Żukowski: Polskie ja idealne

[2009-04-29 17:12:22]

Komunista pobił na głowę monstra z horrorów. Wystarczy przejrzeć prasę, żeby zorientować się, co z niego za typ. Ma tysiąc twarzy i pojawia się w najmniej oczekiwanym miejscu. Jest upiorem z przeszłości i wciąż groźnym, ukrytym wrogiem. Obcym okupantem i sfrustrowanym, swojskim „homo sovieticusem”, którego nie cieszy wolna Polska. Świetnie czuje się w nowej rzeczywistości, tworzy "układ" oraz nakręca korupcję w najwyższych kręgach biznesu i władzy, a jednocześnie organizuje roszczeniowe strajki i pluje na rynkowe reformy. Z jednej strony wysysa z narodu krew jako uwłaszczona nomenklatura, z drugiej psuje gospodarkę niedorzecznymi lewackimi pomysłami. Niektórzy widzą go nawet w szeregach narodowej prawicy. To marcowy antysemita, choć także antypolski Żyd.

Mówią o nim właściwie wszyscy. Zawsze jest uosobieniem i sprawcą wszelkiego zła. Ma tylko jedną użyteczną cechę – jest nieodmiennie obcy.

Rytuał

Komunista nie musi być nikim konkretnym, bo jest wyobrażeniem. Jako fantazmat pozostaje częścią rytuału powtarzanego nieodmiennie od sierpniowych strajków i niemal zinstytucjonalizowanego po 1989 roku. Jest znakiem zła i kozłem ofiarnym, na którego zrzuca się winy, żeby pozostać czystym. Trzeba oskarżać i wyklinać komunistów, bo w ten sposób konstytuuje się nowa społeczność, którą może być równie dobrze strajkująca załoga, co naród tworzący wolną III albo IV Rzeczpospolitą.

Odsądzając komunistę od czci i wiary uczestnicy rytuału określają się wobec przeszłości i teraźniejszości. Porządkują i wartościują rzeczywistość. Dzielą świat na przeciwstawne obozy: naród i reżim, a więc tych, którzy za PRL-u byli ofiarami ucisku i nigdy nie zaprzestali oporu, oraz tych, którzy sprawowali władzę, zaprzedali się i dzięki temu korzystali z przywilejów. W wyobrażeniach granice są ostre i nic przez nie nie przenika. Reżim pozostaje dla walczących o wolność czymś równie zewnętrznym i obcym, jak opozycja dla reżimu. Stąd przekonanie o czystości ruchu solidarnościowego i wszystkiego, co później z niego powstało. Podział może być tak zasadniczy, bo wyrasta z nie mniej zasadniczej różnicy etycznej. Nic nie łączy opozycji ze złem, bo niemożliwy jest dla niej żaden kompromis.

Powiedzonka ze stanu wojennego dobrze oddają charakter podziału. "Wojna polsko – Jaruzelska" albo "zima wasza, wiosna nasza" powtarzano razem z dwuwierszem "A na drzewach zamiast liści / wisieć będą komuniści". Wspólnotę "swoich" rozumiano jako naród, który przeciwstawił się w końcu zewnętrznej opresji. Poczucie więzi łączy się nierozdzielnie z napiętnowaniem obcego.

Choć PRL odeszła w przeszłość, rytuał potępiania komunistów pozostał i nabrał nowego znaczenia. Stwarzał szansę dla wszystkich, którzy chcieli odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Piętnowanie komunisty pozwalało stanąć po stronie zwycięzców i przyłączyć się do narodu budującego nowe państwo. Było namaszczeniem ustanawiającym tożsamość i ciągłość, a tym samym pozwalającym uczestniczyć w niepodległościowej i opozycyjnej tradycji. Jeszcze dziś politycy najmłodszego pokolenia afiszują się ze swoim antykomunizmem.

Posypały się oskarżenia. Wytykano sobie nawzajem komunistyczne powiązania i odżegnywano się od nich. Prawica podejrzewała wszystkich naokoło. Liberałowie oskarżali prawicę, dopatrując się w jej zachowaniach i języku podobieństw do PRL-u. Ks. Tischner wyjaśnił nacjonalizm i fundamentalizm katolicki działalnością "homo sovieticusa", co – nie szukając lepszych wyjaśnień – uznano za słuszne, chyba tylko ze względu na powszechną praktykę zrzucania wszelkiego zła na komunizm. Nawet Józef Oleksy zapewniał, że nigdy nie czytał Marksa i pobożnie klękał przed obrazem Najświętszej Panienki w Częstochowie. Z czasem sięgnięto po teczki, otwierając pole dla Instytutu Pamięci Narodowej. Dziś oskarżenie o sympatie do PRL-u jest na porządku dziennym publicznych debat jako argument bezdyskusyjnie dezawuujący.

Spory o związek z komunizmem budziły i budzą tyle emocji, bo ich stawką jest władza symboliczna. Napiętnowanie komunisty oznacza rozgraniczenie tych, którzy mogą i powinni uczestniczyć w życiu publicznym, od tych, którzy nie mają do tego prawa. Jeśli spojrzymy na ostatnie dwadzieścia lat z tej perspektywy, okaże się, że zwolennicy reform Balcerowicza stosujący tak chętnie określenie "homo sovieticus" wobec źle opłacanych pracowników i bezrobotnych działali wedle tej samej zasady co ekipa braci Kaczyńskich. W zwalczaniu oporu i marginalizowaniu niezadowolonych byli skuteczniejsi, choć nie potrzebowali ustawy lustracyjnej ani prokuratorów z IPN.

Rzut oka wstecz

Nie trzeba być historykiem, żeby wiedzieć, że rzeczywistość społeczna rzadko kiedy przystaje do czarno-białych schematów. Władzę sprawuje ten, kto ma poparcie, a poparcie zyskuje się, oferując korzyści ludziom gotowym po nie sięgnąć. Przytłaczająca większość obywateli PRL korzystała z podsuwanych przez państwo ofert, była mniej lub bardziej związana z aparatem władzy i akceptowała jej struktury. Ci sami ludzie buntowali się niekiedy, walczyli o lepszy byt i sprawy, które uznawali za ważne, rzadko jednak stawiając sprzeciw wobec komunizmu na pierwszym miejscu. Potem z nadzieją czekali na zmiany i udzielali poparcia nowym partyjnym przywódcom.

Dopiero karnawał "Solidarności" stworzył potrzebę mitu narodowej jedności, jednolitego oporu wobec zewnętrznego wroga i powołał do życia fantazmat komunisty w kształcie, w którym przetrwał do dziś. Skąd wzięły się te wyobrażenia?

Podział na naród i komunistów wprowadził na początku lat sześćdziesiątych kardynał Stefan Wyszyński. Kościół i partia rywalizowały wtedy o rolę reprezentanta narodu. Gomułka legitymizował swoją władzę utożsamiając socjalizm z narodowymi aspiracjami. Stąd powtarzane do znudzenia hasła w rodzaju "przewodnia siła wyzwolonego narodu", "najwyższe władze partyjne i państwowe wraz z całym narodem" czy "w służbie narodu i socjalizmu". Narodowa retoryka nasiliła się w połowie lat sześćdziesiątych wraz z obchodami Tysiąclecia Państwa Polskiego, a ponure apogeum osiągnęła w roku 1968.

Kościół nie pozostawał w tyle i także konsekwentnie kreował się na reprezentanta narodu, wypychając jednocześnie komunistów poza jego granice. Jeszcze w 1961 roku kardynał Wyszyński mówił w Warce: "Wrogowie wiedzą, co Narodowi służy, a co mu szkodzi. I jeśli chcą mu szkodzić, niszczą, co mu pomaga. Dlatego też najeźdźcy zawsze niszczyli Kościół i chcieli zatrzeć ślady moralności chrześcijańskiej w życiu Narodu. Dlatego starali się Naród upodlić i rozpić. To są lekcje z niedawnej przeszłości. Obyśmy ich szybko nie zapomnieli, mogą się nam bowiem przydać! Wrogów naszego Narodu rozpoznajemy po tym, jak się odnoszą do Boga i do moralności chrześcijańskiej. Umieją oni ocenić sens tej moralności dla nas, wiedzą, że jest ona siłą i mocą Narodu, że najlepiej służy jego bytowi, całości i jedności. I dlatego chcąc zniszczyć Naród, niszczą jego wiarę i moralność chrześcijańską". Choć słowo "partia" nie pada, dla wszystkich było jasne, o kim mowa. Wrogiem narodu są komuniści, którzy próbowali w owym czasie ograniczać wpływy kościoła, wycofali religię ze szkół i utrudniali praktyki religijne. Wyszyński przeciwstawia ich "nam", to znaczy katolikom utożsamionym z narodem jako takim. Byt, jedność i całość narodu związane są z katolicyzmem, który w nauczaniu Wyszyńskiego staje się jedynym uosobieniem polskości.

Orędzie biskupów polskich do biskupów niemieckich rozwija to utożsamienie. Przyjęcie chrześcijaństwa przedstawione zostaje jako "początek narodowej i państwowej jedności", a opis historii narodu upływającej pod znakiem chrześcijaństwa prowadzi do ustanowienia "powszechnego niemal wśród Polaków sposobu myślenia: co «polskie» to «katolickie»". Biskupi konkludują, że "z niego zrodził się także polski styl religijny, w którym od początku czynnik religijny jest ściśle spleciony i zrośnięty z czynnikiem narodowym". Gomułka doskonale zdawał sobie sprawę, że Orędzie podważa jego prawo do wypowiadania się w imieniu narodu, a tym samym delegitymizuje władzę PZPR. Zareagował ostro, oskarżając biskupów, że służą interesom niemieckiego rewizjonizmu. Argument trafił w społeczne lęki i fobie. Słynne skierowane do Niemców "przebaczamy i prosimy o przebaczenie" przyjęto z nieufnością, jeśli nie z oburzeniem.

Naród z Kościołem

Jako papież Karol Wojtyła dokonał tego, co nie udało się Wyszyńskiemu w roku 1966. Nauczony doświadczeniem nie mówił o pojednaniu z Niemcami, za to podkreślał zakorzenione w chrzcie Polski prawo narodu do ziem zachodnich. Poza tym powtórzył figury Wyszyńskiego w prawie niezmienionym kształcie. Polskość i katolicyzm stapiają się w jego homiliach z "pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny" w nierozdzielny monolit. Chrzest jest mitycznym powołaniem narodu do życia i ustanowieniem jego najgłębszej istoty, z czego bezpośrednio wynika powstanie państwa i prawo do piastowskich ziem. Katolicka esencja polskości daje o sobie znać w chrześcijańskiej kulturze, która "stale płynie szerokim nurtem natchnień, mających swe źródło w Ewangelii".

Mit katolickiego narodu miał oczywiście swój rewers – skoro Polacy są katolikami, to komunista jako niekatolik, musi być obcy. Lata sporu między PZPR a episkopatem umocniły strukturę utożsamiania tego, co narodowe, z jedną tradycją i instytucją. Wojtyle udało się wypełnić dobrze zakorzenione schematy propagandowe bez reszty katolicką treścią. Rok później "Solidarność" spontanicznie podjęła ten sposób myślenia i uznała go za własny. Strajkom towarzyszyły msze, a manifestacyjny katolicyzm stał się znakiem sprzeciwu wobec władzy, chociaż koniec lat siedemdziesiątych był okresem w miarę harmonijnego współistnienia hierarchów i władz PRL-u.

Kościół dawał opozycji znacznie więcej niż tylko schronienie w parafiach. Mit katolickiego narodu przeciwstawionego obcej, komunistycznej władzy pozwalał masowemu ruchowi sprzeciwu stworzyć i utrzymać fikcję nieuwikłania oraz jedności. Mogła ona trwać tylko pod pewnymi warunkami. Z jednej strony należało stale wskazywać i ekskomunikować obcego, czyli komunistę, obwiniając go o wszelkie zło, z drugiej odwoływać się do wspólnoty, która nigdy nie poszła na kompromis. Tę ostatnią rolę spełniał kościół.

Manifestacyjne praktyki religijne łączono ze szczególnego rodzaju amnezją. Nie chciano pamiętać biskupom aktów lojalności wobec władzy, jak choćby pamiętnego apelu kardynała Wyszyńskiego o zaprzestanie strajków albo reakcji episkopatu na stan wojenny. Wybiórcza pamięć o roli kościoła w historii pozwalała snuć skłamaną opowieść o samym społeczeństwie. Jako "Polska zawsze wierna" stało ono nieodmiennie po właściwej stronie. PRL można było w ten sposób uznać za zjawisko czysto zewnętrzne, próbę narzucenia komunistycznych porządków narodowi, który mimo wszystko niezmiennie zachował swoją katolicką odrębność i jako taki pozostał na zewnątrz systemu.

Dzięki mitologizacyjnym zabiegom ludzie wchodzący do ruchu "Solidarności" bez większych kłopotów radzili sobie z własną przeszłością, która w przeważającej większości przypadków musiała wydawać się niejednoznaczna. Z pamięci zbiorowej zniknął fakt masowego awansu społecznego tych, którzy po wojnie kształcili się, żeby tworzyć nowe kadry PRL, czy równie masowego poparcia dla antysemickich czystek w roku 1968. Dysonans poznawczy znalazł rozwiązanie dzięki fantazmatycznej postaci komunisty, którego obarczono winą za wszystko, do czego nie chciała przyznać się odrodzona Polska. Awans społeczny był udziałem "towarzysza Szmaciaka", który nie miał przecież nic wspólnego z nowym społeczeństwem i co najwyżej ukrywał się w nim, znów szukając tylko własnych korzyści. Podobnie antysemityzm, który zapewnił PZPR największe poparcie w jej czterdziestoletniej historii, okazywał się antypolską w gruncie rzeczy, komunistyczną manipulacją.

Gra przed wyimaginowaną widownią

Po roku ’89 zespół mitów związanych z narodem, katolicyzmem jako ostoją polskości oraz postacią komunisty, czyli obcego, który ponosi odpowiedzialność za zło, dał początek szczególnego rodzaju mimikrze. Rzeczywistość okazywała się coraz bardziej niejednoznaczna. III RP powoli dopracowywała się własnych sukcesów i porażek. Komunista nie tracił jednak na popularności. W istnieniu podtrzymywało go swoiste perpetuum mobile. Raz przyjęty mit fundujący zbiorową tożsamość produkował zachowania, które go potwierdzały. Wiara w naród, który nie godził się na rządy PZPR, za to pozostawał w najgłębszym sensie katolicki, paraliżowała wszelkie próby innego opisu powojennych dziejów Polski. Zmitologizowane wyobrażenie o społeczeństwie działało jak najskuteczniejszy cenzor. Uczestnicy życia publicznego odgrywali komedię przed wyimaginowaną widownią. Robili to, co – jak im się wydawało – spodoba się narodowi. Tyle, że ten ostatni był tworem ich wyobraźni, skrojonym na wzór obowiązujących mitów. Mityczna tożsamość umacniała się i kostniała kosztem rozbratu z rzeczywistością. Nikt nie miał odwagi powiedzieć, że król jest nagi. Mit narzucał się z taką oczywistością i prowokował tak silne emocje, że rozsądek i rzetelna obserwacja były wobec niego bezsilne. A że mimikra jest zaraźliwa, z czasem coraz więcej ludzi zachowywało się wedle tych samych reguł.

Polska stawała się coraz bardziej katolicka i coraz bardziej antykomunistyczna. Katolicka mimo milionowego ruchu na rzecz referendum w sprawie aborcji i antykomunistyczna na przekór sondażom, z których jasno wynikało, że większość obywateli z rozrzewnieniem i tęsknotą wspomina PRL. Narodowa i antykomunistyczna obrzędowość zamieniła się w chleb powszedni. Ponawiano symboliczne gesty.

Figura komunisty przybiera niekiedy postać zaskakującą. Jak długą drogę trzeba przejść, żeby skojarzyć z komunizmem na przykład Unię Europejską, która polskiej prawicy jawi się raz jako złowroga biurokracja rodem z PRL-u, raz jako socjalistyczne z ducha, demoralizujące prostych ludzi państwo opiekuńcze. Jej ponadnarodowy charakter to wariant komunistycznego internacjonalizmu, który musi skończyć się niewolą tak jak sojusz z ZSRR. Zbrodnie komunistyczne mogą też wiązać się z obyczajową swobodą Zachodu, której znakami są aborcja i parady gejów. Ważne, że przeciwwagą dla każdego z tych obrazów jest naród polski wierny chrześcijańskiej tradycji.

W imaginarium prawicy antykomunizm i katolicki naród występują w najoczywistszy sposób wspólnie, jako dwa elementy jednego obrazu. Wątek katolicki może pozostawać jednak nieco w cieniu, jak w przypadku polityki historycznej braci Kaczyńskich. Jest jednak nieodmiennie obecny. W Muzeum Powstania Warszawskiego, które bardzo silnie eksploatuje antykomunistyczne wątki, dezawuując PKWN, Kościuszkowców walczących na Czerniakowie i przedstawiając klęskę powstania jako wynik zdrady Stalina, tak jakby nie było ono pomyślane po to, żeby ograniczyć jego władzę w Polsce, nie zabrakło elementów religijnych. Jest przydomowa kapliczka jako emblemat walczącego miasta, a wydany wraz z "Rzeczpospolitą" folder Pamięć Powstania ma na okładce z jednej strony eksplozję Prudentialu, a z drugiej posąg Chrystusa z kościoła św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu – dwa symbole walki i męczeństwa.

Połączenie katolicyzmu jako czynnika narodowego i antykomunizmu daje o sobie znać nie tylko na prawicy. Centrum, skłonne skądinąd do pojednawczych gestów, także nie może się od niego uwolnić. "Tygodnik Powszechny", którego w żadnym razie nie można uznać za krwiożerczo antykomunistyczny, czyni zadość rytuałowi, powtarzając przyjęte formuły i porównania. Przybierają one jednak czasem formę obsesyjną, jak choćby w publicystyce księdza Tischnera, któremu trudno skonstatować jakikolwiek przykry fakt społeczny bez obwiniania komunizmu. Także liberałowie przyznający się do tradycji lewicy laickiej łączą zrozumiałą skądinąd niechęć do PRL-u z przyznawaniem kościołowi i katolicyzmowi szczególnego miejsca w życiu narodowym i społecznym. Ich gorliwość w tej kwestii bywa zaskakująca.

Czyżby koniec

Jeśli rzeczywiście katolicko rozumiana polskość i rytualny antykomunizm są nierozdzielne, wzmacniają się nawzajem, a jedno jest warunkiem istnienia drugiego, to jesteśmy świadkami interesującego zapętlenia. Bracia Kaczyńscy, eksploatując do granic antykomunistyczną mitologię i starając się ostatecznie oczyścić naród z komunistycznej agentury, zdecydowali się poszukać współpracowników Urzędu Bezpieczeństwa także w kościele. Krok ten wywołał sprzeciw. Zakwestionowano najważniejszy symbol w mitycznej konstelacji, która stwarza wyobrażenie niezłomnego w walce narodu. Logika antykomunistycznego rytuału doprowadziła do podważenia samych podstaw mitu. Czy fantazmat narodu ostanie się bez fantazmatu nieskalanego kompromisem kościoła?

Można mieć nadzieję, że nie. Dysonans poznawczy wywołany lustracją kościoła nie da się łatwo rozwiązać, bo nie istnieje żadna inna instancja symboliczna, która byłaby w stanie odbudować wyobrażenie jedności i czystości narodu na dawnych zasadach. Bez niej prawdziwi Polacy skazani są na wzajemne oskarżenia i niekończące się kłótnie o to, kto jest prawowitym dziedzicem tradycji. Bracia Kaczyńscy starają się zbudować symbol na miarę potrzeb i postawić go w miejscu kościoła. Nie jest to jednak proste. Polska AK-owska nie wystarcza. Katolicyzm ma za sobą symboliczne konotacje bez których trudno się obejść. Jego mit sięga wyobrażonych początków narodu i państwa, a to niemało. Co więcej, stoją za nim postacie, nad którymi politycy PiS nie są w stanie zapanować.

Lustracja jest dla hierarchii podwójnie niebezpieczna. Po pierwsze – co oczywiste – stanowi niewygodną kompromitację. To jednak nie wszystko. Zachwianie narodowego mitu może mieć dalej idące konsekwencje. Pozbawiony oparcia w postaci narodowych rytuałów, kościół będzie miał prawdopodobnie poważne kłopoty z pozyskiwaniem wiernych. Mówiąc brutalnie, Bóg nie jest dzisiaj w katolicyzmie najważniejszy i mało kto na serio w niego wierzy, a narodowy mit umacniany przez państwo i szkołę jest nienajgorszym sposobem na zapełnianie kościołów.

Lustracyjne zapały dotyczące kleru szybko ostygły. Politycy – nawet ci z PiS – będą bardzo ostrożni z naruszaniem symbolicznej pozycji kościoła. Przeczuwają, że powstałe w latach osiemdziesiątych mity są niezastąpionym sposobem na legitymizację władzy. Skoro komunizm i PRL są uosobieniem zła, III RP ma rację bytu niezależnie od tego, jak urządzono nowe społeczeństwo. O wolności i jakości życia mówi się odnosząc je do zmitologizowanego zła absolutnego, co nie wymaga rzetelnego rozpoznania rzeczywistości. To bardzo wygodne. Nie ma nic gorszego niż PRL – powtarzają ludzie władzy tak, jakby w ten sposób można było zamknąć dyskusję nad wydarzeniami ostatnich dwudziestu lat. Koniec mitu komunisty będzie oznaczać konieczność zmierzenia się z rzeczywistością III Rzeczpospolitej na całkiem nowych zasadach. A tego nikt nie chce.

Tomasz Żukowski


Tekst ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



1 Maja - demonstracja z okazji Święta Ludzi Pracy!
Warszawa, rondo de Gaulle'a
1 maja (środa), godz. 11.00
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1

Więcej ogłoszeń...


6 maja:

1758 - W Arras urodził się Maksymilian Robespierre, jeden z przywódców Rewolucji Francuskiej.

1835 - W protestacji sekcji Grudziąż wobec chęci postawienia Centralizacji na czele Towarzystwa Demokratycznego Polskiego użyto wyrazu "socjalizm".

1862 - Zmarł Henry David Thoreau, amerykański pisarz, poeta i filozof transcendentalista.

1867 - W Glinojecku urodził się Bolesław Jędrzejowski, publicysta, współzałożyciel PPS.

1935 - W USA powołano Works Progress Administration - jeden z najważniejszym elementów polityki New Dealu.

1936 - CKW PPS odmówił zatwierdzenia nowo wybranych władz okręgowych PPS w Łodzi i Lwowie, pozostających pod wpływem lewicy partyjnej.

1947 - Urodziła się Martha Nussbaum, amerykańska filozofka i etyczka.

1999 - W Niemczech pierwsza para homoseksualna zawarła związek partnerski.

2012 - François Hollande (PS) wygrał wybory prezydenckie we Francji, pokonując w II turze urzędującego prezydenta N. Sarkozy’ego.


?
Lewica.pl na Facebooku