Jakub Baran: Welfare na pół gwizdka

[2019-11-27 14:15:04]

Od ponad trzech miesięcy pracuję w krakowskim oddziale zagranicznej korporacji zajmującej się outsourcingiem – jednego z liderów na rynku. Moim zadaniem jest świadczenie usług finansowo-księgowych dla klienta znajdującego się w pierwszej setce Fortune 500 – rankingu pięciuset największych amerykańskich firm. Dla millenialsa takiego jak ja, przyzwyczajonego do śmieciowego rynku pracy, gówno-zleceń i januszeksów, gdzie wszystko ponad minimalną dostaje się pod stołem, praca w korporacji to cywilizacyjny skok. Ośmio, a właściwie ośmio i półgodzinny dzień pracy, wliczając bezpłatną przerwę obiadową, starczająca do pierwszego pensja i perspektywa podwyżki, po której człowiek przekroczy próg relatywnej zamożności, czyli to słynne trzy tysiące netto, minimum 20-dniowy lub 26-dniowy urlop, L4 i mniej lub bardziej rygorystycznie rozliczane nadgodziny w zależności od projektu. Do tego karta MultiSport, „prywatna” opieka zdrowotna, wczasy pod gruszą, pizza w święta państwowe i paczki świąteczne dla dzieci – wprawdzie to ostatnie mnie nie dotyczy, ale kiedy w końcu zdecydujemy się z dziewczyną na 500+, będę mógł bez problemu przejść na urlop tacierzyński, a po powrocie dalej będzie na mnie czekać ciepła posadka.

Jak to się stało, że takie warunki pracy, przypominające czasy welfare state, panują w kraju, w którym PIP nie ma na waciki, wskaźnik umów na czas określony sytuuje nas na drugim miejscu w UE po dotkniętej kryzysem Hiszpanii, a Kodeks Pracy dalej jest uważany za relikt PRL-u, żeby wspomnieć „rekina biznesu” Rafała Brzoskę, który w ostatnim wywiadzie z Grzegorzem Sroczyńskim (http://next.gazeta.pl/next/7,151003,24856274,prezes-inpostu-ile-zarabiam-moja-sprawa-60-proc-przeznaczam.html) stwierdził, że „już mieliśmy system, gdzie sto procent osób było zatrudnionych na umowy o pracę, nazywał się socjalizm”? Jasne, międzynarodowe korporacje to domena wielkich miast, w Polsce dalej najczęstsze wynagrodzenie to trochę ponad 1800 PLN na rękę, czyli generalnie suche pierdy z octem. Jednak w samym Krakowie – europejskiej stolicy outsourcingu, na świecie na szóstym miejscu zaraz za Bangalore, Mumbajem New Delhi czy Manilą – w korpach zatrudnionych jest już prawie 90 tys. osób. Mamy więc do czynienia z istotnym zjawiskiem na polskim rynku pracy – „socjalizm” na modłę zagranicznych korporacji trzyma się mocno.

Skąd w takim razie bierze się ten XXI-wieczny welfare? Odpowiedzi jest kilka. Po pierwsze – rynek pracownika. Zapotrzebowanie na młodych wykształconych – nie tylko z wielkich ośrodków, ponieważ korporacje przyciągają też przyjezdnych z Polski B – z roku na rok rośnie. Pensja minimalna nikogo już nie skusi. Po drugie, to, co w Polsce wydaje się szczytem marzeń, z perspektywy wielkiej korporacji jest oszczędnością. Polak po studiach i ze znajomością przynajmniej jednego języka obcego jest dalej kilkukrotnie tańszy niż biały kołnierzyk na Zachodzie. Po trzecie, różnego rodzaju benefity wynikają z istnienia Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych, obowiązkowego dla firm zatrudniających powyżej pięćdziesięciu osób. Wydatki na karnety open na siłownię, wszelkie Medicovery czy Luxmedy oraz inne baloniki na druciku wliczane są w koszty i tym samym zmniejszają podstawę opodatkowania. Takie „prezenty” budują poczucie lojalności u pracownika, a może się okazać, że są tańsze niż podwyżka. Dochodzi tutaj efekt skali. Firma, dla której pracuję, w samej tylko Europie Środkowo-Wschodniej ma ponad pół miliarda euro obrotów rocznie. Przy takich sumach można wynegocjować naprawdę korzystne oferty, kupując na pniu świadczenia dla tysięcy pracowników. Spotkałem się też z opinią, że duże przedsiębiorstwa łatwiej kontrolować, a poza tym mają znacznie więcej do stracenia niż firma krzak zatrudniająca parę osób.

Powyższą listę można przedłużać, ale clou jest następujące: z perspektywy polskiej gospodarki, opierającej się na małych i średnich przedsiębiorstwach, które ledwo wiążą koniec z końcem i których model biznesowy polega przede wszystkim na wyciskaniu pracowników jak cytryny, faktycznie można stwierdzić za innym „rekinem biznesu”, Januszem (sic!) Filipiakiem, że „duże zachodnie korporacje psują ludzi, proponują więcej pieniędzy i nic nie wymagają” (http://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,23791620,janusz-filipiak-dzis-pracownik-jest-panem.html). Jednak firmy międzynarodowe, które notują co roku miliardowe zyski i sprzedają produkty o wysokiej wartości dodanej, mogą sobie pozwolić na inwestowanie w siłę roboczą. Płacenie ludziom przyzwoitych stawek i zapewnienie im jako takich warunków zatrudnienia po prostu się opłaca – jeżeli tylko wyjdzie się z folwarcznego paradygmatu Janusza biznesu. Broń Boże nie wystawiam mojemu pracodawcy laurki. CEO firmy, dla której księguję transakcje, zarabia kilkadziesiąt milionów dolarów rocznie! Jak policzyłem, to jakieś siedem tysięcy razy więcej ode mnie. Ochłapy z pańskiego stołu? Z pewnością. Ale jak świadczy to o polskim rynku pracy, jeżeli taki ochłap wydaje się relatywnie smakowitym kąskiem?

Oczywiście cała ta korporacyjna bonanza to welfare na pół gwizdka. Nie obejmuje mas pracujących, a jedynie biurową klasę średnią, która jednak, co warto podkreślić, w przeważającej większości rekrutuje się z szaraków a nie upper middle class. Nie bierze się jak w pierwszej połowie XX wieku z umowy społecznej pomiędzy zorganizowanym światem pracy a kapitalistami – w outsourcingu, przynajmniej w Polsce, nie ma praktycznie związków zawodowych. Warunki zatrudnienia nie są wynikiem negocjacji między organizacją zakładową a zarządem firmy, biorą się z „dobrej” woli tego ostatniego – a jak wiadomo łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Polska – państwo z tektury – nie jest w stanie zagwarantować przestrzegania prawa pracy, więc fakt, że korpy generalnie się do niego stosują, koniec końców zależy od ich widzimisię. No i umówmy się, nie żyjemy w welfare state. Benefity nie zastąpią usług publicznych, a zdolność kredytowa, na którą najpierw trzeba zaiwaniać dobrych parę lat, polityki mieszkaniowej. Jeżeli outsourcing w pewnym momencie wyniesie się do Bułgarii czy Rumunii, bo tamtejsza siła robocza będzie porównywalnie wykwalifikowana i o kilka oczek tańsza, to zostaniemy tu z Rafałem Brzoską i Januszem Filipiakiem. Pytanie tylko, czy „zepsuci” przez zachodnie standardy pracownicy dadzą sobie wmówić, że umowa o pracę to „socjalizm”? Być może „zły wpływ” międzynarodowych korporacji na polski rynek pracy przełoży się na ogólny wzrost oczekiwań co do warunków zatrudnienia. W końcu, przynajmniej z perspektywy pracownika, lepszy welfare na pół gwizdka niż żaden. Ale jeszcze lepszy byłby welfare na 100%.

Jakub Baran



Tekst pochodzi z "Magazynu Dialogu Społecznego Fakty"

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku