Pierdolę, nie głosuję!
2011-09-16 10:01:52
Nikt nie lubi polityków, ale w końcu ktoś na nich głosuje. A kiedy giną w katastrofie, cały naród płacze jak jeden bóbr. Wprawdzie członkowie partii politycznych zarejestrowanych w Rzeczpospolitej Polskiej zmieściliby się na jednym dużym stadionie piłkarskim. Partia rządząca przyznaje się do 50 000 członków, ale w prawyborach mających wyłonić kandydata na prezydenta PO, wzięła udział zaledwie połowa tej liczby. I ta garstka nami rządzi. Rządzi, mimo że jak wynika z pewnego w badania, w którym respondentom przedstawiano listę 36 zawodów: zawód ministra był na liście prestiżowych zawodów na 34 miejscu, posła na Sejm na 35 a działacza partii politycznej na ostatnim 36 miejscu, poniżej takich zawodów jak: goniec (32), czy niewykwalifikowany robotnik budowlany (31).
Co nas łączy z politykami? Oczywiście to, że wszyscy jesteśmy Polakami. Język sztucznej jedności w społeczeństwie szarpanym konfliktami daje władzę holdingowi PO-PiS-SLD-PSL. Tak naprawdę wszystkie konstelacje koalicyjne u władzy są możliwe, bo władza, a nie realizacja jakiegoś programu czy rozwiązania jakiegoś ważnego problemu społecznego jest tu celem. Teraz wszyscy oni udają, że mają jakiś program, ale gdy przyjdzie, co do czego, to zapomną, zawrą koalicję z każdym kto im da posady, a to jak zwykle kończy się dalszą prywatyzacją, bogaceniem się bogatych i ubożeniem biednych. W tej grze wygrywa ten, kto ujawnia najmniej myśli, bo spory dzielą, a władzę zdobywa ten, kto łączy ujadające na siebie strony, a więc „cały naród”. I w tej kategorii bezkonkurencyjny pozostaje Donald Tusk i jego drużyna.
Świat PO to świat kibica, który kibicuje wiecznie zwycięskiej drużynie. Tą drużyną jest Platforma i Polska. Polska i Platforma. Najbiedniejszy bezrobotny zagłosowawszy na PO ma poczucie, że wygrał, bo w tych zawodach postawił na zwycięską drużynę. Nikt nie chce przegrać. Kogo w końcu obchodzą przegrani? Drużyna to nie tylko PO, to Polska – biało-czerwoni. Mamy najlepszych kibiców na świecie, którzy jak włoscy tifosi potrafią zapomnieć na stadionach o problemach dnia codziennego, o osobistych porażkach i niezapłaconych rachunkach. Polska znów wygrywa, cieszy się premier a wraz z nim kibice. Jako jedyni w Unii mamy wzrost gospodarczy. Możemy z góry patrzeć na inne, bogatsze kraje. Bo Polak potrafi.
Partia liberalna, która w swoim programie ma prywatyzację wszystkiego, co się da, sanację finansów publicznych poprzez cięcia budżetowe, a nawet podatek liniowy, prezentuje się jako ugrupowanie całego narodu, unikając starannie pokazywania konfliktów interesów grupowych i nie opowiadając się zbyt wyraźnie po żadnej ze stron konfliktów, gdy do nich dochodzi. Jest jak ojczyzna, jak wielki ojciec, który kocha wszystkie swoje dzieci. Nawet wtedy, gdy się kłócą. Takie zdecydowane zerwanie z językiem ideologii na rzecz języka „moralno-politycznej jedności narodu” lat 70-tych skutkuje stopniową monopolizacją sceny politycznej przez partię Donalda Tuska. Skoro wszyscy jesteśmy Polakami i wszyscy mamy dobre chęci, to wystarczy, że przestaniemy narzekać i wspólnie weźmiemy się do roboty, a tylko patrzeć jak „Polska będzie rosła w siłę, a ludzie będą żyli dostatniej”. Każdy, kto żył świadomie w PRL pamięta jak wielką wagę miało obsadzanie stanowisk I sekretarzy wojewódzkich organizacji partyjnych. Jakiej? No jak to tej jedynej, która jest. To właśnie z pozycji wojewódzkiego, śląskiego barona Edward Gierek wjechał do KC. Dlatego, gdy na początku 2010 r. media zaczęły poświęcać dużą część swej uwagi i czasu na relacjonowanie walki o stanowiska wojewódzkich szefów PO, zabrzmiało to dość znajomo. Tylko obsada regionalna tej jednej partii stała się sprawą publiczną. Stąd już tylko krok do sytuacji, w której mówiąc „partia”, będziemy wiedzieli, że chodzi o PO.
PiS porusza problemy społeczne i „jątrzy” w czasie kampanii, by zaraz po zdobyciu władzy dalej „jątrzyć”, ale już zupełnie nie na temat. Tymczasem SLD na wszelki wypadek trzyma się „in vitro”, zawiera porozumienie przedwyborcze z pracodawcami i dużo mówi o konieczności posiadania programu, którego tak naprawdę nie posiada.
Polityków wszystkich partii w świecie demokracji i wolnego rynku łączy jeszcze zwykły klientelizm, który każe im rządzić w imieniu kapitału, przeciwko ludziom pracy. Najlepiej ilustruje to fakt, że kiedy wychodzą z polityki zajmują lukratywne stanowiska w radach nadzorczych i zarządach spółek. Najgłośniejszy w Europie jest przypadek Gerarda Schroedera, zasiadającego w Zarządzie Gazpromu, w Polsce zaś by podać pierwszy przykład z brzegu, potentat na rynku dewelopperskim JW. Construction miał w swym zarządzie byłą minister budownictwa Barbarę Blidę, a obecnie zatrudnia byłego premiera Józefa Oleksego.
Alexis de Toqueville obawiał się by demokracja nie stała się dyktaturą większości. Dzisiejsza Ameryka ze swoim zinstytucjonalizowanym lobbingiem, pozwalającym, inaczej niż w Europie, w majestacie prawa kupować interesy polityczne, stała się miejscem panowania bogatej mniejszości nad większością, która przegrywa wyścig o pieniądze i pozycje społeczne. W Ameryce, więc większość przegrywa wybory, bo taki panuje tam ustrój. Nikt tam nie udaje, że najważniejsze głosowanie nie odbywa się kartką wyborczą tylko pakietami akcji. W Polsce dzieje się tak za plecami opinii publicznej. Część ludzi to już przeczuwa i rezygnuje udziału w tej farsie.
9 października nie oddam głosu. Żeby wybrać trzeba mieć w czym wybierać. Tymczasem istniejące partie niewiele się od siebie różnią i wszystkie bez wyjątku przychodzą do nas, co cztery lata po mandat do rządzenia, aby robić nam „wbrew”. Potem, kiedy prowadzą w naszym imieniu wojny w Afganistanie i Iraku, „uzdrawiają” finanse publiczne kosztem najbiedniejszych, obniżają podatki najbogatszym, prywatyzują, słowem robią wszystko żeby nam pokazać, w jak głębokim poważaniu” mają nas, większość polskiego społeczeństwa powołują się na to, że zostali wybrani w demokratycznych wyborach. Jeżeli zestawimy politykę wszystkich dotychczasowych rządów po 1989 roku, to okaże się, że w najważniejszych kwestiach, działały one odwrotnie niż wynikałoby to z badań opinii publicznej. Niezadowolonym zaś mówi się: ”Trzeba było iść na wybory, to polityka rządu byłaby inna”. Albo: „trzeba było głosować na tych, a nie na tych”. W końcu wiele osób, które miotały się pomiędzy głosowaniem na różne zdawałoby się opcje polityczne, doszło do wniosku, że to wszystko jedno zło. Ja należę właśnie do tej grupy. Oczywisty wniosek, jaki wypływa z doświadczeń ostatnich z górą 20 lat brzmi: „ONI, ONI WSZYSCY, NAS NIE REPREZENTUJĄ”.




poprzedninastępny komentarze