużynie i uprawomocniania jej historycznym kontekstem, którym wciąż dysponuje zarządzany przezeń związek. Dzięki temu może wywierać wpływ na posłów i walczyć tym samym o sprawy świata pracy. Jednak rola trybuna ludowego wyraźnie go peszy.

Tusk, ani trochę zaskoczony, nie ukrywał oburzenia, że związkowcy złamali reguły gry. Komentarz premiera nie był również absolutnie przewidywalny: „Dialog nie polega na tym, że związki zawodowe każą coś zrobić, a rząd, parlament, pracodawcy mają to wykonać” – zdradził premier. Innymi słowy: dialog polega na tym, że rząd, parlament i pracodawcy każą coś robić, a związki to wykonują. Paradoksalnie, takie odczytanie słów Tuska najlepiej określa miejsce związków w Polsce. Propozycje senatora Libickiego są postawieniem kropki nad „i” do słów premiera, a nie samowolą przedstawiciela marginalnej frakcji jego partii. To smutny koniec historii, którą rozpoczęła „Solidarność” pod przywództwem Lecha Wałęsy. Wtedy do tego związku należało 30 proc. pracujących Polaków.

Jak widać przy okazji ostatnich wydarzeń – mit „Solidarności” okazał się przekleństwem. Z jednej strony wyniósł do władzy elitę, która zbudowała państwo wg obowiązujących wzorów neoliberalnych. Z drugiej – działalność związkowa weszła w skład wyobrażeń narodowych o powstaniach i przeszłości. Po „okrągłym stole” związki zostały zmuszone do firmowania liberalnych przemian politycznych, co doprowadziło je do stanu faktycznego zaniku, nieporównywalnego z żadnym innym państwem europejskim. „Solidarność” próbowała się jeszcze ratować, odwołując się do mitu założycielskiego, stając się w ten sposób zakładniczką medialnego spektaklu na linii SLD – AWS, a później PO – PiS, tracąc przy tym też zupełnie własną wiarygodność. Zerwanie posiedzenia komisji trójstronnej można również wpisać w ten schemat.

Jednak gdyby tak naprawdę było, to stałoby to się wydarzeniem medialnym. Ponieważ jednak tak się nie stało, można powiedzieć, że rząd i pracodawcy poniekąd zmusili związki, aby wystąpiły w imieniu interesu klasowego, a nie tożsamościowego. Arogancja władzy spowodowała erozje fundującego ją systemu, który najlepiej opisuje lakoniczne hasło „Nie róbmy polityki, budujmy szkoły”.

Czy mamy więc do czynienia z powrotem do prawdziwej polityki? Można na to odpowiedzieć przywołując słowa Zygmunta Baumana z zakłóconego przez narodowców wykładu we Wrocławiu, gdzie słynny socjolog mówił, że socjaldemokracja znajduje się tam, gdzie znajdowała się u swoich początków. Ruch związkowy praktycznie nie istnieje i to, co z niego zostało, ma szansę stać się początkiem nowej alternatywy pracowniczej, która mogłaby odegrać istotną w polityce. Jednak bez szerokiego wsparcia innych środowisk broniących praw pracowniczych i wpisania tego w szerszy kontekst walki o prawo do godnej pracy, ten gest albo zniknie kompletnie niezauważony w medialnej burzy, albo też zostanie uznany za sukces lub porażkę jednej z drużyn politycznej rozgrywki.

Lewica i jej postulaty emancypacyjne znajdują się poza spektaklem władzy. Wystąpienie związkowców z Komisji Trójstronnej jest zatem rysą, która może stać się początkiem tego, co w języku Jacques’a Rancière nazywa się dostrzeżeniem niewidzialnego, czyli w tym przypadku wprowadzeniem do sfery politycznej postrzegalności postulatów pracowniczych i haseł emancypacyjnych. Ich faktyczne włączenie otworzy przestrzeń dla lewicowej perspektywy w ramach tego dyskursu, a w konsekwencji stworzenia miejsca dla reprezentacji parlamentarnej, będącej w stanie realnie walczyć o postulaty pracownicze. Rząd zachowuje się tak jakby mu bardzo na tym zależało. Środowiska wspierające prawa pracownicze zaskakująco mało zajmują się natomiast tą kwestią, jako zajęte tematami kreowanymi w spektaklu mediów. Przykładem świeci tu sprawa uboju rytualnego, który jest ważnym problemem etycznym, jednakże jego zakaz nie ma wpływu na życie milionów mieszkańców tego kraju. Natomiast tzw. „uelastycznienie” prawa pracy i utrzymanie antypracowniczych rozwiązań, które funkcjonowały w ramach pakietu antykryzysowego, ma wpływ na każdego bez wyjątku.

Strajk generalny zapowiadany na połowę września, który spotkał się z krytyką tak wielu ludzi zasłużonych dla ruchu związkowego w Polsce, jako akt niemalże chuligaństwa, jest wręcz przeciwnie, jednym z najgłębszych aktów politycznych po 1989 r. Jednym z niewielu konfliktów w których nie chodzi o symbole, ambicje czy sondaże, ale sprawę dotyczącą całego społeczeństwa. Egalitarny charakter tego konfliktu jest szansą na sukces, podobnie jak miało to miejsce w przypadku sprawy ACTA.

Wielu niesprawiedliwych komentatorów zarzucało związkowcom, że bronią swoich przywilejów. Strajk jest dowodem czegoś odwrotnego. Związkowy zaryzykowali przywileje w obronie wszystkich ludzi pracy. Strajk jest ostatnią szansą, żeby opisaną przez Davida Osta „klęskę solidarności” przekuć w zwycięstwo fundujące nowy ruch pracowniczy w Polsce.

Tadeusz Koczanowicz

Fot. Wikimedia Commons


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


26 listopada:

1911 - W Dravil zmarł Paul Lafargue, filozof marksistowski, działacz i teoretyk francuskiego oraz międzynarodowego ruchu robotniczego.

1942 - W Bihaciu w Bośni z inicjatywy komunistów powstała Antyfaszystowska Rada Wyzwolenia Narodowego Jugosławii (AVNOJ).

1968 - Na wniosek Polski, Konwencja ONZ wykluczyła przedawnienie zbrodni wojennych.

1968 - W Berlinie zmarł Arnold Zweig, niemiecki pisarz pochodzenia żydowskiego, socjalista, pacyfista.

1989 - Założono Bułgarską Partię Socjaldemokratyczną.

2006 - Rafael Correa zwyciężył w II turze wyborów prezydenckich w Ekwadorze.

2015 - António Costa (Partia Socjalistyczna) został premierem Portugalii.


?
Lewica.pl na Facebooku