Gdyby wybory mogły coś zmienić już dawno by ich zakazano
2011-08-26 11:23:41

9 października nie oddam głosu. Nie, nie jestem anarchistą. Wcale też nie uważam, że nie należy się zajmować polityką. Polityka przecież, na co dzień zajmuje się nami. Kształtuje nasz los i nie ma sposobu, żeby się przed tym uchronić. Jednak żeby wybrać trzeba mieć w czym wybierać. Tymczasem istniejące partie niewiele się od siebie różnią i wszystkie bez wyjątku przychodzą do nas, co cztery lata po mandat do rządzenia, aby robić nam „wbrew”. Potem, kiedy prowadzą w naszym imieniu wojny w Afganistanie i Iraku, „uzdrawiają” finanse publiczne kosztem najbiedniejszych, obniżają podatki najbogatszym, prywatyzują, słowem robią wszystko żeby nam pokazać, w jak głębokim poważaniu” mają nas, większość polskiego społeczeństwa powołują się na to, że zostali wybrani w demokratycznych wyborach. Jeżeli zestawimy politykę wszystkich dotychczasowych rządów po 1989 roku, to okaże się, że w najważniejszych kwestiach, działały one odwrotnie niż wynikałoby to z badań opinii publicznej. Niezadowolonym zaś mówi się: :”Trzeba było iść na wybory, to polityka rządu byłaby inna”. Albo: „trzeba było głosować na tych, a nie na tych”.
W końcu wiele osób, które miotały się pomiędzy głosowaniem na różne zdawałoby się opcje polityczne, doszło do wniosku, że to wszystko jedno zło. Ja należę właśnie do tej grupy. Oczywisty wniosek, jaki wypływa z doświadczeń ostatnich z górą 20 lat brzmi: „ONI, ONI WSZYSCY, NAS NIE REPREZENTUJĄ”. Przed każdymi wyborami dostaję mnóstwo telefonów od ludzi, którzy przypominają sobie o moim istnieniu, gdy nadchodzą jakieś kolejne wybory. Jedni pytają czy nie mógłbym im załatwić miejsca na jakiejś liście wyborczej, drudzy, reprezentują komitety wyborcze i proponują start, chcą, żebym im dostarczył kandydatów na ich chude listy. Wszyscy oni pchają się do władzy, choć w okresie między jednymi, a drugimi wyborami, nie robią nic, co by te ich dążenia uzasadniało. Łączy ich wiara, że są przeznaczeni do wyższych celów, niż codzienna walka o każdego człowieka, żmudna praca u podstaw, która pozwala społeczeństwo organizować przeciwko niskim płacom, niesprawiedliwym zwolnieniom z pracy, eksmisjom, lichwie, itd. Oni wierzą, że można czegoś dokonać tylko i dopiero wtedy, gdy zasiada się na jakiejś rządowej klub samorządowej posadzie, sprawuje mandat radnego, burmistrza, prezydenta miasta, posła, senatora czy euro deputowanego. Ponieważ jestem człowiekiem uprzejmym, to nie spławiam moich rozmówców, tylko nieodmiennie proszę ich o kontakt, zaraz po wyborach. W końcu wiele można i trzeba razem dla ludzi dokonać, żeby mieć śmiałość prosić ich o głosy. Niestety, po wyborach już nie dzwonią, aż do następnych.
Trzeba by zapytać, jak to się dzieje, że mimo istnienia formalnej demokracji, większość przegrywa wszystkie wybory. Nietrudno zauważyć, że dzieje się tak z powodu braku aktywności politycznej obywateli, którzy zostawiając swoje najważniejsze sprawy w wyłącznej kompetencji zawodowych polityków, tracą na nie jakikolwiek wpływ. Tak więc ONI nas nie reprezentują, bo MY nie jesteśmy zaangażowani politycznie. Istniejące partie polityczne nie mając na karku „oddechu mas”, nawet mas członkowskich, bo wszyscy członkowie wszystkich partii politycznych w Polsce z łatwością zmieściliby się na stadionie narodowym i zostałyby jeszcze wolne miejsca, partie służą interesom elit, korporacji, banków, słowem potężnych i bogatych. Znakiem czasu jest przedwyborcze porozumienie zawarte przez Sojusz Lewicy Demokratycznej z Business Center Club. Pracodawcy, w odróżnieniu od pracowników są znakomicie zorganizowani. To właśnie pracodawcy i korporacje finansują znacznymi sumami kampanie wyborcze wszystkich bez wyjątku liczących się w grze ugrupowań politycznych i nie robią tego bezinteresownie.
Politycy z pierwszych stron gazet, kiedy wychodzą z polityki zajmują lukratywne stanowiska w radach nadzorczych i zarządach spółek. Najgłośniejszy w Europie jest przypadek Gerarda Schroedera, zasiadającego w Zarządzie Gazpromu, w Polsce zaś by podać pierwszy przykład z brzegu, potentat na rynku dewelopperskim JW. Construction miał w swym zarządzie byłą minister budownictwa Barbarę Blidę, a obecnie zatrudnia byłego premiera Józefa Oleksego.
Oczywiście, że nie wzywam do bojkotu wyborów. Do bojkotu polityki. Uważam tylko, że udział w wyborach zwykłego obywatela jest jedynie aktem upokorzenia, bo wybieramy wyłącznie, kto nas będzie dalej krzywdził i olewał, służąc interesom korporacyjnym, a nie społecznym. Nie można jednak zagłosować zgodnie z własnym i ogólnospołecznym interesem tak długo, jak długo nie powstanie ruch, ugrupowanie masowe, w którym decydować będzie człowiek, a nie pieniądz. Od kilku lat biorę udział w oddolnej inicjatywie społecznej noszącej nazwę Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej. Organizujemy też Ruch Sprawiedliwości Społecznej, który opiera się na zasadzie art. 2 Konstytucji RP: „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawa realizującym zasadę sprawiedliwości społecznej”. Jednym z głównych celów Ruchu jest doprowadzenie do powstania taniego budownictwa czynszowego. Główną przeszkodą są tu interesy deweloperów i banków, które na biedzie mieszkaniowej i spekulacyjnie zawyżonych cenach mieszkań zarabiają kokosy. Na co dzień, a nie z okazji wyborów bronimy w sądach, przed urzędami ludzi zagrożonych eksmisją, zwolnieniem z pracy i jesteśmy w naszych działaniach skuteczni. Żeby społeczeństwo weszło na scenę i zrobiło porządek potrzeba niezliczonej ilości działań oddolnych, które stworzą ruch silny nie pieniędzmi, których nikt nam nie da, tylko ilością. Jest nas więcej i w końcu ich przegłosujemy. Jest tylko jeden warunek. Musimy się zrzeszać. Udział w wyborach, który nie jest uwieńczeniem codziennej pracy na rzecz dobra wspólnego, to aktywność pozorna zgodna z koncepcją demokracji raz na cztery lata. Przyjdzie jednak dzień, kiedy nie będziemy mieli wątpliwości, że na wybory trzeba pójść i głosować, ale nie na osoby czy partie, tylko na program, który wyzwoli nas od biedy, wyzysku, arogancji władzy.

poprzedninastępny komentarze