Majmurek: Demokracja, nie konsensus!

[2007-01-21 18:08:34]

Uwagi na temat polityki zagranicznej Kaczyńskich i jej liberalnych krytyków

Polityka zagraniczna braci Kaczyńskich spotyka się z dość powszechną krytyką w Polsce, jest także fatalnie odbierana za granicą. Nie da się ukryć, że liczne wpadki, takie jak zerwanie spotkania Trójkąta Weimarskiego, ośmieszająca rządzących reakcja na satyrę w Tageszeitung, czy wypowiedź ministra Sikorskiego porównująca rosyjsko-niemiecki projekt rurociągu bałtyckiego do paktu Ribbentrop-Mołotow uprawniają do jak najbardziej negatywnych ocen. Polityka zagraniczna obecnego układu wydaje się być pozbawiona racjonalnych założeń, o dalekosiężnych planach nie wspominając. We współczesnej Polsce doszło do pochłonięcia polityki zagranicznej przez politykę historyczną, oraz polityczny marketing. Zamiast racjonalnej kalkulacji tego co nam się opłaca, budowania długoterminowych, partnerskich stosunków z bliższymi i dalszymi sąsiadami, mamy napuszone gesty, unoszenie się honorem, ciągłe obrażanie się na inne kraje.

Celem takiego stylu ma być integracja i ideologiczna mobilizacja elektoratu obecnej koalicji, zbudowanie parawanu, za którym wygodnie można kontynuować neoliberalną politykę. Hasło "Polski solidarnej" wydaje się ostatecznie sprowadzać do solidarności w ramach silnie zdefiniowanej i silnie przeżywanej tożsamości narodowej, określającej się przez zagrożenie ze strony różnych wrogów, których wskazują nam obecnie rządzący; gejów, ubeków, potomków KPPowców, Niemców, czy Rosjan. Problemem jest jednak to, że ta produkowana na wewnętrzny użytek symulakra ma obiektywne polityczne skutki na arenie międzynarodowej, za które Polska może płacić rachunki jeszcze długi czas po odejściu Kaczyńskich. Demokratyczna, świecka, liberalna obyczajowo Europa staje się w polityce obecnego rządu (także tej uprawianej na terenie mediów i innych instytucji społeczeństwa obywatelskiego) Znaczącym Innym, w opozycji do którego Polska ma zdefiniować swoją tożsamość kulturową. Stąd takie pomysły jak akt "o suwerenności w sprawach obyczajowych i kulturowych". Jednak nawet bardziej intelektualnie uczciwi konserwatywni komentatorzy i intelektualiści prawicy zdają sobie sprawę, że tak skonstruowana tożsamość będzie tworem martwym, sztucznym, zbyt świadomie wystylizowanym na samego siebie. Nie da się stworzyć realnej alternatywy dla polityki zagranicznej PiSu, bez zakwestionowania tej polityki budowania tożsamości narodowej. Polityka zagraniczna jest częścią szerszego projektu budowy "IV RP", narzędziem budowania nowej tożsamości społeczeństwa, umacniania hegemonii neokonserwatywnej ideologii.

Tymczasem w mediach neoliberalnych polityka zagraniczna Kaczyńskich przeciwstawiana jest dotychczasowej polityce zagranicznej III RP. Publicyści "Gazety Wyborczej", politycy Platformy, Tomasz Lis, czy odmłodzone kierownictwo SLD mówią jednym głosem: dotychczasowa polityka zagraniczna była słuszna, przyniosła nam wielkie sukcesy (UE, NATO, pojednanie z Niemcami), konsensus jaki panował w jej kwestii był wartością samą w sobie, winę za jego zerwanie ponosi PiS. W swoim tekście będę starał się przedstawić dwie tezy, po pierwsze że polityka zagraniczna obecnych rządów jest nie tyle radykalnym zerwaniem z linią poprzednich rządów, co kontynuacją trendów występujących w niej od kilku lat, które Kaczyńscy po prostu doprowadzili do ich logicznych konsekwencji. Po drugie, że idea "konsensusu" w polityce zagranicznej jest głęboko niedemokratyczna i że polityka zagraniczna, tak jak każda inna powinna być przedmiotem demokratycznej debaty i wyboru.

Nihil novi sub sole

Tak samo jak za hasłami o przejściu od polski liberalnej do socjalnej kryje się kontynuacja neoliberalnej polityki poprzednich rządów (lecz zasłonięta "socjalną" retoryką), tak samo polityka zagraniczna obecnego układu jest (mimo bardziej gniewnej retoryki) w zasadzie polityką kontynuacji tego, co robiły rządy Millera i Belki. Najważniejsze cechy polityki Kaczyńskich: sprzeciw wobec głęboko zintegrowanej Europy, grającej jako osobny podmiot w globalnej grze, bezrefleksyjne poparcie dla USA, co przyczyniło się do dramatycznego pogorszenia stosunków z Francją i Niemcami, najważniejszymi państwami UE, czy nieufność do europejskiego modelu społecznego-kulturowego, występowały silnie już w działaniach poprzednich rządów.

Wybór orientujący Polskę na Amerykę, czyli de facto przeciw Europie został podjęty przez rząd L. Millera przy okazji wojny z Irakiem. W imię "specjalnych stosunków" z supermocarstwem Polska wplątała się w nielegalną (zarówno w świetle polskiego, jak i międzynarodowego prawa) wojnę, która okazała się być polityczną katastrofą. Przy okazji debaty nad udziałem Polski w tym przedsięwzięciu PiS był partią najbardziej entuzjastyczną wobec naszej inwazji na Irak. Ta "wojna jest także naszą wojną" grzmiał z sejmowej mównicy J. Kaczyński i narzekał, że powinniśmy wysłać do Iraku więcej wojsk ("tyle co Australia"), by "silniej zaznaczyć naszą obecność". Dziś ministrem obrony narodowej jest R Sikorski, członek neokonserwatywnego Enterprise Institute, polskie wojska nadal nielegalnie okupują Irak. Kontynuacja została zachowana, logika sojuszu z USA doprowadzona do końca. Prowadzimy politykę, która-jak w międzywojniu-zupełnie ignoruje naszych sąsiadów w imię sojuszu z odległym mocarstwem. Kolejnym krokiem "polityki ignorowania sąsiadów" są plany włączenia Polski do systemu amerykańskiej tarczy antyrakietowej, co zostanie fatalnie odebrane zarówno w Rosji, jak i w UE.

Oczywiście, konflikt z Niemcami jest silniejszy niż był gdy rządziło SLD, zmiana jako tako obytych (i tolerowanych) w europejskim establishmencie Cimoszewicza, czy Belki na Fotygę i Kaczyńskich jest zmianą na gorsze, ale nie jest to rewolucja zrywająca dramatycznie z dotychczasowym paradygmatem. Kaczyńscy prowadzą tą samą politykę zagraniczną co poprzedni rząd, tyle że w sposób bardziej nieudolny i konfrontacyjny.

Wojna w Iraku pokazała, że Polska nie jest zainteresowana budowaniem wspólnej polityki zagranicznej UE, że nie widzi UE jako podmiotu zdolnego równoważyć wpływ USA. Od samego początku naszego członkostwa w Unii (a nawet od końcowej fazy procesu akcesyjnego), pokazywaliśmy, że nie chcemy głębszej integracji. Widoczne było to przy okazji debat nad projektem konstytucji europejskiej. Propozycje zwiększenia zakresu głosowania większością głosów traktowane były jako niemalże zamach na polską suwerenność. Ukute przez J. M. Rokitę hasło "Nicea albo śmierć" było powszechnie odbierane za granicą jako stanowisko rządu. Rząd pokazał, że boi się zintegrowanej Europy, Kaczyńscy w swojej konfliktowej, nacjonalistycznej polityce, po prostu idą krok dalej, ich polityka logicznie wynika z filozofii myślenia o UE, jako obszarze wojny o partykularne interesy państw narodowych (tyle że prowadzonej nie militarnymi, a dyplomatycznymi środkami) z której nie umiały wyjść rządy SLD-owskie. Głęboko nacjonalistyczny i anachroniczny język, jakim definiuje się nasz "interes narodowy" i w którym się go artykułuje, jest problemem właściwie wszystkich partii politycznych.

Swoją niechęć do europejskich tradycji świeckości i sekularyzmu rząd polski zaprezentował już przy okazji debat nad eurokonstytucją. To "lewicowy" Cimoszewicz - mając przeciw sobie właściwie całą Europę - domagał się wpisania do preambuły zapisu o "chrześcijańskim dziedzictwie Europy". Konrad Szymański - dziś europoseł PiS - z uznaniem mówił wówczas o "nowym standardzie" jaki SLD "wnosi do socjaldemokratycznej rodziny". Nieważne, że ta polityka rządu Millera nie była podyktowana osobistymi przekonaniami kształtujących ją polityków, tylko poczuciem strachu przed kościołem katolickim i jego stanowiskiem wobec wejścia Polski do UE, pewien trend został wyznaczony. Polska pokazała, że kulturowo bliżej jej do Teksasu, niż do Paryża, czy Londynu, Kaczyńscy tylko twórczo to rozwijają.

Tak samo rzecz się ma z naszymi wschodnimi sąsiadami. Stosunki z Rosją zostały dramatycznie popsute zanim PiS przejął władzę. Choć rusufobia Kaczyńskich przybiera zupełnie absurdalne rozmiary, to nie jest ona w polskim dyskursie i praktyce politycznej niczym nowym. Ów mityczny "konsensus w sprawach polityki zagranicznej" nie został zerwany, spór toczy się o formę prowadzenia polityki, mniej o jej treść.

Mit konsensusu

Zresztą sama idea "konsensusu w kwestiach polityki zagranicznej" jest szkodliwa dla demokracji i głęboko ideologiczna. "Konsensus", którego przywrócenia tak pragną liberałowie oznacza wyłączenie polityki zagranicznej z obszaru demokratycznej debaty i wyboru. Pogłębia to tylko i tak silne poczucie, że system polityczny jest tak naprawdę bezalternatywny, wybory nic nie zmieniają, niezależnie od tego kto zwycięża realizuje się ciągle tą samą politykę. Idea konsensusu zakłada porozumienie się elit, które lepiej wiedzą jaki jest "interes" Polski i realizują go nie przejmując się opinią demokratycznego suwerena. Doskonałym przykładem może być nasz udział w wojnie w Iraku, który (za wyjątkiem Samoobrony i LPRu, które jednak szybko zapomniały o swoich obiekcjach, gdy tylko weszły do okupującego Irak rządu) poparły wszystkie polityczne partie w parlamencie, wbrew opinii większości społeczeństwa.

Te same środowiska, które dziś nawołują do "konsensusu" w polityce zagranicznej, przekonywały nas przez cały okres transformacji, że "prawa ekonomii są takie same jak prawa fizyki", że przyjęcie neoliberalnego modelu transformacji jest jedynym możliwym, "zdroworozsądkowym" wyborem. Pojęcie "interesu narodowego" jest pojęciem tak samo ideologicznym jak koncepcja "obiektywnych praw ekonomii" (pod którą w warunkach polskiego dyskursu kryje się neoliberalna ideologia). Nie ma czegoś takiego jak "obiektywnie istniejący", immanentny "interes narodowy" (czy też państwowy, "racja stanu", czy jak to nazwiemy). Nie chodzi tu tylko o banalną konstatację, że jest on historycznie zmienny, zależny od okoliczności etc. Rzecz w tym, że to co nazywamy "interesem narodowym" jest społeczno-kulturowym konstruktem, nie obiektywnie istniejącą wartością, którą trzeba rozpoznać. Proces wytwarzania tego, co społeczeństwo uznaje za swój "interes narodowy", jest procesem ściśle politycznym, wynikiem ścierania się rozmaitych klasowych interesów i artykułujących je ideologii. Koncepcja jednego, "obiektywnego" interesu narodowego ukrywa wewnętrzne zróżnicowanie społeczeństwa kapitalistycznego, które jest rządzone przez antagonizm klasowy. Polityka (obojętnie jaka; ekonomiczna, społeczna, czy zagraniczna) w państwie kapitalistycznym zawsze służy bardziej interesom jakiejś klasy. Szczególnie na obecnym etapie globalnej akumulacji kapitału granica między polityką wewnętrzną, a zagraniczną zaciera się. Decyzje podejmowane przez Polskę na arenie organizacji międzynarodowych (UE, WTO) w sposób bezpośredni dotyczą codziennych spraw Polaków, polityka zagraniczna przynosi wymierne skutki ekonomiczne na arenie krajowej, ideologie uzasadniające politykę zagraniczną danego państwa, wpływają (i wypływają z)na układ ideologicznych hegemonii w jego społeczeństwie. Nawoływania do stworzenia konsensusu jest niczym innym niż chęcią narzucenia przez neoliberalne elity, autorów i beneficjantów polskiej transformacji, takiej polityki międzynarodowej, której wewnętrzne skutki będą służyły jej interesom, ekonomicznym, politycznym, czy społecznym. Nie da się w demokracji liberalnej zbudować jednej, ponadpartyjnej polityki zagranicznej, tak jak nie da się stworzyć ponadpartyjnej polityki ekonomicznej, taka polityka zawsze będzie określona klasowa. Jeśli demokracja nie ma być fasadą, wyborcy muszą mieć prawo wyboru wśród alternatywnych modeli społecznych, ekonomicznych, a także wyboru polityki państwa na arenie międzynarodowej.

W Hiszpanii po zwycięstwie Zapatero w ostatnich wyborach dokonał się zwrot o 180 stopni, nowy rząd wycofał wojska z Iraku, postawił na głębszą integrację z Europą, na mniejszą skalę podobna rzecz wydarzyła się po klęsce Berlusconiego we Włoszech. Zadaniem lewicy, jeśli chce zaoferować polskiemu społeczeństwu rzeczywistą alternatywę powinno być wyartykułowanie programu polityki zagranicznej, który umożliwi podobną zmianę w Polsce.

Przywrócić debatę

Jest oczywiste, że język w jakim definiowany jest nasz narodowy interes i w którym dyskutujemy o polityce Polski w świecie jest głęboko zideologizowany. Prawicy i na tym obszarze udało się zdobyć hegemonię. Ten język jest głęboko anachroniczny, często wręcz uniemożliwia rozpoznanie i zdefiniowanie problemów, z którymi musimy się zmierzyć. Debata nad polską polityką zagraniczną - jak zresztą każdą inną - cierpi na problem tabloidyzacji, wszelkie istotne treści zostały z niej wyparte przez konkurs osobowości, najważniejszymi problemami są osobiste utarczki pana prezydenta z byłymi szefami MSZ, czy J. Kaczyńskiego z Ericą Steinbach. W tej debacie nie istnieją problemy, kluczowe dla przyszłości Polski i Europy. Zadaniem lewicy powinno być odnowienie debaty (co zważając na siłę hegemonii panujących ideologii, własnościową strukturę naszych mediów, ogólną apatię społeczeństwa, jest syzyfową pracą), skupienie jej wokół tematów naprawdę dla nas ważnych. Takim problemem jest bez wątpienia przyszłość UE po odrzuceniu Traktatu Konstytucyjnego przez Francję. Francuskie "nie" było w dużej mierze sprzeciwem wobec Europy neoliberalnej, rezygnującej z własnego modelu socjalnego pod presją neoliberalnej ideologii i nacisku kapitału. Pytanie co dalej z Europą, jak ma się odnieść do potęgi USA, rozwoju Chin, czy (wkrótce) Indii, jaki model społeczno-ekonomiczny ma przyjąć, powinno stać się głównym punktem lewicowej debaty o polityce zagranicznej. Tak samo jak pytania o nowoczesne państwo narodowe i jego przydatność w radzeniu sobie z nierównościami i problemami (społecznymi, ekonomicznymi) stwarzanymi przez współczesny kapitalizm. Takie ustawienie debaty, pozwoliłoby lewicy na sformułowanie rzeczywistej alternatywy dla nacjonalistycznej polityki PiS, czy neoliberalnej PO, czy SLD.

Polityka zagraniczna państwa wpływa dziś bardziej niż kiedykolwiek na życie jego obywateli. Dlatego musi być poddana demokratycznej debacie i kontroli. "Interes narodowy" powinien być ustalany w publicznej debacie, politycznej walce. Lewica musi rozpoznać i artykułować w sferze publicznej pogląd, że polityka zagraniczna jest polityką klasową.

Najlepszą sytuacją byłoby, gdyby wytworzył się w Polsce wyraźny podział na proamerykańską prawicę i proeuropejeską lewicę. Jej proeuropejskość powinna zawierać w sobie gotowość do głębokiej integracji, gotowość do traktowania Europy jako samodzielnego gracza na globalnej scenie zdolnego przeciwstawić się polityce USA. Przy tym wiązać się powinna z głębokim przywiązaniem do europejskiego państwa opiekuńczego, jako dla wartości samej w sobie, która wymaga reformy w kierunku Skandynawii, nie krajów anglosaskich.

Między taką lewicą i prawicą mogłaby toczyć się rzeczywista debata nad tym, gdzie leży polska "racja stanu", jej ustalanie stałoby się bardziej demokratyczne, powstałaby społeczna świadomość, że jest ona konstruktem, nie czymś danym. Przywrócony zostałby wówczas rzeczywisty wybór i takie lekceważenie woli większości jak w przypadku ataku na Irak nie byłoby możliwe.

Na razie nie co liczyć na szybkie powstanie alternatywy dla obecnych dominujących sposobów myślenia o naszej polityce międzynarodowej. Alternatywność naszego systemu politycznego jest niewielka, najważniejsze partie (z większymi, lub mniejszymi modyfikacjami) przyjmują jako podstawę swoich programów neoliberalizm w ekonomii, konserwatyzm w polityce społecznej i proamerykańską postawę i eurosceptycyzm w polityce międzynarodowej. W dziedzinie polityki zagranicznej-która tradycyjnie w III RP była niemalże wyjęta z demokratycznej dyskusji - trudno liczyć, że szybko pojawi się pojawi się znacząca siła polityczna zdolna zaoferować alternatywę. Ale właśnie tego - rzeczywistych alternatyw wybieranych w demokratycznym procesie i dyskutowanych w demokratycznej debacie - ta polityka potrzebuje. Nie - jak chcieliby Wł. Frasyniuk, czy D. Tusk, przywrócenia "konsensusu", który wcale nie został zerwany.

Jakub Majmurek


Tekst pochodzi z kwartalnika "Przegląd Socjalistyczny".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



1 Maja - demonstracja z okazji Święta Ludzi Pracy!
Warszawa, rondo de Gaulle'a
1 maja (środa), godz. 11.00
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1

Więcej ogłoszeń...


6 maja:

1758 - W Arras urodził się Maksymilian Robespierre, jeden z przywódców Rewolucji Francuskiej.

1835 - W protestacji sekcji Grudziąż wobec chęci postawienia Centralizacji na czele Towarzystwa Demokratycznego Polskiego użyto wyrazu "socjalizm".

1862 - Zmarł Henry David Thoreau, amerykański pisarz, poeta i filozof transcendentalista.

1867 - W Glinojecku urodził się Bolesław Jędrzejowski, publicysta, współzałożyciel PPS.

1935 - W USA powołano Works Progress Administration - jeden z najważniejszym elementów polityki New Dealu.

1936 - CKW PPS odmówił zatwierdzenia nowo wybranych władz okręgowych PPS w Łodzi i Lwowie, pozostających pod wpływem lewicy partyjnej.

1947 - Urodziła się Martha Nussbaum, amerykańska filozofka i etyczka.

1999 - W Niemczech pierwsza para homoseksualna zawarła związek partnerski.

2012 - François Hollande (PS) wygrał wybory prezydenckie we Francji, pokonując w II turze urzędującego prezydenta N. Sarkozy’ego.


?
Lewica.pl na Facebooku