Robert Walenciak: Busola naszych czasów

[2019-04-29 15:18:29]

Gdyby politycy, zarówno SLD, jak i PO, choć w części przejęli się jego przestrogami, nie mielibyśmy na ulicach faszystów, a w rządowych gmachach – pisowców

Przypominamy sylwetkę prof. Karola Modzelewskiego, opublikowaną w PRZEGLĄDZIE nr 47/2017.

Ma trzy umiejętności. Po pierwsze, jest wybitnym historykiem średniowiecza. To wiedzą mediewiści całej Europy. Po drugie, jest wybitnym politykiem rewolucjonistą. A może, trzymając się chronologii i rangi działań, najpierw rewolucjonistą, potem politykiem. Po trzecie zaś – jest sumieniem naszego kraju. Wzorcem metra z Sèvres, jeśli chodzi o uczciwość, odwagę cywilną, szacunek dla demokracji i współobywateli.

I gdyby – tego jestem w 100% pewien – politycy, zarówno SLD, jak i PO, choć w części przejęli się jego przestrogami, nie mielibyśmy na ulicach faszystów, a w rządowych gmachach pisowców.

Oto KAROL MODZELEWSKI.

Urodził się 80 lat temu w Moskwie. Można tylko złapać się za głowę – bo trzeba mieć wyjątkowego pecha, żeby się urodzić w samym środku represji stalinowskich, kilkaset metrów od Kremla. I jeszcze w rodzinie mienszewików.

Przeżył to. Tak jak jego naturalny ojciec Aleksander Budniewicz, którego wzięto do łagru, gdy Karol (wtedy Kirił, Cyryl) miał 17 dni. I tak jak jego ojczym Zygmunt Modzelewski, którego nie złamało stalinowskie więzienie ani stalinowskie śledztwo.

Na marginesie: Zygmuntowi Modzelewskiemu zabierają dziś ulicę w Warszawie, zdaniem pisowskiego wojewody nie jest jej godzien. Jasne, ktoś, kto dwa lata siedział na Łubiance, kto walczył w roku 1920 w obronie niepodległości Polski i ma za to odznaczenia, może według obecnej władzy nie zasługiwać na upamiętnienie. To tylko świadczy o tej władzy.

W wydanej przez Iskry „Polsce Ludowej”, rozmowie z Andrzejem Werblanem, jest piękna opowieść Karola Modzelewskiego o ojczymie, z ostatnich miesięcy jego życia.

„W domu, przy obiedzie, nie wiem, dlaczego uważałem, że przy stole, przy obiedzie to można takie pytania zadawać, powiedziałem, że ten Komar to taki szpieg. Na te słowa mój stary po prostu szału dostał. »Co ty wygadujesz, gówniarzu! – zaczął krzyczeć do mnie. – Jaki szpieg?«. Więc odpowiedziałem: »Jak to, przecież został aresztowany«. A on na to: »Aresztowany to jeszcze nie znaczy, że jest winny«. Jak to usłyszałem, to po prostu tak, jakby świat mi się zawalił! Wszystko mi się przypomniało, oni mówili, że wróg jest wszędzie, a kto może tak mówić. Że nasza bezpieka aresztuje niewinnych – tak może mówić tylko wróg! Podobny szok przeżyłem przy podwyżce cen w styczniu 1953 r. Nie mogłem tego zrozumieć, bo pisano w gazetach, że dzięki niej stopa życiowa się podniesie, a ja to liczyłem i mi wychodziło, że stopa życiowa od tego się obniża, a nie podwyższa. No i zapytałem starego, po co to zrobili. A on tak warknął ze złością: »Żeby robotnicy mniej jedli, a więcej pracowali«”.

Wtedy Karol popatrzył na ojczyma jak na wroga klasowego, który właśnie się ujawnił.

Kilkanaście miesięcy później, już po śmierci ojczyma, prawdę o stalinizmie powiedziała mu matka. „Ona otworzyła mi oczy na terror stalinowski – wspominał. – Opowiedziała mi, w takim sołżenicynowskim sosie, o łagrach, o torturach. (…) To był dla mnie szok, który inni przeżyli po tajnym referacie Chruszczowa. I coś z tym trzeba było zrobić. Ja wtedy zacząłem czuć, że nie jestem identyczny z tym systemem”.

Czy już wtedy narodził się Modzelewski rewolucjonista? Jeszcze trochę czasu. Jeszcze trochę zdarzeń. W październiku 1956 r. już nim był. „Dla mnie ten system okazał się zły – mówił. – Więc to system trzeba zmienić, w drodze rewolucji, bo ludzie młodzi się nie patyczkują. Kto robi rewolucję? Klasa robotnicza. Sama? Nie! Z inteligencją! Która wnosi rewolucyjną świadomość w szeregi robotników!”.

Wszyscy choć trochę interesujący się historią znają zdjęcie Lechosława Goździka z Października ‘56, przemawiającego z paki ciężarówki przed bramą Żerania. On sam, a wokół tłum. Pierwsza i druga zmiana. W tym tłumie jest i Karol Modzelewski. 18-latek, student historii, jeździł na Żerań prowadzić pogadanki z robotnikami. Chętnie go słuchali, nauczyli palić papierosy („Krztusiłem się, ale nie wypada odmawiać, kiedy klasa robotnicza częstuje…”). W Październiku był już swój, miał przepustkę, został w fabryce na noc, żeby jej bronić w razie interwencji.

Parę lat później, w roku 1964, razem z Jackiem Kuroniem organizował pierwszą konspirę. „Nasz pomysł nie był pomysłem na dysydencję studencko-intelektualną – wyjaśniał w „Polsce Ludowej”. – Był pomysłem na rewolucyjną, robotniczą konspirę. My oczywiście przewidywaliśmy, że pójdziemy siedzieć, ale zakładając, że zamierzamy zostać Waryńskimi nowego czasu, chcieliśmy wpierw zbudować strukturę, która nas przetrwa, która będzie działała”.

Tę strukturę próbowali tworzyć, opierając się na niewielkiej grupie przyjaciół i znajomych. Ale się nie udało. Niemal natychmiast ich zamknięto – m.in. na skutek donosów Andrzeja Mazura, byłego powstańca warszawskiego, którego do grupy ściągnął Jacek Kuroń.

O donosach Mazura Modzelewski dowiedział się całkiem niedawno od Andrzeja Friszkego, autora spiżowego dzieła „Anatomia buntu. Kuroń, Modzelewski i komandosi”. Mógł je też przeczytać. Kilka dni później rozmawiałem z profesorem o tych „dziełach”. Modzelewski… promieniał. „Cóż za wspaniałe materiały źródłowe! Jak dokładnie jest wszystko opisane! Te rzeczy, których już nie pamiętałem!”. I tak historyk wziął górę nad konspiratorem.

Gdy grupa została rozbita, jeszcze zanim wystartowała, Modzelewski wpadł na pomysł napisania i ogłoszenia „Listu otwartego do partii”, w którym razem z Jackiem Kuroniem wyłożyliby swoje racje. Stało się to po tym, jak 27 listopada 1964 r. decyzją Komitetu Uczelnianego PZPR przy Uniwersytecie Warszawskim zostali wykluczeni z partii, a Modzelewski usunięty również z ZMS. List napisali i powielili w 13 egzemplarzach. „W sumie nie daliśmy władzy szansy. Sami wybraliśmy więzienie”, tłumaczył po latach.

Tak oto narodziła się pierwsza polska konspiracja po wygaśnięciu wojny domowej 1944-1948. Modzelewski i Kuroń pierwsi powiedzieli, że są przeciw.

Z dzisiejszego punktu widzenia to wszystko wygląda jak absurd. Za napisany w 13 egzemplarzach na maszynie list zostać skazanym na trzy i pół roku więzienia? I jeszcze iść do tego więzienia zupełnie świadomie? Kto wybiera więzienie zamiast spokojnego życia?! W imię czego? Rad robotniczych, wolności, obalenia biurokracji partyjnej? A taki był plan.

„Ja wiedziałem, że na Zachodzie żyją lepiej – tłumaczył Modzelewski w „Polsce Ludowej”. – Również robotnicy – znacznie lepiej. Że mają swobody, związkowe i polityczne. Ale, po pierwsze, uważałem, że to da się wprowadzić w socjalizmie. A po drugie, uważałem, i do dzisiaj uważam, że przeprowadzenie do gospodarki rynkowej krajów ze strefy europejskiego niedorozwoju, które się stały krajami komunistycznymi, oznacza zapaść. Ja to często mówię. I teraz, niedawno, ludzie z Solidarności mnie zapytali: skąd to wtedy wiedziałeś?”.

Potem był rok 1968. Modzelewski był już uznanym dysydentem, jednym z liderów komandosów. Już zatem w pierwszych godzinach Marca został zatrzymany. Za późno. Studenci protestujący z powodu zdjęcia „Dziadów” skandowali hasło, które on im podsunął: „Niepodległość bez cenzury!”.

Zapłacił za to kolejnym procesem i kolejnym wyrokiem. Trzy i pół roku.

Grudzień 1970 r. zastał go więc w zakładzie karnym. A potem, gdy wyszedł z więzienia, poświęcił się pracy naukowej. We Wrocławiu, dokąd „zesłała” go partia.

Gdy wybuchł Sierpień, przyjechał do Warszawy, do Jacka Kuronia. Ale Kuroń został zatrzymany. Za to na podwórku jego domu Modzelewski spotkał Zbigniewa Romaszewskiego, który powiedział mu, że powinien pojechać do Gdańska, bo tam jest pilnie potrzebny jako ekspert. Gdy Mazowiecki zobaczył go w stoczni, przeraził się. Geremek zbladł i powiedział: „Karolu, za duże nazwisko”.

Taki był początek. Co się działo później? To rzecz mniej znana – ale los nowego związku ważył się do połowy września, bo uchwała Rady Państwa mówiła, że może on zostać zarejestrowany jako albo branżowy, albo regionalny. Natomiast Modzelewski był tą osobą, która parła, by został zarejestrowany jako, po pierwsze, związek ogólnopolski, a po drugie, pod nazwą Solidarność. To on ją wymyślił.

Charakterystyczna była rozmowa Modzelewskiego z Tadeuszem Mazowieckim, człowiekiem zawsze ostrożnym. „Mazowiecki mi to wprost powiedział: oni tego wielkiego związku nie zarejestrują, bo go nie chcą, bo to będzie za duża siła. Ja na to odpowiedziałem: oni go zarejestrują, bo będą musieli. To jest za duża siła. Nie chciałem być ekstremistą. Ale trzeba było czuć nastroje”.

I on był tym, który czuł. Był rzecznikiem związku, potem jednym z kluczowych doradców.

13 grudnia 1981 r. został zatrzymany, wraz z innymi członkami Komisji Krajowej Solidarności, w Grand Hotelu w Sopocie. Tak stracił wolność na następne trzy i pół roku.

Czy Modzelewski w III RP to inny Modzelewski? Już nie ten szturmujący barykady, w awangardzie, lecz przestrzegający przed pochopnymi zmianami, przed skokiem w kapitalizm, nawołujący do rozwagi? To zła teza. Karol Modzelewski się nie zmienił – zmieniła się Polska.

Z autorytarnego reżimu przeszła w demokrację. Z gospodarki centralnie planowanej – w balcerowiczowski wolny rynek. Stała się inna i inne groziły jej plagi. Dla całej rzeszy znajomych z Solidarności były one niezauważalne albo były detalem historii, koniecznym kosztem przemian, bo gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Karol Modzelewski nie uległ tym pokusom. Władza go nie zepsuła.

Jako senator był niemal osamotniony, gdy próbował hamować reformę Balcerowicza. Osamotniony nie tylko w parlamencie, ale i wśród załóg robotniczych. Gdy mówił im, że jak się wprowadzi wolny rynek, będziemy mieli 3 mln bezrobotnych i padnie większość zakładów, to – jak sam wspominał – czuł, że robotnicy te słowa źle przyjmują, że są zgorszeni krytykowaniem przez kogoś takiego jak on „naszego rządu”. „Oni wszyscy uważali wtedy, że się wygłupiam”. Parę miesięcy później przekonali się, że niestety nie.

Gdy tworzył Unię Pracy, która miała łączyć starą peerelowską Polskę z tą nową, wywodzącą się z Solidarności, też przyglądano się tej inicjatywie podejrzliwie. Ni pies, ni wydra. Dziś, z perspektywy czasu, widać wyraźnie, że był to najmądrzejszy pomysł polityczny tamtych dni. Sęk w tym, że wyprzedzał epokę. Że był taki niepolski. Bo jak to, on, który przesiedział w więzieniach Polski Ludowej tyle lat, wybacza? Nie chce zemsty, tak pięknie nazywanej „sprawiedliwością dziejową”? Nie chce odszkodowania, pieniędzy? Nie chce stanowisk?

Ech, panie profesorze, zawstydza pan nas wszystkich.

Potem zrezygnował z aktywnego życia politycznego, z kandydowania do parlamentu. W roku 1995 wystąpił z Unii Pracy. Wybrał pracę naukową.

Czy to koniec? O nie! Tak jak po drugiej odsiadce, w czasach gierkowskich – Karol Modzelewski niby wiedzie spokojny żywot mediewisty, ale przecież gdy larum grają, odzywa się w najważniejszych dla kraju sprawach.

Tak jak w roku 1996, w apogeum „sprawy Oleksego”. Gdy premier rządu oskarżany jest o szpiegostwo na rzecz Rosji, a niemal wszystkie gazety prześcigają się w upokarzaniu go i obrażaniu, często cytując zwykłe kłamstwa, Karol Modzelewski staje w jego obronie.

To ważny gest. Polska podzielona była prawie tak jak dziś, nie liczyły się fakty, tylko kto skąd jest, czy z Solidarności, czy z PZPR. A dla Modzelewskiego liczyły się fakty, materiały, które przedstawili oskarżyciele. On je przeczytał i okazało się, że oskarżyciele źle je przetłumaczyli. Przypomniał więc Polsce, że bezpieka nie może niszczyć ludzi jak za dawnych lat, organizować prowokacji, kreować polityki. Te słowa przyniosły tysiącom Polaków otrzeźwienie.

Podobnie było z lustracją Aleksandra Kwaśniewskiego w roku 2000, gdy kwitami MSW próbowano wyeliminować go z wyborów. Oskarżano, że był agentem „Alkiem” z „Życia Warszawy”, choć w tej redakcji nigdy nie pracował. „Bezpieka nie może sterować demokracją!” wołał Modzelewski.

Jeśli ktoś w tamtych czasach powstrzymał ludzi Solidarności przed pokusą rozgrywania spraw esbeckimi kwitami, to na pewno on.

W styczniu 2001 r. zabrał głos w innej sprawie, która po dziś dzień odbija się nam wszystkim czkawką. To było zaraz po uchwaleniu przez Sejm, głosami AWS i Unii Wolności, ustawy reprywatyzacyjnej.

Ta ustawa była skandaliczna. Nie tylko dotyczyła własności odebranej obywatelom PRL przez państwo wbrew ówczesnemu prawu, ale także miała reprywatyzować mienie przejęte na mocy ówczesnych aktów prawnych: dekretu o reformie rolnej, ustawy o nacjonalizacji podstawowych gałęzi gospodarki, dekretu o upaństwowieniu lasów itp. Cofała Polskę do II RP.

Ustawa zakładała albo zwrot w naturze, albo odszkodowanie w wysokości 50% wartości przejętego przez państwo mienia. Była na tle państw regionu ewenementem. W dawnej NRD, w Czechach, na Słowacji, na Węgrzech albo reprywatyzacji nie było w ogóle, albo ograniczyła się do symbolicznego zadośćuczynienia. Na Słowacji byli właściciele dostali w gotówce ok. 1000 zł na głowę, na Węgrzech zaproponowano bony o wartości średnio 400 zł na osobę, w Niemczech uznano, że nacjonalizacja była zgodna z prawem, w Czechach zaś wdrożono przewlekłe postępowanie sądowe ze skrupulatnym sprawdzeniem zadłużenia majątku.

Te argumenty były jak rzucanie grochem o ścianę. Obóz Solidarności, łącznie z dzisiejszymi liderami PiS, stał się obozem restauracji przedwojennego porządku.

W takiej atmosferze głos Karola Modzelewskiego i Jacka Kuronia był jak dzwon.

Przypomnieli rzeczy fundamentalne – że to wybór hierarchii wartości, zresztą nienowy, bo przez inne społeczeństwa wielokrotnie rozważany. „Prawdziwym fundamentem ustawy reprywatyzacyjnej jest uznanie własności, także tej naruszonej przed półwiekiem, za wartość nadrzędną. Czyni się jej teraz zadość kosztem innych wartości, na które w wyniku tak hojnej reprywatyzacji zabraknie środków: kosztem ochrony zdrowia i życia ludzkiego, kosztem powszechnego prawa do edukacji, a także kosztem niezbędnych nakładów na obronność kraju czy na przygotowanie Polski do wyzwań integracji europejskiej”, pisali w liście zamieszczonym w „Gazecie Wyborczej”, pokazując, że przyjęcie ustawy w sposób trwały, na lata, zrujnuje budżet Rzeczypospolitej. „Gdy byliśmy w Solidarności, obowiązywała tam zasada ochrony słabszych. Dzisiejsi spadkobiercy naszego związku porzucili tę zasadę na rzecz ochrony majętnych. Lektura ustawy o reprywatyzacji nie pozostawia co do tego wątpliwości. Opowiadamy się przeciwko tej ustawie, bo różni nas od jej autorów hierarchia wartości. Nie uważamy, że własność jest bardziej święta od człowieka, od ochrony jego zdrowia i życia, od jego praw do wykształcenia, równego startu i godziwych warunków bytowych. Ale sprzeciwiamy się ustawie reprywatyzacyjnej także dlatego, że w imię pewnej ideologii i w interesie materialnym pewnej grupy obywateli naraża ona na szwank interes ogółu i grozi ciężkim kryzysem finansów państwa”.

Wezwali też prezydenta Kwaśniewskiego, by ustawę zawetował. I tak się stało. To był wielki sukces Karola Modzelewskiego, bo jego apel był w tamtym czasie jednym z najważniejszych.

A potem przyszły czasy, gdy jego słusznych apeli nie słuchano. To był okres rządów Platformy, nakręcania spirali wrogości. „Trzeba uważać na wszelkie porywy duszy, które prowadzą nas w kierunku filozofii wojny domowej. Gdy kogoś ze względów historycznych czy politycznych traktujemy jako przeciwnika i uważamy, że trzeba go zniszczyć, postawić poza nawiasem, i używamy w tym celu wszelkich środków, jest to filozofia dla kultury demokratycznej zabójcza”, mówił.

Rozmowy z Karolem Modzelewskim z tamtych lat powinny być dzisiaj lekturą obowiązkową dla wszystkich, którzy chcą się zajmować polityką, czy to na poziomie lidera, czy zwykłego obserwatora.

Przypomnę jedną z nich, z PRZEGLĄDU, u progu roku 2015, kiedy Polska wchodziła w wyborczy maraton.

– PiS jest dla sfrustrowanych, to wspólnota emocji negatywnych. W oczach ludzi przegranych, pozostawionych przez transformację za burtą, sprawiedliwość negatywna polega na tym, żeby dobrać się do skóry tym, którym się powiodło. Na zasadzie: my im damy popalić! Wszyscy, którym się nie powiodło, noszą w sercu zamysł, żeby dać tym drugim popalić. Oni wiedzą, że PiS im nie zapewni poprawy warunków życia. Ale da im tę satysfakcję, że pogoni sukinsynów, którzy po naszych plecach doszli do tego, co mają. PiS jest partią rewanżu socjalnego, ale nie polityki socjalnej.

Mądrość lewicy zawsze polegała na tym, że poprzez progresywne podatki i politykę wyrównywania szans łagodziła negatywne emocje.
– Ale frustracja jest nie dlatego, że są nierówności dochodowe, płacowe, tylko dlatego, że znaczna część ludzi poczuła się zdegradowana społecznie i materialnie. Przede wszystkim przez utratę pewności jutra i przez utratę szans na awans swoich dzieci. To jest fakt! Tu nie ma co kręcić! To jeden z najczarniejszych elementów naszego bilansu. Nasz bilans po roku 1989 ma jasne strony: demokrację, wolność. Ma jednak też strony ciemne: pozostawienie za burtą, nie wiem, jednej trzeciej, jednej czwartej, trudno to policzyć, ale znacznej części obywateli. I ta znaczna część będzie głosować na takich jak PiS. Nie ma w tym nic dziwnego. Wzmacnia to syndrom zawiedzionego zaufania. Przekonanie, że nas oszukano. (…)

PiS nie chce wyborów, tylko referendum.
– W gruncie rzeczy tak. Chce postawić sprawę w ten sposób: czy jesteście za obecnym bałaganem, czy za nami, uzdrowicielami? Ponieważ już większa część nie pamięta, co uzdrowiciele robili, kiedy rządzili, być może będzie okazja do powrotu. A jeśli będzie IV RP bis, to nie wiadomo, czy później znajdzie się z tego wyjście. Bo nie wiem, czy Węgrzy znajdą wyjście z Orbána.

Orbán będzie rządził, dopóki będzie chciał?
– Tak. I dopiero wtedy wybory będą być może nie całkiem rzetelne, zwłaszcza gdy się napędzi sędziom stracha. Albo przekaże się kompetencje sędziowskie w ręce polityków, zwłaszcza rządzących.

Czy Kaczyńskiemu udało się trwale skłócić Polskę?
– Nic się Kaczyńskiemu nie udało. Kaczyńskiemu udało się wykorzystać politycznie kulturowe pęknięcie w polskim społeczeństwie.

A czyją zasługą jest to pęknięcie?
– To nasza wspólna porażka. My to przeprowadziliśmy, my nie potrafiliśmy uniknąć lub chociaż zmniejszyć dramatycznie wysokiego kosztu społecznego transformacji. Może nie dało się inaczej? Najczęściej słyszę, że to była jedyna droga. Ale to przecież frazes, którego powinniśmy się wstydzić. Jednak politycznie na pewno nie dało się inaczej. To była wola boska i skrzypce.

A czy jest już za późno? Czy ten czarny scenariusz, przed którym Karol Modzelewski przestrzegał, musi się ziścić? To może jeszcze fragment kolejnej rozmowy, sprzed roku, też z PRZEGLĄDU.

– Społeczeństwo jest podzielone wskutek konfliktu między PiS a obozem III RP, na takiej zasadzie, że istnieje pęknięcie kulturowe, bariera komunikacyjna dzieląca te dwa obozy. Przez tę barierę nie przenikają ani wiadomości, ani argumenty, jeśli takie są. Nie ma wspólnoty wartości, wspólnego języka. To stan bardzo głębokiego rozłamu, który zagraża spójności wspólnoty narodowej. (…)

Kaczyński to zbudował czy wykorzystał?
– Obie strony to zbudowały! Samorzutnie stworzyły. Nie należy oskarżać Kaczyńskiego o rzeczy, których nie był jedynym autorem. To obustronne zjawisko.

Jest szansa sklejenia tego podziału?
– Na razie jej nie widzę. Dopiero jak te dwie formacje znikną ze sceny. Obecny stosunek między nimi jest toksyczny. Musi się przeformułować polska scena polityczna, żeby ta toksyna przestała działać. (…)

Panie profesorze, co dalej? PiS krok po kroku, każdego dnia powiększa swoją władzę. My możemy się sprzeciwić, idąc na manifestację (…) Dysproporcja sił jest olbrzymia.
– Nie taka olbrzymia, dlatego że warunkiem powodzenia tych wszystkich pisowskich posunięć jest brak oporu społecznego. A te manifestacje nie są fraszką, już pokazały, że opór społeczny się budzi. Nieuwzględnianie takich narastających napięć społecznych tylko z tego powodu, że na razie nie ma na horyzoncie żadnych wyborów, to błąd.

Co to da?
– Uważa pan, że nacisk społeczny realizuje się tylko przez wybory? Wszyscy, również ludzie władzy, odczuwają atmosferę społeczną. Nie jest tak, że to nie ma wpływu mitygującego. Ta atmosfera wpływa także na zwykłych ludzi, na urzędników… I na jakieś przyszłe formy sprzeciwu, np. wielkie demonstracje. A to już poważna sprawa.

*



Karol Modzelewski jest wielkim autorytetem. Wartości, których bronił przez całe życie – demokracja, wolność, równe szanse dla wszystkich, solidarność, są ciągle bardzo aktualne. Jego wizja Polski jest nam bardzo bliska.

Historia wciąż przyznaje Panu Profesorowi rację.

Robert Walenciak



fot. Wikimedia Commons


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


25 listopada:

1917 - W Rosji Radzieckiej odbyły się wolne wybory parlamentarne. Eserowcy uzyskali 410, a bolszewicy 175 miejsc na 707.

1947 - USA: Ogłoszono pierwszą czarną listę amerykańskich artystów filmowych podejrzanych o sympatie komunistyczne.

1968 - Zmarł Upton Sinclair, amerykański pisarz o sympatiach socjalistycznych; autor m.in. wstrząsającej powieści "The Jungle" (w Polsce wydanej pt. "Grzęzawisko").

1998 - Brytyjscy lordowie-sędziowie stosunkiem głosów 3:2 uznali, że Pinochetowi nie przysługuje immunitet, wobec czego może być aresztowany i przekazany hiszpańskiemu wymiarowi sprawiedliwości.

2009 - José Mujica zwyciężył w II turze wyborów prezydenckich w Urugwaju.

2016 - W Hawanie zmarł Fidel Castro, przywódca rewolucji kubańskiej.


?
Lewica.pl na Facebooku