Jarosław Klebaniuk: Demokracja musi odejść?

[2015-12-29 00:37:04]

Demokracja, taka jaką ją znamy z ostatniego ćwierćwiecza powoli przechodzi do historii. Najprawdopodobniej czeka nas okres autorytarnych rządów i trudny do przewidzenia rozwój wypadków w sferze publicznej. Czy ktoś przed paroma miesiącami sądził, że dziesiątki tysięcy ludzi wyjdą na ulicę? Czy ktoś przypuszczał, że Trybunał Konstytucyjny stanie się, w konsekwencji ustawy, ciałem pozornym, niezdolnym do orzekania?

Ostatnie wydarzenia na scenie politycznej trudno było przewidzieć. Umiarkowana, prowadzona pod socjalnymi hasłami kampania wyborcza PiS, zapowiadała raczej rządy, stawiające na pierwszym miejscu potrzeby ludzi, którym się nie wiedzie i których polski kapitalizm nie rozpieszcza. Wielu wyborców uwierzyło, że do priorytetowych działań należeć będzie finansowa pomoc dla rodzin z co najmniej dwójką dzieci, realizacja orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego o tym, że najmniej zarabiający nie powinni płacić podatku, wreszcie powrót do wieku emerytalnego, który pozwoliłby przeciętnie przez kilkanaście lat odpocząć po kilkudziesięciu latach ciężkiej pracy.

Zamiast natychmiastowej realizacji obietnic: 500 złotych na dziecko, podwyższenia kwoty wolnej od podatku, przywrócenia przechodzenia na emeryturę w wieku 65 i 60 lat, dostaliśmy bezprecedensowy atak na Trybunał Konstytucyjny, zapowiedź całkowitego podporządkowania służby cywilnej rządowi, forsowanie skrajnie prawicowych rozstrzygnięć w sferze obyczajowej. W komisjach sejmowych i w czasie obrad plenarnych obserwujemy – za pośrednictwem ekranów – akty sprawowania władzy nie tylko bez liczenia się z opozycją, lecz także z lekceważeniem dla dobrego politycznego obyczaju i dla obowiązującego prawa.

Nie identyfikuję się ani z PiS, ani z opozycją w postaci zjednoczonych chwilowo w walce PO, Nowoczesnej i Zjednoczonej Lewicy – a więc z żadną ze stron obecnego konfliktu. Dystansuje się od niego także bliska mi ideowo Partia Razem. Jej stanowisko bywa ostro krytykowane, także przez lewicowe komentatorki, które oczekują przyłączenia się jej do Komitetu Obrony Demokracji. Mam w tej kwestii mieszane uczucia. Demokracja, przynajmniej ta, z którą mamy obecnie do czynienia, sama w sobie jest dobrem bardzo względnym. Aby zostać wybranym na parlamentarzys(t)kę wystarczy sprawnie przeprowadzona i dobrze sfinansowana kampania. A później praktycznie brak jest możliwości weryfikacji tego, czy są w ogóle podejmowane próby realizacji zapowiedzi i obietnic z kampanii. Stanowienie prawa w parlamencie polega bardziej na forsowaniu propozycji większości lub zabieganiu o tę większość, aniżeli na merytorycznej analizie różnych możliwości. Negocjowanie rozwiązań korzystnych dla możliwie wielu stron jest czymś tak nietypowym, że trudno przywołać jakiś przykład takiego procedowania.

Funkcjonująca obecnie demokracja medialna, a więc oparta na powierzchownym, lecz masowym i wielokrotnym eksponowaniu wizerunków, wypowiedzi i konfliktów, jest zaledwie karykaturalną deformacją demokracji jako władzy ludu. Sukces nie tylko Andrzeja Dudy i obecnie rządzących, lecz także Ryszarda Petru i Pawła Kukiza, pokazuje, jak bardzo intelektualnie leniwi są wyborcy i jak niewiele trzeba, aby ich przekonać do poparcia ugrupowań, które albo nie są wiarygodne (wyparcie się przez PiS przedwyborczych obietnic w latach 2005-2007), albo realizują interesy wielkiego kapitału (Nowoczesna z programem podatkowym sięgnięcia do kieszeni uboższych, aby przełożyć z nich pieniądze do kieszeni najbogatszych), albo wreszcie nie mają żadnego programu (jedynym konkretnym, w dodatku skrajnie prosystemowym postulatem „antysystemowego” Kukiza są JOWe). Takiej demokracji bronić to tak jakby się prosić o kolejny PiS czy hołubionego przez część mediów stronnika banków u władzy. System obnażył swoją słabość i warto tę słabość krytykować, zamiast bronić systemu za wszelką cenę.

W tym miejscu zapewne monarchiści popierający Korwina jako potencjalnego króla nasłuchują niecierpliwie. Być może w nasłuchiwaniu tym towarzyszą im komuniści, którzy chcieliby zaprowadzenia jakiejś nowej dyktatury proletariatu czy – uwzględniwszy dzisiejsze realia – prekariatu. Jednych i drugich muszę rozczarować. To nie są realne alternatywy. Pominę fakt, że powrót do monarchii to pomysł archaiczny i absurdalny. Korwin ma kwalifikacje co najwyżej na króla opartego na niewolniczej pracy latyfundium w jakimś kraju trzeciego świata. Prekariat zaś, jako twór niejednolity i efemeryczny, miałby trudności z wyłonieniem przywódców, którzy byliby zdolni narzucić swoją wolę, zawłaszcza bez większych ofiar w ludziach.

Także zwolenników demokracji bezpośredniej rozczaruję, choć sam chciałbym, aby ich postulaty mogły zostać wcielone w życie. Owszem, istnieją techniczne możliwości, aby niemal każdą sprawę dotyczącą ogółu rozstrzygać w tanim i szybkim głosowaniu powszechnym – przez Internet. Nie ma jednak szans na osiągnięcie społecznego zaangażowania, które pozwoliłoby temu systemowi sprawnie funkcjonować. W najlepszym razie mielibyśmy rządy merytokracji: decyzje podejmowałoby parę procent, a może zaledwie parę promili uprawnionych. W najgorszym razie kłamliwa propaganda skłoniłaby ludzi do głosowania zgodnie z partyjnymi interesami. Żelazne elektoraty niczym automaty generowałyby poparcie. Być może nawet powstałoby oprogramowanie do automatycznego głosowania tak, jak zasugeruje przywódca. Alternatywnie, mogłyby powstać abonamenty, w których biznes opłacałby systematyczne głosy biednych wyborców. Demokracja stałaby się jeszcze bardziej zależna od sfer wpływów niż obecnie. Bogaci rządziliby „demokratycznie”, a nie – poprzez cynicznych polityków.

Alternatywą wobec demokracji parlamentarnej, w której większość bierze wszystko, jest demokracja deliberatywna. W polskim politycznym piekiełku, w którym wobec politycznych przeciwników posłom zamiast argumentów zdarza się używać złośliwości i inwektyw, rozwiązanie takie trudno sobie wyobrazić. Teoretycznie mogłyby temu służyć komisje. Musiałyby jednak pracować w zupełnie inny sposób. Zamiast zderzać propozycje i nadawać im status ustaw do przegłosowania w sejmie, mogłyby stawiać sobie za cel wypracowanie takich praw, za którymi mogłyby zagłosować wszystkie lub prawie wszystkie kluby. Konieczne byłyby kompromisy i wzajemne koncesje, a także przygotowania dobrej argumentacji dla wyborców. W wielu przypadkach jednak sprzeczne interesy można pogodzić. Tego typu sposób procedowania pozwoliłby parlamentowi stać się miejscem autentycznych debat, wzajemnego przekonywania się i poszukiwania rozwiązań możliwych do przyjęcia przez wszystkie siły polityczne.

Demokracja deliberatywna wymaga jednak dobrej woli wszystkich stron oraz wstępnego ustalenia, że chodzi o osiągnięcie wspólnego celu – ustanowienie prawa optymalnego z punktu widzenia różnych grup społecznych. Wzajemne zrozumienie i szacunek mogłyby zastąpić wykluczanie się i oskarżanie. Rozmowa, być może moderowana przez kogoś niezaangażowanego, zastąpiłaby wyrażanie konfliktu i towarzyszącej mu złości. Jakkolwiek idealistycznie to brzmi, nie można wykluczyć, że skoro przed laty sprawdziło się w eksperymentach psychologicznych z udziałem młodzieżówek różnych partii, nie sprawdziło by się w praktyce funkcjonowania politycznych elit.

Czy wierzę w to, co piszę? Owszem, choć wyobrażenie sobie Antoniego Macierewicza czy Zbigniewa Ziobro, dążącego do wspólnych ustaleń z Barbarą Nowacką czy Krzysztofem Mieszkowskim, jest naprawdę trudne. Demokracja deliberatywna wymaga uczestnictwa ludzi skłonnych do wysłuchania racji drugiej strony. Być może kandydować powinni wyłącznie politycy chcący realizować taką formułę uprawiania demokracji. Niestety, ci, którzy zostali wybrani jesienią 2015 roku, w większości nastawieni są na walkę, nie na porozumienie. I jak na razie nie widzę w sejmie gotowości do zmiany.

Demokracja, taka jaką ją znamy z ostatniego ćwierćwiecza powoli przechodzi do historii. Najprawdopodobniej czeka nas okres autorytarnych rządów i trudny do przewidzenia rozwój wypadków w sferze publicznej. Czy ktoś przed paroma miesiącami sądził, że dziesiątki tysięcy ludzi wyjdą na ulicę? Czy ktoś przypuszczał, że Trybunał Konstytucyjny stanie się, w konsekwencji ustawy, ciałem pozornym, niezdolnym do orzekania?

Rządy Prawa i Sprawiedliwości to na razie zimny prysznic dla tych, którzy przyzwyczaili się do poszanowania prawa i do zachowywania dobrych obyczajów w działalności parlamentarnej. Wykorzystajmy trwający kryzys polityczny nie tylko do oprotestowywania aroganckich posunięć władz, lecz również do refleksji nad kształtem demokracji. Wygląda na to, że ta, którą znaliśmy chwieje się i nie przetrwa. Warto pomyśleć o nowej, lepszej.

Jarosław Klebaniuk



Artykuł ukazał się również na blogu Autora w portalu NaTemat.pl.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


25 listopada:

1917 - W Rosji Radzieckiej odbyły się wolne wybory parlamentarne. Eserowcy uzyskali 410, a bolszewicy 175 miejsc na 707.

1947 - USA: Ogłoszono pierwszą czarną listę amerykańskich artystów filmowych podejrzanych o sympatie komunistyczne.

1968 - Zmarł Upton Sinclair, amerykański pisarz o sympatiach socjalistycznych; autor m.in. wstrząsającej powieści "The Jungle" (w Polsce wydanej pt. "Grzęzawisko").

1998 - Brytyjscy lordowie-sędziowie stosunkiem głosów 3:2 uznali, że Pinochetowi nie przysługuje immunitet, wobec czego może być aresztowany i przekazany hiszpańskiemu wymiarowi sprawiedliwości.

2009 - José Mujica zwyciężył w II turze wyborów prezydenckich w Urugwaju.

2016 - W Hawanie zmarł Fidel Castro, przywódca rewolucji kubańskiej.


?
Lewica.pl na Facebooku