Małgorzata Fidelis: Polska Ludowa i porządek płci

[2014-02-13 01:56:33]

Z historyczką dr Małgorzatą Fidelis rozmawia Piotr Szumlewicz.

Piotr Szumlewicz: Głównym wyobrażeniem w dominującej współcześnie narracji na temat sytuacji kobiet we wczesnym okresie Polski Ludowej jest zmaskulinizowana, propagandowa traktorzystka. Czy ten model odpowiadał rzeczywistości?



Dr Małgorzata Fidelis: W pewnym sensie to zaskakujące, bo prawdziwych traktorzystek było bardzo niewiele, a i w prasie lat 50. ich wizerunek nie był tak bardzo lansowany jak kobiet wykonujących inne męskie zawody, np. w budownictwie. Traktorzystka okazała się jednak przystępnym symbolem, który bardziej przekonująco niż inne tłumaczył społeczeństwu, jak niedorzecznym pomysłem było i jest równouprawnienie kobiet. Siła tego symbolu polega na zrównaniu emancypacji kobiet z komunizmem. W Polsce kobieta na traktorze jest również kojarzona z wzorcami radzieckimi, co jeszcze bardziej podnosi jej moc jako symbolu panowania obcego mocarstwa. W rzeczywistości traktorzystka została przez PRL zarówno wynaleziona (na użytek Polski), jak i obalona. W okresie destalinizacji w połowie lat 50. traktorzystki i wiele innych kobiet, które w okresie stalinizmu zaczęły wykonywać tzw. męskie zawody (przeważnie te wymagające wyższych kwalifikacji technicznych lub związane z funkcjami kierowniczymi) publicznie potępiono, oskarżono o rozwiązłość seksualną i w większości usunięto ze stanowisk. Te posunięcia w dużym stopniu miały na celu legitymizację władzy po znienawidzonym okresie stalinizmu. Po części miały oznaczać powrót do tradycyjnych polskich wartości, zgodnie z którymi kobieta postrzegana była przede wszystkim jako matka i żona, a jeżeli już miała pracować poza domem – to w zawodach typowo kobiecych, zatem związanymi na ogół z funkcjami opiekuńczymi czy usługowymi.

W swojej książce "Women, Communism, and Industrialization in Postwar Poland" wskazuje pani, że w okresie stalinizmu sytuacja wielu kobiet w Polsce znacząco się poprawiła. Na czym polegała wtedy emancypacja kobiet?



Moja książka nie miała na celu opisania czy oceny kwestii emancypacji kobiet, gdyż nie ma jednej definicji równouprawnienia. O emancypacji w okresie powojennym możemy mówić jako o pewnym projekcie ideologicznym, jak również w sensie subiektywnych doświadczeń artykułowanych przez same kobiety. Moim celem było ukazanie złożoności sytuacji kobiet, a także ich różnorodnej podmiotowości (stąd w dużym stopniu opierałam się na świadectwach samych kobiet). Starałam się pokazać, w jaki sposób praktyki polityczne i dyskursywne współdziałały z uwarunkowaniami społecznymi i jak kształtowały indywidualną tożsamość. Stalinizm nie emancypował kobiet, ale zmienił porządek płci. Hierarchia płciowa oparta na wyższości mężczyzn wciąż obowiązywała, ale na innych zasadach. Starałam się uchwycić zarówno represyjne, jak i „wyzwalające” aspekty systemu przez pryzmat aktywności zawodowej kobiet. Praca kobiet na wyższych stanowiskach, dotychczas dostępnych tylko dla mężczyzn, niewątpliwie przyczyniała się do społecznej i ekonomicznej emancypacji. Podobnie migracja ze wsi do pracy w mieście poprawiała warunki bytowe, dawała niezależność finansową, umożliwiała wyrwanie się spod kontroli konserwatywnej, często opresyjnej społeczności wiejskiej. Oczywiście te wyzwalające aspekty nie przekreślają totalitarnego charakteru stalinizmu, ale samo stwierdzenie, że system był zły i totalitarny, nie prowadzi do głębszych intelektualnych wniosków. Mnie interesowało odkrywanie mechanizmów systemu, zwłaszcza na płaszczyźnie codziennych praktyk zwykłych ludzi. Taka perspektywa ukazuje, że dla wielu kobiet doświadczenie industrializacji, migracji, zmian w sferze prawnej było emancypujące.

Czy masowe wejście kobiet na rynek pracy po wojnie, w tym pełnienie przez nie części ról zawodowych przypisywanych mężczyznom, przekładało się na emancypację kobiet w wymiarze życia prywatnego?



Pod wieloma względami tak. Niezależność ekonomiczna dawała więcej kontroli nad życiem prywatnym, na przykład nad decyzją o założeniu rodziny czy wyrwaniu się z nieszczęśliwego związku. Kobiety zyskały więcej możliwości definiowania swojej tożsamości i realizowania celów życiowych poza funkcjami rodzinnymi. Tutaj jednak trzeba zauważyć siłę tradycji kulturowych. Wybory takie jak samotne macierzyństwo czy rozwód były źle postrzegane przez lokalne społeczności. Podział obowiązków domowych także często pozostawał tradycyjny. To na kobiecie spoczywały obowiązki wykonywania większości prac domowych i wychowywania dzieci. Państwo nie promowało równouprawnienia poprzez zachęcanie mężczyzn do pracy w gospodarstwie domowym. Tradycyjne role męskie nie były chętnie podważane, chociaż trzeba przyznać, że pewne zmiany zaszły, przynajmniej w niektórych środowiskach. Kiedy przeprowadzałam wywiady z włókniarkami, często mówiły mi o współudziale mężów w pracach domowych i opiece nad dziećmi (zwłaszcza gdy mąż i żona pracowali na różnych zmianach). To nie był jednak model dominujący.

Czy destalinizacja oznaczała przywrócenie tradycyjnych ról płciowych?



Do pewnego stopnia tak. W sferze pracy zawodowej nastąpił zwrot ku bardziej wyrazistym podziałom na profesje „męskie” i „kobiece”. W szerszej sferze publicznej natomiast nasiliło się zainteresowanie współczesnymi modelami zachodnimi. Wystarczy sięgnąć po czasopisma ilustrowane, żeby zobaczyć, że już w połowie lat 50. po traktorzystkach ślad zaginął. Zaczęły natomiast dominować dwa wizerunki kobiet obecne wówczas także na Zachodzie: nowoczesna gospodyni domowa, która pojawiała się często w otoczeniu zmechanizowanego sprzętu domowego, oraz atrakcyjna dziewczyna o uwodzicielskim spojrzeniu, obiekt erotycznego pożądania mężczyzn (często nazywana „kociakiem”). Okładki wielu czasopism były opatrzone zdjęciami kobiet stylizowanych na zachodnie gwiazdy. W latach 60. na okładkach Magazynu Turystycznego umieszczano kobiety w strojach kąpielowych, często przybierające nęcące pozy. Natomiast Dookoła Świata oraz studenckie pismo itd prześcigały się w organizowaniu fotograficznych konkursów piękności dla kobiet, nierzadko z udziałem męskich czytelników.

Na ile pruderyjny był PRL? Obecnie zajmuje się Pani obyczajowością okresu tzw. „małej stabilizacji”. Epoka Gomułki często kojarzy się z daleko posuniętą tabuizacją i konserwatyzmem. Jaka była codzienna praktyka?



Epoka Gomułki kryje w sobie wiele niespodzianek i nie sądzę, by można było sprowadzić ten okres do uproszczonego schematu „małej stabilizacji”. W mojej nowej książce próbuję wyjść poza wąskie ramy „państwa narodowego” i spojrzeć na procesy kulturowe i społeczne w Polsce w kontekście przemian europejskich i globalnych. To, co w historiografii zachodniej nazywane jest „światowymi latami 60.” (The Global Sixties), okres trwający od około połowy lat 50. do wczesnych lat 70. to czas olbrzymiej dynamiki: międzynarodowych przemian politycznych (koniec stalinizmu, dekolonizacja); redefiniowania praw człowieka i tożsamości indywidualnej (np. ruch praw obywatelskich w USA); ruchów kontestacyjnych na niemal wszystkich kontynentach; rewolucji technologicznej i lotów w kosmos; eksperymentowania w architekturze i sztuce; wreszcie wielu innych przełomowych procesów. Założenie, że w tym czasie Polska była spokojnym zaściankiem odseparowanym od szerszego świata, wydaje się podejrzane. Pod przykrywką „małej stabilizacji” w Polsce również zachodziły duże zmiany. W okresie „odwilży” nastąpiła przemiana systemowa. Pomimo że Polska ciągle była socjalistycznym krajem rządzonym przez jedną partię, w sferze kulturowo-społecznej znalazło się miejsce na pluralizm i autonomię. W tym czasie rozwijała się kontrkultura (najlepszy przykład to teatry studenckie), w drugiej połowie lat 60. zaistniał ruch hipisowski. W prasie trwały dyskusje o „nowoczesności”, wizji świata i stylu życia młodego pokolenia wyżu demograficznego, które posługiwało się nowymi formami ekspresji (rock and roll, długie włosy u chłopców, kolorowe pończochy i mini u dziewcząt). Bunt studentów roku 1968 wyrósł na podłożu procesów globalnych (co nie oznacza, że nie miał polskiej specyfiki). Trwały migracje, zwłaszcza młodych ludzi, ze wsi do miast. Pod koniec dekady lat 60. po raz pierwszy w historii Polski mieszkańcy miast stanowili większość.

W latach 60. zaszły głębokie przemiany kulturowe, również w Polsce (choć w inny sposób i na mniejszą skalę niż na Zachodzie). Nie mam wrażenia, że w tym czasie dominowała tabuizacja w życiu codziennym czy też w oficjalnych przekazach. Raczej następowało łamanie tabu (w porównaniu z okresem stalinowskim). Znowu odwołam się tu do popularnych kolorowych czasopism, bo niesłusznie twierdzi się, jakoby w PRL-u wszystko było szare. Porady i dyskusje na temat życia płciowego pojawiały się w prasie młodzieżowej już pod koniec lat 50., np. w Radarze, a później w Filipince i itd. Często były oparte na intensywnej wymianie korespondencyjnej pomiędzy czytelnikami a redakcją. Tematy, które się tam pojawiały (od szczegółów rozwoju płciowego po orgazm, onanizm, seks grupowy i homoseksualizm), świadczyły o szerokiej gamie zainteresowań i codziennych praktyk w tym względzie. To prawda, że państwo kładło nacisk na umoralnianie obywateli, a to często wiązało się z promowaniem konserwatyzmu w sferze seksualności. Ale to nie tabuizacja była głównym problemem. Problemem było bardzo zawężone definiowanie normatywnych zachowań seksualnych (np. „samogwałt” u kobiet był opisywany w Radarze z roku 1958 jako niebezpieczne zboczenie prowadzące do zmiany orientacji seksualnej lub „dysharmonii w rodzinie”) oraz wyraziste lansowanie męskiego (dzisiaj zapewne powiedzielibyśmy „seksistowskiego”) punktu widzenia. Porady seksuologiczne w tamtych czasach przeważnie podtrzymywały podwójny standard moralny dla kobiet i mężczyzn. Podkreślano konieczność wstrzemięźliwości dla dziewcząt i ich odmienny od chłopięcego charakter popędu płciowego, który miał zawsze wiązać się z uczuciowością. Mężczyźni natomiast byli często przedstawiani jako niemal niewolnicy libido.

Jak w PRL-u zmieniał się model rodziny i seksualności? Czy można wyróżnić jakieś przełomowe momenty?



To bardzo szerokie pytanie. Trzeba zacząć od tego, że nigdy nie było jednego modelu rodziny i seksualności. Jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia o PRL-u jako dyktaturze, w której państwo ustalało jakiś jednolity model zachowań i narzucało je bezbronnym obywatelom. W rzeczywistości zarówno oficjalne wzorce, jak i prywatne praktyki bywały różnorodne, zmieniały się też w czasie. Przywołajmy ponownie przykład dyskusji o seksualności w publikacjach prasowych. W czasie, kiedy dominował podwójny standard moralny, Irena Krzywicka na łamach Nowej Kultury oraz w zbiorze esejów Miłość współczesna ostro polemizowała z tymi – jak je nazywała – „wiktoriańskimi” poglądami. Tak jak w okresie międzywojennym, w latach 60. Krzywicka publicznie popierała dążenia kobiet do autonomii obyczajowej. W polemiki wchodzili też czytelnicy pism, a także autorzy publikacji katolickich takich jak Więź czy Tygodnik Powszechny, dla których publiczne dyskusje o sprawach intymnych były w ogóle nie do przyjęcia. Jeżeli jednak miałabym wskazać na jeden moment przełomowy, byłby to rok 1956 i okres destalinizacji. W publicznym dyskursie znów kładziono wówczas nacisk na „odmienność” kobiet, ich rodzinno-domową naturę, bez względu na system polityczny. To wtedy nastąpiło wyraźne odwrócenie od projektu równouprawnienia jako istotnej części budowania socjalistycznego społeczeństwa.

Jak Pani ocenia obecną sytuację kobiet w porównaniu z PRL-em?



Szczerze powiedziawszy, unikam takich porównań i ocen, ponieważ mogą prowadzić do uproszczeń i generalizacji. Wiele zależy od konkretnych aspektów sytuacji kobiet, jak również od określonej grupy kobiet czy jednostki. Uważam, że historyk powinien przede wszystkim dążyć do analitycznego dystansu.

Powiem więc krótko, że obydwie epoki dawały możliwości, jak też wprowadzały ograniczenia. W czasach PRL-u możliwości samorealizacji dla wielu kobiet, zwłaszcza z warstw robotniczych czy wiejskich, były znaczne. Dodatkowo na poprawę ich sytuacji wpływały zabezpieczenia socjalne i praca zawodowa, oczywiście obarczone niedoskonałościami. Z drugiej strony, wolności polityczne i obywatelskie, mobilność i większy kontakt ze światem, które stały się możliwe dzięki transformacji systemowej, są nieocenione. To dzięki demokracji i ideom liberalnym (tym związanym z wolnością jednostki) powstały różnorodne ruchy feministyczne i możliwości redefiniowania kobiecości. To oczywiście nie powinno przysłaniać dotkliwych kwestii systemu wolnorynkowego, takich jak słabość zabezpieczeń socjalnych, dyskryminacja kobiet na rynku pracy czy też dominacja haseł katolicko-narodowych, przyporządkowujących kobiety sferze domowej.

Dlaczego Pani zdaniem po 1989 roku nastąpiło radykalne wzmocnienie Kościoła i konserwatywnego wzorca rodziny?



Było kilka czynników. Po pierwsze, konserwatywny model rodziny nie był wynalazkiem jedynie Kościoła. Państwo taki model również utwierdzało w ostatnich latach PRL-u. Do tego postawa wielu przywódców „Solidarności”, którzy głosili apoteozę rodziny i tradycyjnych ról płciowych. Rodzina miała być ostoją wolności dla Polaków, schronieniem przed opresyjnym państwem. W pewnym stopniu więc to, co stało się po roku 1989, było kontynuacją i kulminacją wcześniejszych trendów. Z drugiej strony wraz z upadkiem komunizmu ujawniły się w społeczeństwie ruchy ukierunkowane na wolność jednostki. W dość szybkim czasie zaistniały w przestrzeni publicznej feministki czy też głosy krytykujące dominację Kościoła. Zatem wzmocnienie Kościoła było również reakcją obronną na niespodziewane ruchy wolnościowe. Trzeba było zewrzeć szeregi. W moim przekonaniu takie posunięcia jak podpisanie konkordatu, zakaz aborcji czy wprowadzenie treści religijnych do nauczania w szkołach nie były dowodem siły Kościoła, lecz jego słabości. Instytucje i rządy uciekają się do przymusu właśnie wtedy, kiedy są słabe i mają problem z legitymizacją. Jeżeli dzisiaj słyszymy absurdalne wypowiedzi hierarchów o dzieciach z rozbitych rodzin uwodzących księży albo o feministkach, które miałyby przyczyniać się do pedofilii księży, to znaczy, że Kościół jako instytucja już nie ma argumentów, jest zdesperowany, upadł bardzo nisko moralnie i intelektualnie.

Dlaczego Polacy tak łatwo zgodzili się na nowe rozwiązania, w wyniku których sytuacja znacznej części społeczeństwa radykalnie się pogorszyła?



Dużą rolę w akceptowaniu nowych, często nieprzemyślanych rozwiązań odegrali politycy. Warto pamiętać, że przemiany po 1989 roku były kontestowane przez społeczeństwo od samego początku (np. niezadowolenie z powodu zamykania zakładów pracy i rosnącego bezrobocia dało o sobie znać dosyć wcześnie). Nowe elity polityczne dążyły jednak do wprowadzenia systemu rynkowego bez względu na społeczne konsekwencje. Myślę, że warto tu znowu przywołać kontekst światowy. Komunizm upadł, marksizm został zdyskredytowany i ośmieszony. Upadek systemu socjalistycznego przywrócił wiarę w kapitalizm, który – nie zapominajmy – przeżywał głęboki kryzys jako system ekonomiczny i intelektualny pod koniec lat 60. i na początku 70. Nagle okazało się, że kapitalizm jest systemem zwycięskim, nie ma alternatywy. To szybko doprowadziło do fundamentalizmu wolnorynkowego, który dał o sobie znać w wielu krajach, nie tylko w Polsce. W USA, na fali entuzjazmu wolnorynkowego w latach 80. i 90., zaczęto demontować i tak dosyć słabe państwo opiekuńcze, odebrano wiele praw związkom zawodowym. W zamian amerykańscy politycy wzmacniali pozycję finansistów z Wall Street.

Jaka była recepcja Pani tez w Polsce?



Przyznam szczerze, że nie śledziłam tego dokładnie, więc to, co powiem, być może nie odda obrazu w pełni. Recenzje i głosy z polskiego świata akademickiego, które do mnie dotarły, wahały się od entuzjazmu do wyważonej krytyki. Zdziwiły mnie nieco uwagi niektórych historyków próbujących przykładać do moich tez i metodologii standardy specyficznej filozofii pozytywistycznej (np. „w rozważaniach autorki brakuje odniesienia do płci biologicznej”), w zachodniej humanistyce dawno uznane za niemające racji bytu. Chyba nie doceniałam, jak głęboko zakorzenione jest w Polsce przekonanie, że historycy są w stanie odtworzyć „obiektywną rzeczywistość” i potwierdzić „obiektywną naukowość” innych dziedzin (np. biologii), płynące z założenia, jakoby obydwa zjawiska istniały poza kontekstem kulturowym i ludzkim, subiektywnym postrzeganiem.

Jeśli chodzi o szerszą recepcję, to po wywiadzie w Wysokich Obcasach z czerwca 2011 roku otrzymałam sporo e-maili od czytelniczek i czytelników wyrażających poparcie dla rozprawienia się ze stereotypem kobiety pracującej jako ofiary systemu komunistycznego. To było budujące. Pojawiły się również głosy krytyczne, chociaż te akurat mnie ubawiły. Oto Nasz Dziennik opisał mnie (obok historyków amerykańskich) jako przedstawicielkę „neostalinizmu”, ideologii, która podobno zdominowała uprawianie historii Polski na uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych. Jak należało się spodziewać, naszym niekwestionowanym przywódcą miał być Jan Tomasz Gross.

Jak Pani ocenia stan polskich badań nad Polską Ludową?



Znowu zadaje mi pan trudne pytanie o ocenę. Moim zadaniem jako badaczki przeszłości jest raczej krytyczne analizowanie złożonych procesów historycznych niż ocenianie. Odnoszę wrażenie, że w Polsce często jest odwrotnie. Mamy za mało autentycznych badaczy historii powojennej, a za dużo oceniających. Dla mnie PRL jest zagadnieniem intelektualnym, dla większości historyków w Polsce – politycznym. Wynikiem tego upolitycznienia jest nie tylko niewielka wartość intelektualna i naukowa wielu prac, lecz także wywieranie szkodliwego, hamującego wpływu na kształtowanie postaw obywatelskich i samodzielnego myślenia w społeczeństwie.

W polskich badaniach na temat PRL-u dominuje paradygmat totalitarny, a więc uproszczony schemat wszechwładnego państwa z jednej strony i zniewolonego społeczeństwa z drugiej. Powstrzymam się od komentowania opasłych tomów z serii martyrologiczno-heroicznej lub agenturalnej, bo to nie prowadzi do produktywnego myślenia. Zadziwia mnie jednak uporczywe trzymanie się paradygmatu totalitarnego w wielu pracach, które pretendują do miana historii społecznej. Bardzo szybko okazuje się, że pisanie o społeczeństwie staje się opowieścią o dzielnych Polakach tkwiących w „oporze”. Czy nie ma innych, bardziej intelektualnie stymulujących tematów z obszaru zachowań społecznych?

Druga sprawa, o której chciałabym wspomnieć, to dominacja perspektywy narodowocentrycznej, żeby nie powiedzieć nacjonalistycznej. Historycy wciąż bezkrytycznie podchodzą do pojęcia narodu. jakby to był nie nowoczesny konstrukt intelektualny i kulturowy, ulegający przemianom, lecz twór ponadczasowy, może nawet biologiczny. Rozumiem genezę takiego podejścia, które jest wynikiem doświadczeń historycznych, braku państwowości, suwerenności właśnie w czasach, gdy pojęcie narodu było kształtowane. Mimo to w dzisiejszym świecie uporczywe trzymanie się tego typu koncepcji jako naukowej i niepodważalnej nie jest konstruktywne. Sprawia, że historia staje się zbiorową terapią, narzędziem służącym utrwalaniu kompleksów.

Na koniec chciałabym podkreślić, że badania nad PRL-em w Polsce nie są na szczęście jednolite. Powstały i ciągle powstają prace historyczne, jak również literaturoznawcze, analizujące doświadczenia tamtych czasów na wielu płaszczyznach, w szerszym kontekście historycznym i teoretycznym, jednocześnie formułujące nowatorskie perspektywy. Takich publikacji jest jednak ciągle zbyt mało.

Dziękuję za rozmowę.



Wywiad pochodzi z kwartalnika "Bez Dogmatu".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



76 LAT KATASTROFY - ZATRZYMAĆ LUDOBÓJSTWO W STREFIE GAZY!
Warszawa, plac Zamkowy
12 maja (niedziela), godz. 13.00
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


10 maja:

1920 - Rozpoczął się strajk powszechny na Górnym Śląsku.

1931 - Lewicowy republikanin Manuel Azaña został premierem hiszpańskiego rządu.

1935 - Rada Naczelna PPS uznając obowiązywanie tzw. paktu o nieagresji z KPP uznaje, że współpraca pozytywna z komunistami jest niemożliwa.

1936 - Manuel Azaña wybrany na prezydenta Republiki Hiszpańskiej.

1943 - Grupa Specjalna Armii Ludowej przeprowadziła zamach na Bar Podlaski w Warszawie, w wyniku którego zginęło 6 Niemców, a kilkunastu zostało rannych.

1944 - W Filadelfii na XXVI Międzynarodowej Konferencji Pracy przyjęto Deklarację Filadelfijską.

1973 - Powstał lewicowy Front Polisario, walczacy o niepoległość Sahary Zachodniej.

1981 - Socjalista François Mitterrand wygrał II turę wyborów prezydenckich we Francji zdobywając 52,2 % głosów.

1988 - Socjalista Michel Rocard został premierem Francji.

1994 - Nelson Mandela został pierwszym czarnoskórym prezydentem RPA.

2006 - Socjaldemokrata Giorgio Napolitano został prezydentem Włoch.


?
Lewica.pl na Facebooku