Michał Siermiński: Rewolucja przed rewolucją
[2020-12-13 16:00:07]
W Grudniu ’70 robotnicy Wybrzeża masowo wystąpili przeciwko dotkliwym podwyżkom cen żywności, protestowali na ulicach miast, podpalali partyjne budynki, ścierali się z milicją i wojskiem, ponosząc przy tym ogromne straty (mierzone liczbą zabitych i rannych) – a w konsekwencji dokonali rzeczy bezprecedensowej: zmusili Władysława Gomułkę, by po 14 latach ustąpił ze stanowiska I sekretarza KC PZPR. Są to fakty dobrze i powszechnie znane. Niewiele natomiast mówi się i pisze o tym, że w ostatnim miesiącu 1970 r. – jakby w cieniu robotniczych masakr i politycznego trzęsienia ziemi na szczytach partyjnej hierarchii – dokonywał się niezwykle brzemienny w skutki przełom w dziedzinie proletariackich metod walki i świadomości politycznej. Właśnie wtedy po raz pierwszy w historii Polski Ludowej współwystąpiły: 1) strajki okupacyjne, 2) międzyzakładowe komitety strajkowe, 3) postulat niezależnych związków zawodowych. Strajki okupacyjne to jedna z najstarszych form akcji zbiorowych w historii polskiego proletariatu. „Jej początki – pisał Robert Blobaum – sięgają pierwszych tygodni rewolucji 1905 roku w podległym Rosji Królestwie Polskim”. U swojego zarania słabo zorganizowane, stopniowo okazywały się coraz skuteczniejszą formą protestów, by w końcu lat 30. stać się „zasadniczą formą akcji zbiorowych w dużych fabrykach” – najczęściej zresztą przynoszącą robotnikom zwycięstwo. W tamtym czasie międzynarodowa opinia publiczna zaczęła nawet określać strajki okupacyjne po prostu jako „strajki polskie”, co miało wskazywać na ich proweniencję. Wygląda jednak na to, że po 1945 r. wśród polskich robotników nie istniała już pamięć o skuteczności przedwojennych strajków okupacyjnych. W każdym razie w Grudniu ’70 stoczniowcy postrzegali je jako coś nowego, przełomowego. Bunt na Wybrzeżu w 1970 r. – inaczej niż w Sierpniu ’80 – nie rozpoczął się od okupacji zakładów. Formy robotniczego protestu stopniowo ewoluowały. Ogólny schemat tej ewolucji przedstawiałby się następująco: zrazu robotnicy przerywali pracę i gromadzili się przed budynkami administracji czy siedzibami dyrekcji na terenach przedsiębiorstw, następnie protest eskalował, co sprawiało, że wychodzili na ulice i maszerowali na gmachy państwowe i partyjne, w końcu jednak – nierzadko w geście obrony przed przemocą milicji i wojska – wracali do swoich zakładów i podejmowali w nich strajki okupacyjne. Był to bardzo ważny krok. Głównym efektem walk na ulicach byli ranni i zabici – początek Grudnia ’70 nie różnił się pod tym względem od krwawego przebiegu poznańskiego Czerwca ’56. Tymczasem mury zakładów pracy – ale i fakt przetrzymywania jako „zakładnika” cennych maszyn – chroniły przed przemocą ze strony „sił porządkowych”. Wewnątrz przedsiębiorstw znacznie trudniej było zorganizować prowokację czy podjąć inne esbeckie działania dezinformacyjno-destrukcyjne (oczywiście i tak do tego dochodziło). Nie istniało też ryzyko pojawienia się różnego rodzaju ulicznych „elementów kryminalno-chuligańskich”, które propaganda wykorzystywała później, by usprawiedliwić użycie „środków nadzwyczajnych”. Przebywanie w zamkniętej grupie nie tylko podnosiło morale, ale ułatwiało utrzymanie dyscypliny, demokratyczną organizację i uzgadnianie postulatów. Na początku 1971 r. okazało się także, że teren zakładu może być miejscem skutecznych negocjacji z przedstawicielami najwyższych władz partyjno- państwowych. W takim przypadku robotnicy występują niejako w roli gospodarza przedsiębiorstwa. Sama ich masowa obecność zdolna jest wywierać ogromną presję na drugiej stronie; a co więcej rozmowy mogą odbywać się w sposób całkowicie jawny – dzięki transmisji przez zakładowy radiowęzeł. Kolejnym, niezwykle istotnym przełomem Grudnia ’70 było powstanie – po raz pierwszy w historii Polski – ponadzakładowych i ponadbranżowych struktur strajkowych, dążących do koordynacji lub faktycznie koordynujących walkę klasy robotniczej na określonym terytorium. Tym samym już wówczas przed robotnikami stanęły niezwykle złożone kwestie wyboru delegatów czy jedności klasowych interesów. Struktury, o których mowa, to: Główny Komitet Strajkowy miasta Gdyni oraz Ogólnomiejski Komitet Strajkowy w Szczecinie – utworzone odpowiednio 15 i 18 grudnia. Przez kilka dziesięcioleci Grudzień ’70 kojarzył się przede wszystkim z Gdańskiem, w mniejszym stopniu z Gdynią, gdzie wydarzenia miały najbardziej krwawy i tragiczny przebieg; niemal w ogóle nie był zaś łączony z Elblągiem czy Szczecinem. Tymczasem to w tym ostatnim mieście z jednej strony doszło do najgwałtowniejszych starć i walk (wartość strat materialnych była tu niemal trzykrotnie większa niż łączna wartość strat w Gdańsku, Gdyni i Elblągu), z drugiej zaś protest robotników – gdy tylko przeniósł się z ulic do zakładów pracy – przybrał najbardziej spektakularny i dojrzały charakter. Między 18 a 22 grudnia w Szczecinie i okolicach odbył się autentyczny strajk powszechny, w którym wzięło udział przynajmniej 120 zakładów pracy. Andrzej Głowacki: „Strajk generalny w Szczecinie […] był pierwszym strajkiem generalnym w Polsce Ludowej przebiegającym bez żadnych starć zbrojnych i wystąpień ulicznych. Wywarł on ogromne wrażenie na społeczności lokalnej. Będąc protestem przeciwko polityce naczelnych władz kraju, stał się przez to w praktyce generalnym strajkiem politycznym, którego oddziaływanie na masy dość trafnie przewidzieli na progu naszego [dwudziestego] stulecia przedstawiciele lewicy socjaldemokratycznej […], a zwłaszcza R. Luksemburg [w swojej książce] Strajk masowy, partia i związki zawodowe”. Przez kilka dni – w obliczu dezintegracji władz wojewódzkich – wspomniany Ogólnomiejski Komitet Strajkowy „wypowiada[ł] się publicznie w imieniu ogółu strajkujących szczecinian i sprawnie zarządza[ł], znajdującym się niemal w stanie oblężenia, ponad 340- tysięcznym miastem i jego kilkudziesięciotysięcznymi okolicami”. Michał Paziewski: „To OKS […] decydował o funkcjonowaniu służb miejskich, energetyki, wodociągów, gazowni, sieci handlowej, komunikacji (w tym również kolejowej), zaprzestaniu bądź kontynuacji pracy przez zdecydowaną większość przedsiębiorstw. Co więcej, przełamywał on państwowy monopol środków przekazu np. poprzez udzielanie zgody na druk gazet (za co redakcja «Kuriera Szczecińskiego » podziękowała na jego czołówce) czy wymuszenie zamieszczenia sprostowania nieprawdziwych informacji władz w radiu i telewizji”. Jan Szydlak – ówcześnie zastępca członka Biura Politycznego i sekretarz KC PZPR – po przybyciu do miasta nie przypadkiem mówił o „republice szczecińskiej”. W stolicy, na posiedzeniu Biura Politycznego, które odbyło się 20 grudnia, oznajmił zebranym: „W Szczecinie całym życiem kieruje komitet strajkowy”. Dzień wcześniej, 19 grudnia, w stolicy Pomorza Zachodniego rozpoczęły się negocjacje między przedstawicielami lokalnich władz a 12-osobową delegacją OKS. W historii bloku wschodniego była to sytuacja absolutnie wyjątkowa. Samo podjęcie rokowań świadczyło o tym, że władze wojewódzkie (niewykluczone, że bez porozumienia z Warszawą) uznawały kompetencje szczecińskiego Komitetu. Przedstawiciele „strony robotniczej” zapoznali reprezentantów władzy z listą 21 postulatów, z których wiele miało wyraźnie ogólnoustrojowy, polityczny charakter. (Pozostaje to prawdą, nawet jeśli w dokumencie tym robotnicy – ze względów taktycznych – wyraźnie deklarowali, iż odcinają się „od wszelkich wystąpień politycznych i antypaństwowych”, a charakter ich strajku „jest oparty wyłącznie na podłożu ekonomicznym”.) Ostatecznie w trwających dwa dni negocjacjach ponieśli klęskę, przyjmując znaczną część argumentów przedstawicieli lokalnych władz – w jej wyniku doszło zresztą wkrótce do rozłamu w OKS. W dużym stopniu wynikało to z tego, iż z ramienia Komitetu, nominalnie i deklaratywnie reprezentującego olbrzymią część szczecińskiej klasy robotniczej, negocjowali wyłącznie przedstawiciele dwóch wiodących stoczni – „Warskiego” i „Gryfii”. W Grudniu ’70 najważniejszym – a zarazem najbardziej radykalnym – politycznym postulatem postawionym przez robotników było żądanie wolnych czy też niezależnych związków zawodowych. Jacek Kurczewski: „Poprzez niezależne związki chciano […] dokonać demokratyzacji życia publicznego, stworzyć legalne i realne narzędzie wpływu szerokich mas społecznych na odgrodzony od nich barierami nomenklatury, nominacji i arbitralnego doboru aparat władzy. Wiązała się z tym również wizja wpływu poprzez związki zawodowe na warsztat pracy, na jej warunki i na wynagrodzenie za nią”. Postulat niezależnych związków zawodowych pojawił się już drugiego dnia protestów. Znalazł się na liście żądań wysuniętej przez wydziały Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Kwestię „z wiązkową” najdobitniej postawili jednak dopiero kilka dni później robotnicy Szczecina. Pierwsze dwa postulaty tamtejszego OKS brzmiały: „1. Żądamy ustąpienia obecnej CRZZ [Centralnej Rady Związków Zawodowych], która nigdy nie występowała w obronie mas pracujących. 2. Żądamy niezależnych Zw[iązków] Zaw[odowych] podległych klasie robotniczej”. Tak radykalne postawienie sprawy było całkowicie zgodne z ówczesnymi oczekiwaniami mas robotniczych. Wiele lat później Kurczewski przeanalizował żądania ponad 30 zakładów pracy, sformułowane w aglomeracji szczecińskiej między 18 a 21 grudnia. Doszedł do wniosku, że wśród wszystkich postulatów trzy występowały wyraźnie najczęściej. Pierwszy z nich dotyczył „obniżenia cen żywności”, drugi „podwyżki płac”, trzecim zaś było właśnie „żądanie niezależności związków zawodowych od PZPR i od władzy w ogóle”. Znamienne, że pierwsze trzy miejsca wyglądały dokładnie tak samo, kiedy Kurczewski – obok kryterium częstości – uwzględnił także „średnią” pozycję danego żądania na kolejnych listach postulatów (socjolog przyjął tu zdroworozsądkowe założenie, iż porządek żądań nie jest przypadkowy i – przynajmniej w pewnym stopniu – wyraża hierarchię ich ważności). Obok Kurczewskiego ten sam materiał przebadały Beata Chmiel i Marta Woydt. Oto ich niezwykle interesujące wnioski: „Wśród postulatów o charakterze ogólnosystemowym, które stanowią 24,7% wszystkich żądań, najczęściej pojawiającą się sprawą jest funkcjonowanie związków zawodowych. Tylko w czterech zakładach nie poruszono w ogóle tej kwestii, a – co ciekawsze – jedynie w trzech przypadkach postulowano wymianę działaczy lub większą samodzielność organizacji związkowej. Reszta załóg wypowiedziała się wprost za jej uniezależnieniem od administracji państwowej i partii, żądając utworzenia «niezależnych związków zawodowych, które reprezentowałyby rzeczywiście interesy mas pracujących»”. Również Ireneusz Krzemiński – rozpatrując te same szczecińskie dokumenty strajkowe – starannie oddzielił postulaty „o nastawieniu reformatorskim”, których celem było jedynie „przekształce[nie] organizacji i działania [istniejących] związków zawodowych”, od tych, które wyrażały „radykalny zamysł” „powstania nowych związków zawodowych, opartych na innych zasadach niż dotychczas”. Nie miał wątpliwości, że „myśl o utworzeniu [nowych] niezależnych od Państwa i od PZPR organizacji związkowych” – choć ziściła się dopiero po Sierpniu ’80 – nie tylko została „jasno sformułowana” już w 1970 r. w Szczecinie, ale pojawiała się tam wówczas „bardzo często”. W tej sytuacji dziwi fakt, że niektórzy autorzy upierają się – właściwie nie podając żadnych argumentów – iż postulaty robotników z lat 1970-1971 dotyczyły co najwyżej reformy oficjalnych związków, choćby poprzez demokratyczne wybory do ich władz. Tezę tę, obok analiz Chmiel, Woydt i Krzemińskiego, zdecydowanie podważają także prace Romana Laby – oparte, co ważne, na innym, znacznie obszerniejszym zbiorze dokumentów strajkowych. Badacz ten przeanalizował postulaty formułowane na Wybrzeżu (nie tylko w aglomeracji szczecińskiej) w 1970 i 1971 r. W pierwszym przypadku były to listy żądań pochodzące z 59, w drugim – z 47 różnych zakładów pracy. Także Laba starannie wydzielił „bardziej reformistyczne i mniej systemowe” postulaty, w których mowa o „przeobrażeniu istniejących związków zawodowych” poprzez „zmianę procedur wyborczych” i „nowe wybory”, od tych znacznie bardziej radykalnych, w których żąda się „wolnych związków zawodowych niezależnych od partii, rządu i kierownictwa zakładów”. Z jego badań wynika, że zarówno w 1970, jak i 1971 r. ten drugi typ postulatów przeważał. W 1970 r. ponad trzy piąte „zakładów pracy żądało wolnych związków zawodowych”. „Tylko trzy zakłady [5% – M.S.] postulowały nowe wybory [do starych związków], przeprowadzone na podstawie istniejących statutów”. 31 spośród analizowanych przez Labę zakładów przekazało swoje postulaty do Stoczni im. Warskiego w Szczecinie, gdzie mieściła się siedziba OKS. Aż 27 spośród nich (87%) „wyraźnie domagało się wolnych związków zawodowych”. Ze zgromadzonych przez Labę danych wynika, że w latach 1970- 1971 postulat wolnych związków zawodowych pojawiał się na Wybrzeżu nawet częściej niż w 1980 r. W 1970 i 1971 r. stawiało go odpowiednio 61% i 59% zakładów pracy, natomiast w 1980 r. wystąpił „tylko” w 52% przedsiębiorstw. (Zarówno w 1970, jak i 1980 r. odsetek zakładów, które ograniczały się do żądania różnego rodzaju reform oficjalnych związków, był niewielki – w obydwu przypadkach wynosił zaledwie 9%). Do podobnych wniosków doszedł Paziewski – przy czym dotyczyły one wyłącznie aglomeracji szczecińskiej. Stwierdził on, iż postulat „powołania niezależnych związków zawodowych” padał tam częściej w Grudniu ’70 niż w Sierpniu ’80. Dokumenty archiwalne pokazują, iż już w latach 1970-1971 robotnicy – formułując swoje radykalne żądania – zagłębiali się w takie detale, że antycypowali wiele elementów projektu statutu nowej organizacji związkowej, który w Sierpniu ’80, jeszcze przed podpisaniem porozumień gdańskich, sporządzili prawnicy Jan Olszewski, Wiesław Chrzanowski i Władysław Siła-Nowicki, późniejsi doradcy „Solidarności”. Warto wspomnieć choćby o 1) zakazie łączenia wysokich stanowisk w partii ze stanowiskami kierowniczymi w związku; 2) silnym nacisku na to, by znaczna część zasobów finansowych związku pozostawała w dyspozycji jego najniższych, zakładowych ogniw; 3) podkreślaniu konieczności opłacania związkowych stanowisk etatowych wyłącznie ze składek członkowskich czy – wreszcie – o 4) domaganiu się niezależnej prasy i innych publikacji związkowych. *** W styczniu 1971 r. Szczecin ponownie ogarnęła fala proletariackich strajków masowych. Tym razem – inaczej niż w Grudniu ’70 – przeważnie od początku miały one charakter okupacyjny. Do najbardziej spektakularnego zrywu robotniczego powtórnie doszło w „Warskim”. Sytuacja w stoczni była na tyle poważna, że 24 stycznia zjawiła się w niej reprezentacja najwyższych władz partyjno-państwowych, w tym nowy I sekretarz PZPR Edward Gierek. Jerzy Eisler dobrze uchwycił wagę tego wydarzenia: „Po raz pierwszy i ostatni nie tylko w dziejach Polski, lecz w ogóle systemu komunistycznego na teren strajkującego w danym momencie zakładu przemysłowego wkroczył przywódca rządzącej partii (w otoczeniu ważnych osobistości) i podjął rozmowy”. Podczas 9 godzin negocjacji stoczniowcom nie udało się wymusić na władzy obietnicy realizacji pierwszego z ich postulatów – cofnięcia podwyżki cen na artykuły spożywcze, która stała się bezpośrednią przyczyną grudniowego buntu. (Podwyżkę odwołano dopiero w kolejnym miesiącu – na skutek wielkiego strajku łódzkich robotnic.) Osiągnęli jednak właściwie wszystkie inne ważne cele. Przede wszystkim – mimo dużych oporów ze strony partyjnych negocjatorów – zdołali uzyskać zgodę na przeprowadzenie w stoczni przedterminowych wyborów nowych władz partyjnych, związkowych, młodzieżowych oraz rady robotniczej. Co więcej, na mocy zawartych porozumień Komitet Strajkowy po zakończeniu protestu przekształcił się w niezależną Komisję Robotniczą. Jej działania polegały na nadzorze nad realizacją strajkowych postulatów – w tym przede wszystkim na kontroli demokratycznego przebiegu wszystkich wspomnianych wyborów – i załatwianiu innych ważnych dla robotników spraw. Przez trzy tygodnie była to faktycznie funkcjonująca, niezależna, silna instytucja, stanowiąca reprezentację znacznej części załogi „Warskiego”. Powstanie Komisji Robotniczej w Szczecinie stanowiło kolejny przełom w rozwoju politycznym peerelowskiej klasy robotniczej. Przełom ten był możliwy przede wszystkim dzięki doświadczeniom zdobytym w Grudniu ’70. Laba oceniał wręcz, że styczniowy strajk w „Warskim” niewiele już dodał do tego, czego robotnicy nauczyli się w poprzednim miesiącu. Edmund Bałuka, który stał wówczas na czele najpierw Komitetu Strajkowego, a później Komisji Robotniczej w tej stoczni, wspominał, że w 1971 r. „każdy wiedział już dokładnie, co robić, i to, co zajmowało godziny lub dni w Grudniu ’70, w styczniu robione było sprawnie i efektywnie”. *** Ewolucja form walki i politycznej świadomości polskiej klasy robotniczej dokonywała się w ramach jej strukturalnego konfliktu z „państwem-pracodawcą”, przede wszystkim dzięki jej doświadczeniom zdobywanym w walce przeciwko wyzyskowi. Rozpatrywana w oderwaniu od tego szczególnego kontekstu jest zupełnie niezrozumiała. Sposób funkcjonowania peerelowskiej gospodarki – scentralizowanej, regulowanej dyrektywnie i toczonej patologiami systemu nomenklatury – oraz polityczne podporządkowanie niemal wszystkich instytucji i organizacji społecznych, w tym oczywiście związków zawodowych, sprawiały, że robotnicy bez trudu dostrzegali to, iż ich własna niezadowalająca sytuacja życiowa jest funkcją ogólnopaństwowego systemu władzy i przywilejów. Stąd względna łatwość, z jaką przechodzili od nawet najbardziej prozaicznych postulatów ekonomicznych (w warunkach PRL każdy postulat ekonomiczny był zresztą od razu w pewnym sensie polityczny) do radykalnych żądań o charakterze ogólnoustrojowym. Fakt, że w Polsce Ludowej niemal wszyscy pracownicy mieli w ostatecznym rozrachunku jednego pracodawcę – w postaci państwa – w oczywisty sposób sprzyjał rozwojowi międzyzakładowych komitetów strajkowych, które zrzeszały ogromną część przedsiębiorstw (z wielu różnych sektorów gospodarki) znajdujących się w danym mieście czy regionie. Oficjalne branżowe związki zawodowe – które mogłyby ewentualnie stanowić przeciwwagę dla tych unifikujących ruch robotniczy warunków strukturalnych – w oczach większości pracowników były skompromitowane jako narzędzie walki o ich interesy. Znamienne, że terytorialne instytucje strajkowe są bardzo rzadkim zjawiskiem w rozwiniętych krajach kapitalistycznych, gdzie ruch robotniczy nie ma jednego „przeciwnika” i jest ustrukturyzowany branżowo przez cieszące się na ogół sporym zaufaniem pracowników organizacje związkowe (ich partnerami lub oponentami w sporach zbiorowych są z reguły poszczególni pracodawcy lub ich organizacje branżowe). Instytucje takie pojawiły się natomiast i odegrały bardzo ważną rolę podczas wcześniejszych buntów czy rewolucji w bloku wschodnim – w 1953 r. w Niemieckiej Republice Demokratycznej i w 1956 r. w Węgierskiej Republice Ludowej. W 1970 r. zdarzało się, iż pewne konkretne posunięcia centralnej władzy czy jej lokalnych organów wpływały no rozwój metod robotniczego działania i oporu. Na przykład wyłanianie komitetów strajkowych i spisywanie żądań bywało bezpośrednio inspirowane przez przedstawicieli biurokracji, którzy – uciekając się do takiego ryzykownego fortelu – starali się zapanować nad procesem negocjacji. Komitety te często natychmiast uwalniały się spod kontroli i zaczynały żyć własnym życiem; niekiedy w ten właśnie sposób materializowała się idea niezależnych, samorządnych instytucji robotniczych. Jest także faktem, iż w Grudniu ’70 ponowne odkrycie strajku okupacyjnego – w niektórych przypadkach – zostało ułatwione przez blokowanie wyjść z zakładów pracy. Przedstawiciele władzy, starając się opanować sytuację i nie dopuścić do grupowych wystąpień na ulicach miast, polecali milicji i wojsku wpuszczać robotników na tereny przedsiębiorstw, a następnie nie pozwalać im ich opuścić. Dla przykładu: rankiem 16 grudnia, gdy część pracowników Stoczni Gdańskiej próbowała – jak w poprzednich dniach – sformułować pochód i wyjść na ulicę, została ostrzelana przez milicjantów i żołnierzy blokujących ich zakład. W rezultacie robotnicy wycofali się na teren Stoczni, zreorganizowali tam powołany poprzedniego dnia komitet strajkowy (usuwając z niego członków partii) oraz proklamowali strajk okupacyjny (złamany po kilkunastu godzinach). Dwa dni później do analogicznych zdarzeń doszło w Stoczni im. Warskiego w Szczecinie – tyle że strajk okupacyjny przetrwał tam znacznie dłużej. Jest również oczywiste, iż w niektórych postulatach formułowanych przez robotników widać wpływ nigdy niespełnionych obietnic oficjalnej doktryny – z właściwym jej silnym naciskiem na demokrację, równość, samorząd pracowniczy i przewodnią rolę klasy robotniczej. *** Wydarzenia z lat 1970-1971 to punkt zwrotny w rozwoju politycznym polskiej klasy robotniczej. Z perspektywy czasu widać wyraźnie, że ówczesne metody walki (strajki okupacyjne), struktury organizacyjne (międzyzakładowe komitety strajkowe) oraz radykalne żądania polityczne (przede wszystkim postulat wolnych związków zawodowych) wyraźnie zapowiadały przebieg buntu robotniczego, z którego wyłoniła się „Solidarność”. Marcin Zaremba, jako jeden z nielicznych polskich historyków, mocno podkreśla, że rewolty robotnicze z lat 1970 i 1980 – mimo dzielącego je interwału czasowego – stanowią ogniwa tego samego łańcucha zdarzeń. Kilka lat temu pisał: „Na pytanie, kiedy zaczęły się letnie strajki 1980 roku, które zapoczątkowały […] rewolucję [«Solidarności»], powinno się odpowiedzieć przekornie, że zimą. A dokładnie w grudniu 1970 roku” – podczas robotniczego buntu „w tych samych miastach i tych samych zakładach, z udziałem często tych samych ludzi, tylko o dziesięć lat młodszych”. Grudzień ’70 – twierdził Zaremba – był momentem, w którym robotnicy uświadomili sobie, że „stanowią poważną siłę, [że] mogą doprowadzić do zmiany na szczytach władzy”; momentem, w którym wyraźnie poczuli się wspólnotą. Z esbeckiej notatki wiemy, że w Stoczni im. Lenina po strajkach z początku 1971 r. robotnicy „powszechnie” mówili, że „żadne konsekwencje nie mogą być wyciągnięte, bo nie pozwoli na to «solidarność stoczniowców»”. W powietrzu unosił się zapach strachu rządzącej biurokracji. Wiosną 1971 r. na Wybrzeżu niezwykle popularna stała się modyfikacja starego przysłowia: „czy się leży, czy się stoi, partia daje, bo się boi”. Dla wielu robotników – zwłaszcza młodych – Grudzień ’70 stał się prawdziwą „szkołą politycznego myślenia”. „Bunt stworzył przestrzeń, swoistą agorę dla politycznego dialogu i sporu. […] Nagle pod wpływem wydarzeń robotnicy zaczynali szeroko je komentować; przed pracą, po pracy, wymieniać się informacjami. Z biernych odbiorców doniesień radiowych czy telewizyjnych stawali się aktorami zdarzeń.” W styczniu 1971 r. Dariusz Fikus i Jerzy Urban, wówczas dziennikarze tygodnika Polityka, przyjechali do Szczecina. Zdumieni panującą tam atmosferą stwierdzili, że bar Posejdon – zwykła przystoczniowa knajpa o robotniczej publiczności – „robi wrażenie klubu politycznego nasuwającego skojarzenia chyba z Rewolucją Francuską”. W tym samym czasie ktoś w prywatnym liście w następujący sposób opisywał sytuację w Gdańsku: „Ludzie są rozgoryczeni. Dużo dyskutują. Co drugi dzień mamy jakieś zebranie lub spotkanie”. Zaremba komentował: „W Grudniu ’70 myślenie o polityce odżyło. Władza została «odczarowana», okazała się cielesna, podatna na zranienia”. W liście z początku 1971 r. pewien mieszkaniec Wybrzeża – można przypuszczać, że robotnik – pisał: „Coraz poważniej myślę o nielegalności albo o rozsadzeniu od środka. Ciężko znosić parodię ustroju ludowego”. W następnych latach wspomnieniowe „[n]arracje o grudniowej rewolcie: krwi na ulicach, okupacyjnych strajkach, robotniczych postulatach, obaleniu gomułkowskiej ekipy niosły ze sobą zarzewie [kolejnej] rewolucji”. „Cała młodzież i lud dobrze sobie to zapamiętają. […] Im się zdaje, że zapomnimy. O nie!” – odgrażał się pewien gdańszczanin w 1971 r. Zaremba – skądinąd bardzo daleki od marksizmu – przyznawał, że pośród aktywnych uczestników Grudnia ’70 wytworzyła się specyficzna „świadomość klasowa”: „połączenie umiejętności organizacyjnych z poczuciem wspólnoty interesów oraz praw[a] do ich reprezentacji”. Jesienią 1972 r. przez Polskę przeszła fala pogłosek o mającej nastąpić podwyżce cen mięsa, cukru i alkoholu. W Informacjach Wydziału Organizacyjnego KC możemy przeczytać: „Pewna grupa stoczniowców uważa, że z racji roli w wydarzeniach grudniowych, ciąży na nich szczególna funkcja kontrolera społecznego i wyraziciela opinii publicznej na temat ważkich decyzji”. Być może Marks i Engels powiedzieliby, że już wówczas widmo krążyło nad Polską – widmo rewolucji „Solidarności”. Fragmenty książki Michała Siermińskiego pt. Pęknięta „Solidarność”. Inteligencja opozycyjna a robotnicy 1964-1981, która wkrótce ukazała się jesienią 2020 r. nakładem wydawnictwa Książka i Prasa. Michał Siermiński – filozof i matematyk. Autor książki Dekada przełomu. Polska lewica opozycyjna 1968-1980 (2016). |
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Nauka o religiach winna łączyć a nie dzielić
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Syndrom Pigmaliona i efekt Golema
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Mury, militaryzacja, wsobność.
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Manichejczycy i hipsterzy
- Pod prąd!: Spowiedź Millera
- Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
- Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
- od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
- Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
- Kraków
- Socialists/communists in Krakow?
- Krakow
- Poszukuję
- Partia lewicowa na symulatorze politycznym
- Discord
- Teraz
- Historia Czerwona
- Discord Sejm RP
- Polska
- Teraz
- Szukam książki
- Poszukuję książek
- "PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
- Lca
24 listopada:
1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.
1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).
2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.
2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.
?