Andrzej Dryszel: Emerytury Tuska

[2012-03-03 23:42:24]

Trwa najważniejszy spór współczesnej Polski. I jak zawsze przy naszych ważnych debatach za dużo w nim półprawd i przekłamań.



– Kobiety powinny kończyć pracę zawodową w wieku 60 lat. Życie obciąża nas bardziej niż mężczyzn. Pracujemy zawodowo, coraz częściej wyręczając panów w zarabianiu pieniędzy, rodzimy i wychowujemy dzieci, prowadzimy dom. Bez kobiety nie ma rodziny. Pracując faktycznie na dwóch etatach, powinnyśmy mieć prawo wcześniejszego przechodzenia na emeryturę. Nikt na tym nie traci. Pełnimy wtedy pożyteczną społecznie funkcję babci, rozpieszczamy wnuki, pomagamy młodym, którzy często muszą pracować od rana do nocy, żeby związać koniec z końcem. A jeśli kobieta w wieku emerytalnym pragnie także pracować zawodowo, to nikt jej nie broni. Pracodawcy chętnie zatrudniają emerytów, bo nie muszą płacić od nich ZUS – mówi Mirosława Chmielewska, nauczycielka. Nie ma przepracowanych 35 lat „przy tablicy”, więc nie ucieknie przed późniejszym przejściem na emeryturę.

Jej 23-letni syn Jan, student, też nie jest zachwycony wizją wydłużonej pracy. Jednak nie dlatego, że sam pójdzie na emeryturę dwa lata później: – Z punktu widzenia finansów państwa to może dobre rozwiązanie. Ale dla mnie, jeszcze studenta, który za półtora roku wejdzie na rynek pracy, to zły pomysł. Pracodawcy będą przecież woleli zatrzymać starszych, doświadczonych pracowników, którzy w dodatku boją się utraty pracy, wiedząc, że w swoim wieku innej łatwo nie znajdą, zamiast sięgnąć po młodych, którzy dopiero zaczynają i jeszcze niewiele umieją. Podobnie myśli wielu moich kolegów z roku.

Odwrotności tej sytuacji boją się ludzie mający kilka lat do emerytury, którym grozi, że ich droga do bezpiecznego portu wkrótce będzie dłuższa. Uważają oni, że pracodawcy pozbędą się starszych, mniej wydajnych i trudniej przyswajających nowości, zastępując ich młodymi, bez oporu akceptującymi dłuższą pracę i marne zarobki. Już dziś przecież w wielu miejscach osoby zbliżające się do czteroletniego przedemerytalnego okresu ochronnego niemal z urzędu otrzymują wypowiedzenia od pracodawców.

Natomiast Henryka Bochniarz, prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, uważa oczywiście, że na emeryturę należy przechodzić później.

I mniej więcej w taki właśnie sposób rozkładają się poglądy zwolenników i przeciwników podniesienia wieku emerytalnego do 67 lat. Można by powiedzieć: klasyczna różnica zdań między pracą i kapitałem, acz w nie do końca czystej postaci.

Za i przeciw



Spór o wiek emerytalny to największy konflikt nowoczesnej Polski. Na pewno podzieli nas bardziej niż ubiegłoroczna, budząca tyle emocji dyskusja o wysokości składki odprowadzanej do otwartych funduszy emerytalnych. Ale i stawka gry jest nieporównanie ważniejsza. Wynik raz na zawsze przesądzi o kształcie polskiego modelu społecznego i gospodarczego, bo gdy wiek emerytalny zostanie podniesiony, na pewno nikt go już nie obniży. Pamiętajmy więc (i nie są to słowa zbyt pompatyczne): nadchodzi chwila, która nieczęsto zdarza się w dziejach państwa i narodu, kiedy to zapadać będą postanowienia o wielkim i nieodwracalnym znaczeniu dla każdego z nas. Decyzja o tym, czy zaczniemy przechodzić na emeryturę dwa i siedem lat później, spowoduje bowiem gruntowne zmiany w naszym życiu. Zawodowym i osobistym.

No i, tradycyjnie już dla polskiej demokracji, ta decyzja zostanie najprawdopodobniej podjęta bez opinii Polaków wyrażonej w referendum (tak jak decyzja o „kompromisowej” ustawie antyaborcyjnej). Skoro bowiem wiadomo, że większość rodaków będzie przeciw, a władza chce, żeby było za, po co dokumentować to głosowaniem referendalnym.

Zwolennicy granicy 67 lat to z reguły ci zamożniejsi, którym powiodło się w transformacji, przedsiębiorcy, dobrze wykwalifikowani specjaliści. A także naukowcy, inteligencja, ludzie, którzy bądź odziedziczyli jakieś majątki, bądź sami zdołali je zgromadzić. Oni nie boją się bezrobocia, a zarabiają na tyle dobrze, że cieszy ich oddalenie okresu, w którym będą musieli ograniczyć aktywność zawodową czy odejść z wysoko płatnych stanowisk.

Przeciwnicy zmiany to cała reszta. Zarobki średnie lub poniżej. Pracownicy najemni, zarówno fizyczni, jak i umysłowi, ale także „przedsiębiorcy”, którym kazano założyć własną „działalność gospodarczą”. Walczący o to, by się utrzymać na powierzchni, pod koniec tygodnia często wyczerpani do granic wytrzymałości i mający dość tego, co robią. Może oni również należą do grona Polaków żyjących coraz dłużej, ale na pewno są coraz bardziej zmęczeni. Każdy dodatkowy rok takiej walki o utrzymanie dotychczasowego poziomu życia lub choćby o to, by nie utonąć w długach, to ból i stres. A dodatkowe siedem lat?

Elity i ogół



Im bliżej do podwyższenia wieku emerytalnego, tym mniej zwolenników tej decyzji. W listopadowym sondażu TNS OBOP 80% badanych sprzeciwiało się podniesieniu wieku emerytalnego, 16% popierało ten pomysł, 4% nie miało zdania. W późniejszym o prawie trzy miesiące badaniu Millward Brown SMG/KRC 85% jest przeciw, 14% za, a 1% nie ma zdania.

Wśród zwolenników podniesienia wieku przeważają, co oczywiste, osoby wykształcone i dobrze zarabiające – przede wszystkim zwolennicy PO i SLD. Najwięcej przeciwników jest wśród elektoratu PSL. We wszystkich grupach wiekowych proporcje zwolenników są dość podobne, nie jest tak, że wśród osób 50+ liczba przeciwników przesunięcia wieku emerytalnego raptownie rośnie. W Polsce status społeczny i majątkowy generalnie się dziedziczy, więc także młodzi ludzie wiedzą już, czego mogą się spodziewać w życiu.

Rządowy projekt podniesienia wieku emerytalnego nasilił podziały wśród Polaków, a zwłaszcza ten podstawowy, między światłymi elitami, mającymi rozum, szkiełko i oko, pragnącymi wprowadzać zmiany korzystne dla ogółu, a ogółem właśnie, nijak niepojmującym, że to dla jego dobra, tym brechtowskim społeczeństwem, którego nie da się niestety wymienić na nowe, bo się nie sprawdziło, choć tak by się chciało. Zapewne ożywienie tego podziału było nieuchronne, tak jak w przypadku wszelkich koncepcji dogodniejszych dla ludzi zamożnych i wykształconych, którym generalnie zawsze w życiu lepiej, niż dla biedniejszych i mniej zaradnych, stanowiących większość każdego narodu. Tyle że u nas ta większość jest może słabsza i biedniejsza niż w wielu innych państwach Unii Europejskiej, bo odsetek ludzi ubogich oraz zróżnicowanie majątkowe obywateli należą w Polsce do największych w UE.

Na polu bitwy



Zaczęły się właśnie krótkie, zaledwie miesięczne konsultacje rządowego projektu ustawy podnoszącej wiek emerytalny. Wiadomo, że będą burzliwe, słychać zapowiedzi, że przeniosą się i na ulice. Strony przystępują do nich uzbrojone w poważne argumenty.

Rząd, z premierem, który jak zawsze wziął na siebie główny ciężar prowadzenia ataku, jest dobrze wyposażony w obliczenia, symulacje i przewidywania. A także w poczucie racji i determinację, że kto, jeśli nie my, kiedy, jeśli nie teraz.

Słyszymy więc, że nie ma innego wyjścia, bo za trzydzieści parę lat wystąpi u nas drastyczny brak rąk do pracy. – Bezrobocie towarzyszy nam dziś jako dotkliwe doświadczenie. Ale rzeczywistością Polski będzie rzeczywistość kraju, gdzie ręce do pracy będą najbardziej poszukiwanym towarem – mówi Donald Tusk. W 2040 r. ponad połowa Polaków będzie po pięćdziesiątce. Jeśli odejmiemy dzieci i inne osoby niezdolne do pracy, to okaże się, że pracować będzie zaledwie jedna trzecia ludności. Oznacza to coraz mniejsze składki emerytalne. A nasze życie się wydłuża.

W 1965 r. na każdy rok spędzony przez Polkę na emeryturze przypadało osiem lat jej pracy. Dziś – niespełna półtora roku pracy. Jeśli chodzi o Polaka, w 1965 r. na rok życia na emeryturze pracował on przez 20 lat. Dziś – przez zaledwie dwa i pół roku. W tej sytuacji bez podniesienia wieku emerytalnego świadczenia muszą spadać. Budżet państwa po prostu nie znajdzie takich sum. I dlatego PO będzie głosować za przechodzeniem na emeryturę w wieku 67 lat (dla kobiet – od 2040 r., dla mężczyzn – od 2020 r.).

Inni uczestnicy emerytalnej batalii uważają jednak, że jest alternatywa. PSL chce, by matki przechodziły na emeryturę wcześniej (o trzy lata za każde dziecko). PiS domaga się zostawienia obecnego wieku emerytalnego bez zmian i wprowadzenia możliwości wyboru między pozostawaniem w ZUS i OFE. Ruch Palikota popiera pomysł 67 lat, ale przy wprowadzeniu ochrony dla zarabiających najmniej i narażonych na utratę pracy, oraz dodatkowych ulg dla przedsiębiorców. SLD proponuje zaś zastąpienie granicy wieku granicą stażu pracy – 35 lat dla kobiet i 40 dla mężczyzn.

Na drugim końcu pola bitwy okopały się związki zawodowe. – Potrzebne są zabezpieczenia dla osób starszych, szukających pracy: gwarancje zatrudnienia, zasiłki rodzinne, zasiłki dla bezrobotnych. A także aktywna polityka państwa tworząca nowe miejsca pracy – mówi Jan Guz, szef OPZZ. Ogólnopolskie Porozumienie także jest za tym, by po przepracowaniu 40 i 35 lat każdy miał prawo do emerytury, niezależnie od wieku. Oznaczałoby to wydłużenie obecnego czasu pracy, wynoszącego niespełna 36 lat dla mężczyzn i 33 lata dla kobiet. Generalnie jednak, zdaniem OPZZ, przez najbliższe kilkadziesiąt lat nie ma potrzeby podnoszenia wieku emerytalnego. Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) ocenia bowiem, że w Polsce, przy pozostawieniu granicy 65 i 60 lat, wydatki na emerytury w proporcji do produktu krajowego brutto będą spadać przez najbliższe pół wieku (dalsze prognozy obarczone są zbyt dużą dozą niepewności). Należy więc raczej skoncentrować się na polityce prowadzącej do wzrostu liczby narodzin.

– Zamiast wydłużenia wieku emerytalnego trzeba likwidować bezrobocie i stworzyć taki system motywacyjny, by Polacy chcieli dłużej pracować – twierdzi Piotr Duda, szef „Solidarności”. Na razie jednak trudno sobie wyobrazić, byśmy mogli pracować tak długo jak w krajach starej Unii, gdzie służba zdrowia funkcjonuje lepiej i znacznie wyższy jest poziom medycyny pracy.

Pomiędzy stronami konfliktu można się natknąć na wolnych strzelców, takich jak prof. Leszek Balcerowicz, który celuje i w rząd, i w opozycję. Jednym zarzuca opieszałość i brak zdecydowania we wprowadzaniu niezbędnych reform, a drugim udawanie Greka i strusią politykę, wskazując, że zgodnie z kulturą polityczną w Polsce opozycja zachowuje się jak niszczyciele i hamulcowi.

Można także natrafić na nieliczne grono prawdziwych, niezależnych ekspertów, takich jak prof. Tadeusz Szumlicz, wybitny znawca problematyki ubezpieczeń społecznych. – Najważniejsze jest wyrównanie wieku przechodzenia na emeryturę, a nie podnoszenie go. Na samym początku reformy emerytalnej z 1999 r. zakładano, że nastąpi wyrównanie wieku na poziomie 62 lat. Gdyby to wtedy zrobiono, dziś nie byłoby problemu. Emerytury pomostowe też wprowadzono 10 lat później, niż planowano. Po co straszyć ludzi wprowadzeniem 67 lat? Należało systematycznie podnosić wiek emerytalny kobiet do 65 lat – mówi prof. Szumlicz. I podkreśla, że „dłużej pracować” niekoniecznie znaczy „podwyższać wiek przejścia na emeryturę”. Dziś realny średni czas przechodzenia na emeryturę wynosi w Polsce ok. 59 lat. Jest więc rezerwa, by wydłużyć efektywny czas pracy, bez konieczności podnoszenia wieku emerytalnego, choć oczywiście zawsze będzie on niższy od nominalnego, choćby z powodu uprawnień niektórych grup zawodowych do wcześniejszego otrzymywania świadczeń.

Lepszy wróbel w garści



Gdy słucha się tylko zapowiedzi strony rządowej, wskazujących korzyści płynące z podwyższenia wieku emerytalnego, trudno odrzucić myśl, że to nasze społeczeństwo musi być chyba jakieś słabo rozgarnięte. Przecież mówi się mu wyraźnie, że każdy dodatkowy rok pracy oznaczać będzie zwiększenie emerytury o ponad 9% dla kobiet i ponad 10% dla mężczyzn. Że zmiany demograficzne sprawią, iż już za 30 lat pracodawcy będą się bili o pracowników po pięćdziesiątce, pragnąc ich ozłocić. Że bez podwyższenia wieku do 67 lat rząd z bólem będzie musiał podnieść VAT o 8 punktów procentowych i obciąć emerytury o połowę. A oni nie i nie!

Ale Polacy mają i rozum, i pamięć. Widzą więc, że obiecując emerytalne złote góry, nikt nie raczył im wyjaśnić konkretnie i dokładnie mechanizmu powstawania owego dziewięcio- i dziesięcioprocentowego przyrostu świadczeń. Że nie wytłumaczono, co się stanie z emeryturami, gdy OFE będą nadal tracić ich składki, jak to już się zdarzyło w 2008 i 2011 r. (– Jeśli składka płacona na OFE nie będzie przynosić żadnych korzyści, to taki wzrost nie nastąpi – mówi krótko prof. Szumlicz). Że nikt nie zagwarantuje im tego, iż w przyszłości pracodawcy będą chętnie zatrudniać starszych Polaków zamiast naszych wschodnich sąsiadów, mniej wymagających płacowo. Że gdy rząd zechce podnieść VAT, to i tak znajdzie dziesiątki powodów, by to zrobić, co już miało miejsce w ubiegłym roku. Że wreszcie słuszne jest przysłowie o wróblu w garści – i lepiej mieć emeryturę może niższą, ale szybszą, i potem sobie dorabiać, niż walczyć jeszcze przez kilka lat na coraz trudniejszym rynku pracy.

Tymczasem dziś prawie 400 tys. ludzi powyżej 50. roku życia pozostaje bez pracy, zasiłku i stałych dochodów, a bezrobocie w tej grupie wiekowej zwiększyło się w 2011 r. o ponad 5%. Czy podniesienie wieku emerytalnego sprawi, że te problemy znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki? Przecież nawet uzasadnienie rządowego projektu wskazuje, że po wprowadzeniu granicy 67 lat, w 2060 r. liczba osób zawodowo czynnych będzie zaledwie o 1,5 mln większa (i to we wszystkich grupach wiekowych łącznie), niż gdyby pozostawiono wiek 65 i 60 lat. Dr Jolanta Perek-Białas uważa, że starszym pracownikom należy zapewnić możliwość łagodnego przechodzenia na emeryturę i stopniowego wygaszania kariery, np. poprzez pracę na część etatu i pobieranie części emerytury. Takich rozwiązań rząd jednak nie proponuje.

Była minister pracy Jolanta Fedak jest zwolenniczką elastycznego czasu przechodzenia na emeryturę: – W systemie emerytalnym ze zdefiniowaną składką, który powstał po wprowadzeniu OFE, powinniśmy mieć wybór: iść szybciej na niższą emeryturę albo później na wyższą. Z punktu widzenia kosztów byłoby to obojętne dla systemu.

Inni i my



Trudno też zaakceptować tłumaczenie, że dłuższa praca oznaczać będzie oszczędności w wydatkach państwa. Skoro nowe, późniejsze emerytury mają być wyższe, a my żyjemy coraz dłużej, może być odwrotnie – i bardzo prawdopodobne, że we wspomnianym 2060 r. deficyt funduszu ubezpieczeń społecznych będzie znacznie wyższy niż dziś.

Zdaniem prof. Leokadii Oręziak podnoszenie wieku emerytalnego jest w ogóle nieuzasadnione i oznaczać będzie narzucenie społeczeństwu bardzo poważnych wyrzeczeń. Główny cel tej decyzji to obniżka wydatków budżetu państwa oraz zapewnienie źródeł utrzymania dla OFE i zarządzających nimi powszechnych towarzystw emerytalnych. A tymczasem oszczędności emerytalne należy zacząć właśnie od OFE, które od 1999 r. zwiększyły nasz dług publiczny o ok. 230 mld zł i tracą pieniądze przyszłych seniorów. W 2011 r. z funduszy wyparowało 11 mld zł składek emerytalnych, w 2008 r. aż 24 mld zł.

Dobrze byłoby również nie opowiadać ludziom bajek, że już niemal cała Europa czym prędzej podniosła wiek emerytalny. Jak mówi prof. Szumlicz, z obecną granicą 65 i 60 lat plasujemy się mniej więcej w środku Europy. Dziś wiek emerytalny wynoszący 67 lat dla obu płci faktycznie funkcjonuje w dwóch krajach, Norwegii i Islandii. Oba nie należą do Unii Europejskiej. W Szwecji wiek jest elastyczny, od 61 do 67 lat. W Niemczech przesuwanie bariery do 67 lat zaczyna się w tym roku.

Wszyscy pamiętamy wprowadzanie reformy emerytalnej z 1999 r. i opowieści o tym, jak to emeryci będą opływać w dostatki i luksusowo spędzać jesień życia w tropikach. Po kilku latach okazało się, że za sprawą otwartych funduszy emerytalnych nasze emerytury będą mniejsze, a nie większe. Przydałoby się, aby przez wzgląd na tamte doświadczenia decydenci tym razem dobrze zapamiętali słynne słowa Lincolna, że można oszukiwać wszystkich przez pewien czas albo niektórych zawsze, ale nie da się ciągle oszukiwać wszystkich. I bardzo rzetelnie rozmawiali z ludźmi.

Andrzej Dryszel



Artykuł ukazał się w tygodniku "Przegląd".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



76 LAT KATASTROFY - ZATRZYMAĆ LUDOBÓJSTWO W STREFIE GAZY!
Warszawa, plac Zamkowy
12 maja (niedziela), godz. 13.00
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


12 maja:

1834 - W Bernie w Szwajcarii powstała tajna organizacja postępowa "Młoda Polska"; jej założycielem był Joachim Lelewel.

1916 - W Dublinie został rozstrzelany James Connolly, czołowy działacz i teoretyk irlandzkiego ruchu socjalistycznego, przywódca powstania wielkanocnego.

1943 - Po upadku powstania w getcie warszawskim Szmul Zygielbojm, członek Rady Narodowej z ramienia żydowskiej socjalistycznej partii Bund, popełnił samobójstwo przez samospalenie w proteście przeciw bezczynności aliantów wobec ludobójstwa Żydów.

1949 - Urodziła się Elena Salgado, polityk hiszpańska, działaczka PSOE, w latach 2009-2011 pełniła funkcję wicepremiera oraz ministra finansów w rządzie José Zapatero.

1997 - W wyniku obrażeń odniesionych w wypadku samochodowym zmarł prof. Wacław Dec, ceniony ginekolog i położnik. Decyzją łódzkiego abp. Wł. Ziółka odmówiono odprawienia mszy i pochówku z udziałem księdza.

2008 - W Warszawie zmarła Irena Sendlerowa, działaczka społeczna związana z PPS, Sprawiedliwa wśród Narodów Świata.


?
Lewica.pl na Facebooku