Bogaci się bogacą, biedni biednieją a młodzi wyjeżdżają
2011-07-12 10:10:53


Unia Europejska wyliczyła, że bieda absolutna występuje, gdy obywatel ma dwa Euro dziennie na utrzymanie, czyli nieco ponad 7 zł. Wg. danych GUS Polak jest w stanie przeżyć miesiąc za 360 zł (12 zł dziennie).

Mamy dziś w naszym kraju do czynienia z dwiema przeciwstawnymi ocenami i postrzeganiem zjawiska narastającego rozwarstwienia. Większość opinii publicznej postrzega to zjawisko jako negatywne i nadmierne. Jednak liberalni politycy, ekonomiści i komentatorzy przekonują, że należy pozostawić górnym 20% społeczeństwa, tym, którzy w odróżnieniu od pozostałych 80% posiadają oszczędności, ich uprzywilejowaną pozycję materialną, bo to umożliwia dynamiczny wzrost gospodarczy. Uspokajają też, że wynikiem dogonienia bogatszych państw Zachodu będzie powrót do bardziej równomiernego rozkładu dochodów.
Część ekonomistów, zwłaszcza wyznających poglądy lewicowe, wyższe rozpiętości traktuje jako zjawisko negatywne, a większą równość jako pożądany cel polityki gospodarczej i społecznej. Tezę, że większa równość sprzyja wzrostowi krajów bardzo biednych, głosi hinduski ekonomista Amartya Sen (laureat nagrody Nobla i twórca Human Development Index) . Leszek Balcerowicz w książce „Państwo w przebudowie” zauważa, że w przypadku azjatyckich tygrysów rozpiętości dochodowe są rzeczywiście wyraźnie mniejsze niż w większości innych krajów zaliczanych do Trzeciego Świata.
Problem poziomu rozwarstwienia wiąże się ściśle z kluczowym sporem o to, czy polskie społeczeństwo zyskało na transformacji stając się społeczeństwem zamożniejszym, czy też zubożało, a tym samym straciło. W ostatnim czasie powstaje wiele raportów na temat ubóstwa w Polsce. Opracowania te jednak nie dają odpowiedzi na zasadnicze pytania, gdyż zamiast syntezy koncentrują się na analizie szczegółowej zjawisk ubóstwa i wykluczenia społecznego. Jednocześnie media przynoszą co dzień liczby, statystyki i opinie mające świadczyć o tym, że Polska rośnie w siłę a ludzie żyją dostatniej. Ta zmasowana propaganda sukcesu sprawia, że ludzie dotknięci wykluczeniem społecznym lub tylko nim zagrożeni mają wrażenie, że nie pasują do nowego wspaniałego świata kreowanego w mediach i zaczynają w siebie wątpić. Dlatego tak ważne jest dokonanie rzetelnej analizy, diagnozy stanu społeczeństwa, a analiza rozwarstwienia jest właściwym początkiem takiej diagnozy.
Wielu ekonomistów i polityków społecznych uważa, ze wskaźnik Giniego jest najlepszym skondensowanym sposobem na ukazanie skali społecznego rozwarstwienia . Rozkład dochodów w społeczeństwach jest bardzo zróżnicowany, a przyczyny jego występowania bardzo złożone. Wysokość dochodów zależy bowiem od poziomu wykształcenia, wykonywanego zawodu, intensywności pracy, miejsca zamieszkania, wielkości rodziny, predyspozycji fizycznych i umysłowych.


Współczynnik Giniego należy interpretować w ten sposób, że im jest wyższy, tym nierówności w dochodach w danym kraju są większe. W Polsce współczynnik Giniego wynosi 0,34. W Szwecji - 0,25. W Estonii - gdzie polaryzacja dochodów jest największa w Europie - 0,39. W USA zaś przekroczył 0,40.
To, że współczynnik Giniego jest zbliżony do tego wykazywanego w niektórych rozwiniętych krajach UE nie powinien nikogo uspokajać. Im biedniejsze społeczeństwo, im niższy ogólny dochód do podziału, tym boleśniej rozwarstwienie odczuwają ci na dole skali dochodowej. Jak wynika z opublikowanego w bieżącym roku raportu OECD aż 1,8 milionów dzieci w Polsce cierpi z powodu ubóstwa. Oznacza to, że ubóstwem dotknięte jest co czwarte spośród 7 milionów polskich dzieci.
Nagłówki gazet epatują jednak wzrostem średniej płacy do 3633 zł brutto to jest 2688 zł netto. Tymczasem najczęściej występująca płaca netto w Polsce to zaledwie 1530 zł. Ustawowa płaca minimalna wynosi 1386 brutto, czyli 1025 zł netto. Coraz więcej pracowników otrzymuje wynagrodzenie na poziomie płacy minimalnej.
O 34 proc. więcej pracowników średnich i dużych firm w przemyśle, budownictwie, handlu i transporcie otrzymuje przeciętne wynagrodzenie na poziomie płacy minimalnej – wynika z analizy „Rzeczpospolitej” dotyczącej danych za pierwsze półrocze 2009 i 2008 r. Jeszcze kilka lat wcześniej odsetek ten wyrażał się wskaźnikiem jednocyfrowym. Do tego trzeba dodać gwałtowny wzrost liczby osób, które w wyniku zatrudnienia na tzw. umowy śmieciowe (zlecenie, o dzieło) utraciły ustawowe uprawnienia pracowników takie jak urlop, zwolnienie chorobowe, ubezpieczenie, czy prawo do płacy minimalnej. Badania zatrudnienia w szarej strefie przeprowadził na zlecenie resortu pracy Główny Urząd Statystyczny w 2004 r. Według GUS, na czarno zatrudnionych było 1,3-1,5 mln osób. Nic nie wskazuje na to, by zjawisko to miało maleć, jako, że kontrole legalności zatrudnienia są w naszym kraju raczej rzadkie. Ponadto w Polsce ponad 2,1 mln ludzi określanych jest jako „working poor”, czyli pracujący na etacie biedacy . Według klasyfikacji Europejskiego Urzędu Statystycznego (Eurostatu)
to „osoby mające stałą pracę zarobkową w pełnym lub niepełnym wymiarze czasu, których zrównoważony rozporządzalny dochód netto per capita w gospodarstwie domowym sytuuje się poniżej 60% mediany dochodu całej analizowanej populacji”. Średni miesięczny dochód z
pracy, jaki uzyskuje pracujący biedny w Polsce, to około 750 zł netto w przeliczeniu na osobę w gospodarstwie domowym. W sumie Według raportu "Ubóstwo i wykluczenie społeczne” przygotowanego przez sieć Anti-Poverty Network i Social Watch w Polsce problem ubóstwa w różnym stopniu może dotyczyć ok. 13 mln osób, czyli około 32% społeczeństwa. Blisko jedna trzecia osób, które otrzymują pomoc społeczną, pracuje.
Przytoczone tu dane pokazują jak dalece niewystarczające są zagregowane wskaźniki takie jak średnia płaca czy nawet wskaźnik Giniego dla zrozumienia istoty oraz konsekwencji społecznego rozwarstwienia. Przyczyn tej sytuacji można upatrywać, nie tylko w procesach makroekonomicznych związanych z urynkowieniem gospodarki, ale także w wycofywaniu się państwa z prowadzenia aktywnej polityki społecznej. Widomym tego przykładem jest fakt, iż mimo olbrzymiej skali potrzeb w tym zakresie z regularnych form pomocy społecznej skorzystało w 2008 r. tylko 1,6 miliona osób Rząd w 2009-2010r. nie zdecydował się na podniesienie kryterium uprawniającego do otrzymywania zasiłków z pomocy społecznej, pozostawiając je na poziomie z 2006 r. Oznacza to, że w najbliższych latach, kiedy minimum egzystencji będzie rosnąć wraz ze wzrostem cen, a progi dochodowe będą zamrożone, rodziny żyjące poniżej granicy skrajnego ubóstwa nie otrzymają zasiłków z pomocy społecznej. Już w 2008 r. gospodarstwa domowe żyjące w skrajnym ubóstwie uzyskały dochód średnio o 18% niższy niż potrzebny do biologicznego przetrwania, czyli minimum egzystencji .
Zanim podejmiemy temat bieguna bogactwa, który zwykł towarzyszyć istnieniu bieguna biedy, warto nieco uwagi poświęcić problemowi klasy średniej, przywoływanej przez wszystkie siły polityczne w kraju jako koronny dowód sukcesu transformacji ustrojowej. Użytecznym źródłem dla tego celu są dane o deklarowanych dochodach w zeznaniach podatkowych PIT. Dane za rok 2009 pokazują, że osób, których dochody roczne kształtują się między 50 a 85 tys. zł (brutto), czyli miesięcznie zarabiają od 3000 do 5180 zł netto jest zaledwie 750 000. Stanowi to 3% spośród 25 milionów polskich podatników. To za mało na klasę. Nie jest to też dochód zapewniający dostatnie życie, jakie kojarzy się potocznie z klasa średnią. Rodzina z dwójką dzieci, w której tylko jedno z małżonków pracuje, przy dochodzie 50 000 zł rocznie ma po 750 zł na osobę miesięcznie. Jest to kwota zbliżona do minimum socjalnego. Często mówiąc o klasie średniej, ma się przed oczami przedsiębiorców z małych i średnich firm. To pomyłka. Własna działalność nie oznacza średniego dochodu. W Polsce na 2,9 miliona osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą tylko jedna trzecia właścicieli firm osiąga dochody powyżej 50 000 zł rocznie.
Ile jest w takim razie w Polsce bogatych? Gazety zachłystują się informacjami o wzroście liczby milionerów. Jednak powyżej granicy 5000 zł netto dochodu mamy zaledwie ćwierć miliona osób. Część z nich po prostu „żyje godnie”, a jakaś część jest mówiąc potocznie „nieprzyzwoicie bogata”. Według miesięcznika „Forbes” bogatych jest w Polsce 50 000. To ludzie zarabiający powyżej 20 tys. zł miesięcznie. By dostać się do tej kategorii trzeba mieć majątek płynny o wartości 1 mln dolarów. Według badań prowadzonych na potrzeby firm sprzedających dobra luksusowe liczba bogatych i zamożnych Polaków rośnie w tempie około 8 proc. rocznie. Badania te nie uwzględniają tzw. szarej strefy. Obecnie szacuje się jej wielkość na około 1 mln. Choć jej większą część stanowią osoby niezamożne, to nawet około 200 tys. osób mogłoby się zakwalifikować do III progu podatkowego, gdyby zgłaszali swoje dochody urzędowi skarbowemu. Osób bogatych w tej grupie może być aż 75 tysięcy.
Mamy więc do czynienia z jednej strony ze wzrostem liczby ludzi potrzebujących pomocy państwa, choć maleje liczba uprawnionych do takiej pomocy (brak waloryzacji progów dochodowych) . Z drugiej zaś dość szybko rośnie liczba bogaczy. Do grupy uprzywilejowanych z szeregów wątłej klasy średniej przenikają kolejni szczęśliwcy. Ale naprawdę duża jest fala pauperyzujących się średniaków, którzy doznają deklasacji w wyniku kryzysu, podrożenia kredytu, stagnacji płac, upadku małych i średnich firm. Około 200 tysięcy małych i średnich rocznie zaprzestaje działalności gospodarczej i wycofuje się z rynku, ale nie zawsze oznacza to bankructwo, czyli sądowo ogłoszoną upadłość przedsiębiorstwa. Zazwyczaj osoba fizyczna prowadząca działalność gospodarczą zawiesza lub zamyka swoją działalność, decydując się powrócić do pracy na etacie. Mit self-mademana jest tak silny, że mimo oczywistych statystyk pokazujących jak bardzo sukces na zdominowanym przez korporacje i wielkie firmy rynku jest trudny i obciążony ryzykiem, trwa propaganda każąca widzieć w drobnych przedsiębiorcach koło zamachowe gospodarki.
Dodatkowym czynnikiem deklasacji osób aspirujących do klasy średniej jest kryzys zadłużenia. Obok dochodu nominalnego, przy ocenie poziomu życia gospodarstw domowych, należy uwzględniać tzw. dochód rozporządzalny. Rodziny o stosunkowo wysokich dochodach mogą wydać na bieżące potrzeby życiowe jedynie niewielką część dochodu, gdyż resztę zabiera bank, albo komornik. Z raportu przygotowanego na podstawie danych firmy windykacyjnej KRUK wynika, że średnio dłużnicy są winni niemal 4 tys. zł. Natomiast statystyczny Kowalski zalega na kwotę – 2 935 zł. W zdecydowanej większości długi te powstały w wyniku nie spłacania rat pożyczek i kredytów gotówkowych, zadłużenia na kartach kredytowych, zalegania ze spłatą rat za sprzęt RTV czy AGD, nieuregulowanych rachunków za telefon lub kablówkę. Według raportu szybko rośnie średnie zadłużenie gospodarstw domowych. Ponad 17% kredytów konsumpcyjnych nie jest spłacanych, podczas gdy rok wcześniej ten wskaźnik wynosił 13%. To logiczne skoro z badań wynika, że 17% polskich rodzin przeznacza, co miesiąc na spłatę stałych zobowiązań ponad 50% swoich przychodów. Trzeba dodać, że pożyczają ci, którzy mieli jakąś zdolność kredytową, a więc mieli się jako tako. Nie spłacają, bo ich dochody spadły. Jakimś antidotum na coraz powszechniej występującą upadłość gospodarstw domowych mogłaby być dobra ustawa o upadłości konsumenckiej. Osoby i rodziny, które wpadły w spiralę zadłużenia i często nigdy już nie będą w stanie swoich długów spłacić, są postawione w sytuacji bez wyjścia. Każdy ich zarobek zostanie zajęty przez komornika, który te zajęte dochody będzie przekazywał na poczet swoich kosztów oraz spłaty odsetek od zadłużenia. W ten sposób, pomimo spłaty, kwota zadłużenia nie maleje. Rodziny te są skazane na życie w ubóstwie, tym bardziej, jeśli mamy do czynienia z długiem solidarnym ( zadłużenie czynszowe), obciążającym także dorosłe uczące się dzieci, wierzytelnością obciążającą oboje małżonków, lub długiem nabytym w spadku. Dobra ustawa o upadłości konsumenckiej powinna przewidywać postępowanie układowe, a nie likwidacyjne. Taka ustawa byłaby ratunkiem dla zadłużonych gospodarstw domowych, dawałaby drugą szansę, szansę na normalny udział w życiu społecznym i gospodarczym kraju. Zahamowałaby proces staczania się zadłużonych gospodarstw domowych do strefy ubóstwa.
Postępujący proces bogacenia się bogatych i biednienia biednych, przy jednoczesnym topnieniu raczkującej klasy średniej to efekt niesolidarnego systemu podatkowego. Prywatyzacji i reprywatyzacji. Ale także takich procesów jak urynkowienie usług społecznych czy modny ostatnio outsourcing. Skutkiem tego ostatniego, który jednostkowo może zmniejszać koszty funkcjonowania jakiejś szkoły, przedszkola, placówki medycznej, czy domu starców, jest na ogół pogorszenie jakości usług, zwolnienie personelu i zatrudnienie w miejsce ludzi posiadających umowy o pracę i związane z tym uprawnienia socjalne, osób zatrudnionych za pośrednictwem agencji pracy tymczasowej, na śmieciowe umowy. To ograniczanie szeregów salariatu na rzecz poszerzenia prekariatu, daje wymierne korzyści niedużej grupie przedsiębiorców, którzy przejmują usługi wykonywane dotychczas w ramach umów o pracę.
Stratyfikacja polskiego społeczeństwa coraz bardziej upodabnia Polskę do krajów określanych eufemistycznie jako rozwijające się. W miejsce klasy średniej między biednymi a bogatymi otwiera się przepaść, która zamyka młodym ludziom drogę awansu społecznego (social mobility). Rodzi to masową emigrację najcenniejszej, wykształconej siły roboczej do krajów o mniejszym rozwarstwieniu i bardziej redystrybucyjnym systemie fiskalnym. Ten exodus wprawdzie opóźnia narastanie otwartych konfliktów społecznych, ale także, a może przede wszystkim zamyka drogę postępu cywilizacyjnego, czyli owego słynnego doganiania Europy.








poprzedninastępny komentarze