Uczmy się od faszystów!
2013-06-09 21:15:27

Ruchowi Narodowemu warto przyglądać się nie tylko po to, by straszyć nim dzieci. Od narodowców można uczyć się, jak mobilizować ludzi i budować inkluzywny ruch polityczny.


Podczas wczorajszej konferencji na UW z Maciejem Gdulą i Joanną Erbel zastanawialiśmy się, jak możliwe jest skonstruować masowy sojusz klasy średniej z klasą ludową, który byłby w stanie przeciwstawić się polityczno-biznesowej elicie III RP i działać na rzecz równości i sprawiedliwości społecznej.

W tym samym czasie nieopodal odbywał się Kongres Ruchu Narodowego, na którym to, co my rozpatrywaliśmy teoretycznie, działo się w praktyce. Obawiam się, iż próba zjednoczenia „mas” przeciwko „elicie” pod sztandarami faszyzującego nacjonalizmu może się powieść, gdyż:


1. Narodowcy otwarcie mówią o barbarzyństwie kapitalizmu:

Oczywiście, swoje diagnozy ubierają w prostackie i brutalne słowa, ale dzięki temu ich przekaz jest skuteczny.

Świat, który dziś nazywa się neoliberalnym z liberalizmu wziął tylko jedno: bezlitosną egzekucję długów razem z lichwiarskim procentem: stabilność budżetową. I mimo frazesów o wolności jest to świat neofeudalny, świat cofnięty o lat kilkaset, którego jedyną zasadą gdzieś tam w głębi jest to, że ten, kto ma więcej pieniędzy, może zrobić, co chce z tym, co ma mniej pieniędzy. A z takim, który nie ma pieniędzy w ogóle, może wszystko. Ten świat mówi też, że państwa, które są bogatsze, mogą robić, co chcą z państwami, co są mniej bogate.
(Ziemkiewicz, mowa na Kongresie RN)


Taki przekaz może trafić do większości Polaków, której nie trzeba przekonywać, że kapitalizm to brutalna władza bogatych nad biednymi, bo spotykają się z nią na każdym kroku. Wraz z pogłębiającym się kryzysem, retoryka antykapitalistyczna będzie coraz skuteczniej mobilizowała polityczną energię.


2. Narodowcy precyzyjnie określają swojego wroga

Narodowcy dobrze wiedzą, kto jest winny obecnej sytuacji:

Ruch Narodowy stoi naprzeciwko całej klasy politycznej, naprzeciwko elit III RP. Chcemy im powiedzieć wyraźnie: wasz czas dobiega końca. Nie wierzymy w system, który zbudowaliście w naszym kraju. Gardzimy wami: politykami z łaski obcych, bogaczami z przekrętów.
(Winnicki, mowa na Kongresie RN)


Na poziomie diagnozy w zasadzie można by się z Winnickim zgodzić. Polskie elity zostały w dużej mierze wytworzone poprzez przetasowanie Okrągłego Stołu, który poza usunięciem cenzury, wprowadzeniem uczciwych wyborów itp. utworzył też nową elitę polityczno-biznesową, która porzucając ideały Solidarności i tracąc jakikolwiek kontakt z masowym i demokratycznym ruchem społecznym brutalnie przeorała polskie społeczeństwo, doprowadzając do powstania gigantycznych sfer nędzy, wyzysku i alienacji, a to wszystko pod hasłem „liberalnej demokracji”.

Paradoks oczywiście polega na tym, że Winnicki mówi nie o Balcerowiczu i MFW, ale o „pedałach i lewactwu”:

[Krytyka Polityczna, Ruchu Palikota i SLD] z Polską i polskością nie mają nic wspólnego. To ideologiczna agresja, którą musimy odeprzeć. Albo my, albo oni. To jest wojna.

Głównym wrogiem okazują się nie nowe elity, lecz lewica. To jest oczywiście całkowicie idiotyczne, ale sam pomysł wskazania konkretnych winnych należy uznać za słuszny. Oczywiście, nie mówię, że należy kogokolwiek wieszać na latarniach, ale trzeba się zastanowić, jak konstruktywnie wykorzystać potencjał szczerej i uzasadnionej ludowej odrazy do elit III RP, w szczególności odrazy do tych tzw. przedsiębiorców, którzy dorobili się na przekrętach i kradzieży publicznego majątku. Dobrze opowiedziany przypadek skrajnej niesprawiedliwości może skuteczniej obnażyć ludowi mechanizmy wyzysku niż wszystkie tomy „Kapitału”. (Do głowy przychodzi mi na przykład pewien warszawski kamienicznik, którego nazwiska nie zamierzam cytować, bo planuję dożyć osiemdziesiątki.)


3. Narodowcy nie boją się niespójności

„Pacewicz pisze bez sensu, narodowcy nie są żadnymi antykapitalistami, przecież to wolnorynkowcy, a częściowo korwiniści” - taki zarzut sam się tutaj narzuca i jest on o tyle trafny, co zupełnie nie na temat. Poglądy ekonomiczne członków Ruchu Narodowego wahają się pomiędzy całkowitą apologią status quo a infantylną fantazją anarchokapitalistyczną. Oczywiście, gdyby udało im się przejąć stery nad ministerstwem gospodarki i finansów, najprawdopodobniej nie zmieniliby nic, jednak na poziomie pragmatyki politycznej ta niespójność nie jest przeszkodą.

Ba, niespójność poglądów i środowisk w ramach Ruchu Narodowego jest warunkiem sine qua non ich skuteczności, gdyż dzięki niej są w stanie (w przeciwieństwie do pryncypialnych i nierzadko skłóconych ruchów lewicowych) połączyć różne środowiska i grupy społeczne pod wspólnym, (antysystemowym i faszystowskim jednocześnie) zawołaniem „Czołem wielkiej Polsce”.


4. Narodowcy są inkluzywni

Siła mobilizująca tego zawołania leży w jego nawiązaniu do dobrze zadomowionych na polskim gruncie dyskursu patriotycznego oraz jego całkowitej bez-sensowności, to znaczy w jego całkowitym braku odniesienia do czegokolwiek.

Dzięki tym dwóm warunkom – nawiązaniu do zrozumiałego języka i maksymalnie pustemu hasłu przewodniemu - nacjonaliści są w stanie budować inkluzywną strukturę polityczną, do której mogą zapisać się osoby nie posiadające pieniędzy, wykształcenia, obycia ani wiedzy – czyli właśnie przedstawiciele wyzyskiwanych klas ludowych i niższych frakcji klasy średniej. Czyli najbardziej poszkodowani przez kapitalizm.

Oczywiście, język nacjonalistów nie jest niewinny – jego inkluzywność zbudowana jest na ekskluzji lesbijek, imigrantów, ateistów, feministek, muzułmanów. Tak samo niewinna nie jest militarystyczna estetyka ani faszystowska apologia przemocy. Wydaje się jednak, że pewna archaiczność nacjonalistycznej frazeologii i negatywne skojarzenia historyczne, które budzi, są jak na razie raczej hamulcem dla rozwoju Ruchu Narodowego niż jego paliwem. Jeżeli po najbliższych wyborach Ruch Narodowy nie będzie rządził (w koalicji z PiS i PSL), to wyłącznie przez zbyt nachalne odwoływanie się do tradycji faszystowskiej.

Krytykując treść przekazu narodowców, trzeba jednak przyjrzeć się jego formie.

Jeżeli bowiem kiedykolwiek w Polsce ma powstać antykapitalistyczny i demokratyczny ruch, który będzie rzeczywiście inkluzywny i rzeczywiście masowy, to musi otwarcie mówić o barbarzyństwie kapitalizmu nie bojąc się wskazać winnych niesprawiedliwości. Musi być szeroką i nieco niespójną koalicją. Musi wreszcie być otwarty na ludzi „z ulicy” – to znaczy posługiwać się prostymi hasłami i odnosić się do frazeologii zakorzenionej w społecznej świadomości, na przykład do dziedzictwa "Solidarności".

Tego wszystkiego można uczyć się od Ruchu Narodowego.



Życie seksualne Samuela Pereiry
2013-05-21 12:06:03

Znalazłem kiedyś na prawicowym portalu krótką dyskusję o mojej orientacji seksualnej:

Edward: „niektórzy homoseksualizm mają wypisany na twarzy”

Bagnet na czerwonych: „wypowiadający cię na końcu ewidentnie pe..ł”

Tomek: „Strach pomyśleć jakiej orientacji seksualnej jest ten łysy prowadzący, bo jego głos jest wyjątkowo męski. Ale może pozostawmy to pytanie retoryczne, wszak prawicy nie interesuje to co lewica robi pod kołdrą...”


Oj, prawicowe świntuszki-kłamczuszki, nic was tak nie interesuje, jak to, co lewica robi pod kołdrą!Nieustannie dajecie temu wyraz, gorsząc się publicznie, komentując, strasząc, lamentując, grożąc. Rzadko jednak wasze zainteresowanie naszym życiem seksualnym łączy się z tak potężnymi zarzutami, jak te, które Samuel Pereira stawia lewactwu w ogólności, a mi i Jasiowi Kapeli w szczególności w swoim felietonie pt. „Kapela i Pacewicz zagubieni w Marszu Szmat.”


Marsz Szmat: demonstracja przeciwko stygmatyzacji ofiar przemocy seksualnej, mająca pokazać, że sprawcy gwałtu nie usprawiedliwia ubiór ofiary.


W przeciwieństwie do prawicy, lewicy nie interesuje to, co prawica robi pod kołdrą. Tym razem jednak jestem zmuszony pokusić się o próbę rekonstrukcji podejścia Samuela Pereiry do seksualności, bez zrozumienia tego elementu nie sposób bowiem ogarnąć, o co mu chodzi.

Tekst Pereiry jest krótki, a linia argumentacyjna następująca: „lewacka ideologia”, czyli „nadawanie popędowi seksualnemu rangi instytucji równoprawnej rodzinie”, powoduje „seksualną deprawację, której skutkiem jest m.in. gwałt”. Co gorsza, „jak już do gwałtu dojdzie, to jedynym, co mają do zaproponowania, jest krwawa kara śmierci. Wykonana na dziecku z tego gwałtu”.

„Zamiana moralnych fundamentów na fundamentalny chaos”, czego objawem jest „przebieranie się w obciachowe ciuszki, ostry makijaż i odsłonięty dekolt” jest więc nie tylko niemoralna, ale wręcz zabójcza.

Sposób myślenia Pereiry można uprościć do następującego schematu:

lewactwo = popęd seksualny = deprawacja moralna = gwałt = krwawe zabójstwo życia poczętego

Albo, jeszcze prościej:

seks = zabijanie dzieci

Ta przewrotna koncepcja stanowi klucz do zrozumienia nie tylko tego tekstu Pereiry, ale także obsesyjnego zainteresowania konserwatywnej prawicy seksualnością. Jak jednak wytłumaczyć to paradoksalne założenie? Dlaczego to właśnie w swobodzie seksualnej prawica doszukuje się siły zdolnej do najgorszej zbrodni?

Argumentację Pereiry można pomocniczo przedstawić kategoriach psychoanalitycznych:

eros = tanatos

To przewrotne utożsamienie popędu życia z popędem śmierci stanowi fundament prawicowej argumentacji przeciwko „lewactwu”, rozumianemu jako nieokiełznana popędliwość. Lewacka zdeprawowana seksualność (LGBTQ, związki partnerskie, poliamoria itp.) „burzy wszystkie fundamenty” zamieniając je na „fundamentalny chaos”, czego efektem jest masowe zabijanie już-prawie-narodzonych dzieci. XXI-wieczny Herod przyjeżdża z Amsterdamu i przebiera się w damskie ciuszki! Koszmar.

Pereira jako przeciwwagę dla lewackiego gwałcenia i zabijania dzieci proponuje „wartości znane od wieków, takie jak wstrzemięźliwość, odpowiedzialność, rozsądek w sferze seksualnej – (...)największe zgorszenie lewactwa.” Po jednej stronie mamy więc anty-popędowy obóz wstrzemięźliwości seksualnej, reprezentowany przez Samuela Pereirę z żoną i przyjaciółmi, po drugiej – lewacką ideologię erotyczno-tanatycznej rewolucji, reprezentowaną przez Krzysia Pacewicza i Jasia Kapelę, która niszczy „wartości znane od wieków”, tworząc miejsce dla przemocy seksualnej, zabijania dzieci i innych niechcianych zachowań (których przed wiekami nie było wcale, a jeśli były, to tylko w wyniku działalności proto-lewactwa).

Dlatego półnagie ciała z Marszu Szmat kojarzą się Pereirze od razu z ociekającymi krwią płodami i ogólnie cywilizacją śmierci. Oczywiście, można obwiniać czynniki systemowe: chrześcijańską pogardę wobec ciała, patriarchalną kulturę podwójnych standardów czy fundamentalistyczną reakcję na globalny, amoralny kapitalizm. Ciekawiej jednak zastanowić się: jak wygląda życie seksualne Samuela Pereiry?

Ale może pozostawmy to pytanie retorycznym, wszak lewicy nie interesuje to, co prawica robi pod kołdrą.


Każdy warszawiak to słoik. Analiza filozoficzna
2013-05-16 12:32:00
Figura „słoika”, czyli osoby, która przeprowadziła się do Warszawy, ale przywozi pożywienie od rodziców w słoikach, budzi sprzeczne emocje. Wydaje się, że sprzeczności te nie są przypadkowe ani sztucznie wzniecane, ale tkwią w samym pojęciu „słoika”, które ujawnia głęboką sprzeczność cechującą bycie-w-Warszawie.

Zanim przejdziemy do pojęciowej analizy słoika, musimy zająć się pojęciem pożywienia i spożywania. Można powiedzieć, że życie w ogólności jest po prostu spożywaniem. Zarówno podmiotem, jak i przedmiotem spożywania jest samo życieżycie spożywa życie, aby móc żyć dalej.

Z drugiej strony, człowiek tym różni się od reszty życia, że jego życie nie ogranicza się do spożywania. Dlatego w starożytnej grece istnieją dwa słowa oznaczające życie - zoe (życie biologiczne) oraz bios (życie społeczne). Zoe – które można przetłumaczyć jako właśnie spożywanie – jest jednak warunkiem koniecznym życia społecznego.


Projekt neonu, który wygrał głosowanie w konkursie "Neon dla Warszawy"

Można powiedzieć, że zoe i bios odnoszą się do dwóch podstawowych funkcji ust – zoe polega an połykaniu strumienia pożywienia (spożywanie), dzięki czemu możliwe staje się wypuszczanie strumienia słów (życie społeczne).

Sferą, w której Grek spożywał, było oikos – czyli dom, a sferą życia społecznego było polis, miasto. Normalny Grek, albo powiedzmy Krakus, mieszka jednak w swoim mieście, co znaczy, że je tam, gdzie gada. Taka sytuacja nosi znamiona stabilnej i harmonijnej, gdyż wskazuje na cyrkularny charakter życia-w-mieście – będąc u siebie, spokojnie spożywam swoje życie.

Powróćmy do pojęcia słoika. Słoik to ktoś, kto, mówiąc precyzyjnie, nie jest u siebie, gdyż żyjąc w stolicy, spożywa pożywienie z prowincji. Życie społeczne słoika toczy się w Warszawie, ale nie jest ona jego domem. Warszawa jest słoika polis, ale nie jest jego oikos.

Może się wydawać, że taka sprzeczność dotyczy tylko tzw. przyjezdnych. Być może jest tak w przypadku innych miast, jednak, ujmując rzecz historiozoficznie, Warszawa jest przypadkiem wyjątkowym: po celowym zniszczeniu miasta przez Niemców i wywózce mieszkańców, w ruinach pozostało tylko ok. tysiąc osób, które mogły przeżyć tylko dzięki ukrytym w piwnicach słoikom z pożywieniem.

Setki tysięcy ludzi, które przyjechały odbudowywać stolicę, przywiozły ze sobą pożywienie z prowincji w słoikach. Często podkreślana obcość, nieprzyjazność Warszawy powojennej wynikała właśnie z tego, że była ona niesamowystarczalna, zależała od strumienia słoików przybywających z całego kraju. Spożywając pożywienie skądinąd, nikt nie czuł się tu u całkiem siebie, pomimo tego, że bez wątpliwości tu żył.

Kolejne pokolenia słoików przyjeżdżają do Warszawy od 1945 roku do dziś, a zasadnicza sprzeczność pomiędzy życiem-w-warszawie (bios) a spożywaniem pożywienia (zoe) spoza niej nie znika. Wręcz przeciwnie, sprzeczność ta stała się cechą konstytutywną bycia-w-Warszawie, które jest miastem dla każdego, nie będąc jednocześnie niczyim domem, co zresztą jest podkreślane przez całkowicie bezosobową architekturę mieszkalną.

Ta radykalna heterogeniczność zoe i bios wyznacza unikalny charakter tego miasta – jednocześnie najbardziej otwartego i najmniej przyjaznego. To właśnie miał na myśli Heraklit w słynnej sentencji: ethos anthropos daimon: istotą warszawiaka jest wewnętrzna przepaść pomiędzy stołecznym życiem społecznym - bios i prowincjonalnym spożywaniem - zoe.

Ergo: istotą warszawiaka jest bycie słoikiem.

„Prawdziwi warszawiacy”, którzy twierdzą, że w przeciwieństwie do słoików są tu zadomowieni, starają się więc udawać Greka albo Krakusa, który ma dom w swoim mieście. W Warszawie ten numer jednak nie przejdzie, bowiem, aby tu się zadomowić, musieliby zakopać przepaść będącą istotą bycia-w-Warszawie. Walka warszawiaków ze słoikami to walka z wiatrakami, bo walcząc ze słoikami zewnętrznymi, walczy się w istocie z własną istotą - ze słoikiem w sobie.

Bracie prawaku - tym razem się nie spotkamy
2013-04-04 12:42:04


Dawid Wildstein pyta „brata lewaka”, czy spotkamy się 10 kwietnia na ulicach. Odpowiadam.

Wildstein na łamach serwisu placwolnosci.pl zamieścił – nieco egzaltowany, do czego zresztą sam autor się przyznał – list do brata lewaka. Ponieważ czuję się współ-adresatem tego listu, pozwolę sobie wystosować krótką odpowiedź.

Główna teza autora listu zawiera się w poniższym akapicie:

To chęć zniszczenia pamięci o Smoleńsku i zapewnienia bezkarności tym, którzy są za niego odpowiedzialni, stoi za stworzeniem całej machiny propagandowej, w której stawia się tych „młodych”, „tych, którym się udało”, naprzeciw godnym nienawiści „przegranym transformacji”, „niewykształconym z prowincji”. Obudzona 10 kwietnia pogarda stoi za niszczeniem polskiej wsi.

Przykro mi to powiedzieć, ale obawiam się, że "niszczenie polskiej wsi" oraz machina propagandowa neoliberalnego, amoralnego indywidualizmu są zjawiskami znacznie starszymi niż 3 lata oraz - aż trudno to uwierzyć - wcale nie mają swojego źródła w Polsce, a raczej w globalnych systemach wyzysku i przemocy ekonomicznej.

Fiksowanie się na katastrofie jest owszem - formą wyrazu frustracji "niewykształconych z prowincji" i "przegranych transformacji", ale jest to forma pusta, która nie stwarza możliwości ani żadnego "narodowego porozumienia", ani inkluzji wykluczonych, nawet agonicznego, w dyskursy głównego nurtu. Jest dokładnie odwrotnie - pojęcie "zamachu" jest w swojej istocie antypolityczne, burzy warunek możliwości prowadzenia jakiejkolwiek polityki, niszcząc wzajemne zaufanie na najbardziej podstawowym poziomie.

No to jak, lewaku? Spotkamy się 10 kwietnia?

Jako „lewak” odczuwam wielki szacunek i autentyczną miłość do sfrustrowanych "biednych i wykluczonych", jednocześnie jednak nie szanuję pustych i niebezpiecznych form wyrazu tej frustracji. Miłość i szacunek do słabszych nie polegają – jak zdajesz się sądzić – na różnych formach obsesyjnej mimikry, ale raczej na precyzyjnym lokalizowaniu źródeł opresji i przeciwdziałaniu im - na walce z mechanizmami globalnego kapitalizmu i lokalnego patriarchatu, na przeciwdziałaniu państwowej kontroli i prywatnej przemocy.

Dlatego, drogi Davidzie, muszę Ci z przykrością, ale też z niezłomną pewnością odpowiedzieć, że jeśli spotkamy się 10 kwietnia, to tylko wieczorem w „Planie B”.

Oni mają pieniądze, my mamy Rozum
2013-03-30 16:33:12


Różnica pomiędzy postawą lewicową a platformerskim neoliberalizmem nie jest tylko różnicą wyznawanych wartości – jest to też różnica w sposobie myślenia, a właściwie różnica pomiędzy umiejętnością myślenia systemowego a jej kompromitującym brakiem.


O społeczeństwie można zasadniczo myśleć na dwa sposoby – wychodząc z poziomu indywidualnego – jednostek/rodzin, lub wychodząc z poziomu systemowego. Największym problemem PO-wskiego neoliberalizmu jest – szczera, jak wierzę i być może niezawiniona – nieumiejętność wzniesienia się ponad poziom indywidualny i ujęcia zjawisk na poziomie struktur i procesów makrospołecznych.

Fantastycznym przykładem na tę niemożliwość wzniesienia się ponad poziom mój-pies-mój samochód-mój-parkan były wypowiedzi Pawła Krężołka – młodego działacza PO – na debacie „Ostrej Zieleni” o „przyjaznej polityce społecznej”, nad którą patronat objęła „Lewica.pl”.

Czy Krężołek ma w ogóle pogląd na politykę społęczną? Tego się nie dowiedzieliśmy, bowiem wszystkie jego wypowiedzi rozpoczynały się od trawestacji jednego zdania: „Bo ja jestem drobnym przedsiębiorcą, prowadzę firmę IT...”, „Prowadzę działalność gospodarczą i nie stać mnie na...”, „Dajmy na to, że jestem przedsiębiorcą...”. Jest to oczywiście sprzeczne logicznie – nie da się myśleć o polityce społecznej, czyli o rozwiązywaniu strukturalnych problemów społecznych, na poziomie indywidualnym, a już tym bardziej na poziomie indywidualnych przedsiębiorców!

Można wręcz odnieść wrażenie, że PO tak naprawdę nie myśli poważnie o polityce społecznej – najważniejszej, wydawałoby się sferze aktywności państwa. Traktuje ją raczej jako kosztowny balast po czasach minionych, którego najlepiej byłoby się pozbyć, ale nie można tego niestety zrobić zbyt szybko, bo ciemni i roszczeniowi ludzie by się obrazili.

Rzecz jasna, fakt, że Krężołek jest przedsiębiorcą i właśnie z tą grupą się identyfikuje jest znamienny – platformersi dzielą się na dwie kategorie: przedsiębiorców realnych (mniejszość) oraz przedsiębiorców fantazmatycznych, czyli ludzi, którzy w całkowitym oderwaniu od swojej rzeczywistej pozycji klasowej uważają się za przedsiębiorców in spe (większość).

Niemniej nieumiejętność myślenia w kategoriach systemowych nie jest, jak sądzę, cynicznie wyuczoną strategią erystyczną przedsiębiorców, ale raczej szczerą i naiwną głupotą. Stwierdzenie, że „społeczeństwo nie istnieje” zwalnia z obowiązku rozważania wielu spraw na wyższym poziomie złożoności i nie obciąża nadmiernie zwojów mózgowych. Oczywiście, ta głupota jest pewną ideologią – ale nazwanie jej tym pojęciem musi budzić opory estetyczne, bo ani nie ma w niej ani zbyt wiele idei, ani tym bardziej logiki.

Dyskurs poruszający się na poziomie indywidualnym gospodarstw domowych jest dla Polaków atrakcyjny, gdyż stanowi melanż nowoczesnego neoliberalnego indywidualizmu („każdy jest sam odpowiedzialny za swój sukces lub porażkę”) oraz tradycyjnego polskiego sarmatyzmu („wali mnie, co się dzieje w kraju, ale odpierdolta się od mojego folwarku!”). Jednak z punktu widzenia głębi refleksji społecznej pozostaje na poziomie intelektualnym gimnazjalisty.

Trzeba powiedzieć to wprost! Neoliberalni indywidualiści są nie tylko niemoralni i obłudni – są również, a może przede wszystkim, głupiutcy. Tutaj właśnie upatrywałbym szansy dla „myślenia lewicowego” - w obecnej sytuacji społeczno-politycznej wypowiadamy się nie tylko w imieniu wyzyskiwanej większości czy dyskryminowanych mniejszości, ale też w imieniu myślenia samego.

Warto rozmawiać? Rzecz o dwóch debatach
2013-03-07 17:34:44

Czy warto rozmawiać z prawicą, a jeśli tak, to z kim, o czym i po co?

Już jutro (piątek) na Uniwersytecie Warszawskim odbędzie się debata „KSENOFOBIA, PRZEMOC, UNIWERSYTET? Akademia wobec ruchów antydemokratycznych”, której jestem współorganizatorem.

Debata z udziałem profesorek i profesorów Uniwersytetu Warszawskiego ma być reakcją społeczności akademickiej na ostatnie wydarzenia na uczelniach wyższych w całym kraju. Od kilku dni debata jest obiektem ataku ze strony różnych osób, które twierdzą, że nie będzie to żadna debata, bo nie został na nią zaproszony żaden przedstawiciel narodowej prawicy. W związku z tym padają zarzuty o brak pluralizmu, a nawet o cenzurę, oraz groźby, że zgromadzeni na sali nacjonaliści wymuszą udział w panelu reprezentanta ich strony.

Tego rodzaju zarzuty napotykają jednak na dwojaki problem. Po pierwsze, Koło Naukowe to nie Senat UW i nie ma obowiązku dbać o to, żeby wszystkie ideologie, wszystkie wydziały czy wszyscy zainteresowani byli reprezentowani w panelu dyskusyjnym – cytując komentarz w tej sprawie na fb, „na konferencję o logice formalnej nie zaprasza się znawców późnego Heideggera”.

Po drugie – kogo tak naprawdę można by było zaprosić, by dyskutował z profesorami? Krzysztofa Bosaka, który od kilku lat próbuje zaliczyć trzeci rok na politologii, a zaledwie tydzień temu w programie Gazety Polskiej sugerował, że „może Uniwersytet Warszawski należy rozwiązać”? Właściwie dlaczego? Bo chyba nie dlatego, że napastnicy próbujący przerywać wykłady na uczelniach wyższych uważają go za swojego idola.

Zgadzam się z liderami Ruchu Narodowego: faszyzujący, skrajny nacjonalizm nie ma swojej reprezentacji intelektualnej. Ale nie ma jej nie dlatego, że uniwersytety go cenzurują, lecz dlatego, że faszyzm nie jest pozycją intelektualna, lecz afektywna – mieszanka zakompleksionej miłości do tego, co swoje i podszytej strachem nienawiści do tego, co obce. Hitler czy Mussolini czy byli może zręcznymi politykami i dobrymi mówcami, ale jako intelektualiści przedstawiali sobą poziom średnio uzdolnionego gimnazjalisty. Dlatego też faszyzujący skrajni nacjonaliści nigdy nie będą w stanie wedrzeć się do Akademii inaczej, niż za pomocą przemocy - przemocy bojówek, albo przemocy państwa.

Z drugiej jednak strony wcale nie uważam, że z prawicą rozmawiać nie warto. Ba, wręcz przeciwnie: w tym tygodniu razem z Olą Bilewicz odbyliśmy wizytę w paszczy smoka – byliśmy gośćmi w siedzibie Gazety Polskiej Codziennie, w programie „Rozmowa niezależna” rozmawialiśmy z Davidem Wildsteinem i Samuelem Rodrigo Pereirą.

Po rozmowie tej spodziewaliśmy się przede wszystkim kłótni i jatki, tymczasem, o dziwo, miała ona charakter (względnie) merytoryczny i była bardzo interesująca dla obu stron. Została również pozytywnie odebrana, i to również (a może przede wszystkim) przez mejnstrim, a nawet osoby o poglądach dalekich od lewicowych.

Jeśli można z niej wyciągnąć jakiś wniosek – to chyba taki, że, cytując pewnego telewizyjnego publicystę, warto rozmawiać. Również z Gazetą Polską. Po co? Nie po to, by sformułować wspólną linię z prawicą (nawet z hipster-prawicą). Raczej po to, by treści „lewicowe” docierały do ludzi o niekoniecznie lewicowych poglądach. Może też po to, by być w stanie skonfrontować swoje postawy i wartości z czymś zupełnie innym.

A także – w dłuższej perspektywie – po to, by walczyć o jakość debaty publicznej w mediach. Jestem bowiem absolutnie przekonany, że im wyższy poziom debaty publicznej, tym lepiej lewica będzie w niej sobie radzić. Za to we wzajemnym przekrzykiwaniu się i szczuciu, osobistych wycieczkach, szukaniu indywidualnych winnych dla problemów systemowych i odciąganiu debaty od sedna sprawy – niesprawiedliwości społecznej – prawica zawsze będzie mocniejsza.

Tutaj nagranie z rozmowy z Gazetą Polską:




***


A tu mój fejsbukowy mikroblog:

Walczę o równość - czyli Piotrze, rewolucja potrzebuje twojego milczenia!
2013-01-18 13:09:33
Ciszewski w po raz kolejny wypowiada wojnę lewicy kulturowej i feminizmowi, w imię walki o prawa pracownicze i inne „prawdziwe postulaty”. Piotrze! Odwróć ostrze swojej krytyki w stronę swoich rzeczywistych przeciwników, bo – uwierz mi – nie należy do nich Anna Zawadzka!

W swoim wczorajszym tekście Piotr Ciszewski bezlitośnie znęca się nad tym, co nazywa lewicą kulturową, czyli w tym wypadku – nad feminizmem:

Będę się domagał wprowadzenia wspólnych szatni, tudzież tego aby każdy korzystał z szatni według deklarowanej przez niego płci kulturowej. (…) Oczywiście możliwe, że moja walka z segregacją genderową nie spotka się z uznaniem bywalców basenu, ale czego to się nie robi dla zwalczania szkodliwych konserwatywnych schematów - ironizuje.

Myślę, że to co robisz (wybacz spoufalanie się) jest przykre, krótkowzroczne, niepotrzebne, a nawet - szkodliwe. Rozumiem, że dla Ciebie jako aktywisty jakieś kwestie mają priorytet nad innymi – np. kwestie pomocy socjalnej nad kwestiami walki z mizoginią. I dobrze – jeśli mamy wygrać walkę o powszechną równość, potrzebujemy bojowników na wszystkich frontach.

Jednak wulgarne sprowadzanie postulatów feministycznych do ściemy, dupereli czy nieistotnej nadbudowy utrudnia (uniemożliwia?) projekt budowy szerokiego sojuszu lewicy antykapitalistycznej, który ostatnio zaczyna powoli się formować. Po pierwsze dlatego, że buduje fałszywe opozycje pomiędzy różnego rodzaju rejonami walk, tak, jakby ekolożka nie mogła popierać walki o prawa imigrantów, a działacz związkowy nie mógł popierać walki o związki partnerskie. Po drugie dlatego, że buduje osobiste animozje pomiędzy działaczkami_ami – wszyscy dobrze wiedzą, że Twój tekst odnosi się przede wszystkim do wpisów Anny Zawadzkiej.

Podsumowując: jeśli się nie czujesz radykalnego feminizmu, to może po prostu taktownie milcz, nie ucinając możliwości porozumienia i budowy szerokiej, antykapitalistycznej koalicji? A swoją energię polemiczną zachowaj na rzeczywistych wrogów - lokajów kapitału, orędowników państwowej przemocy i patriarchów wszystkich wyznań i porządków.

Faszyzm is back. Co robić?
2012-11-11 22:07:30

Faszyzm wraca do mainstreamu. To pobudza wyobraźnię.

Dzisiaj po marszu antyfaszystowskim byłem cholernie głodny. Greenway okazał się zamknięty, poszedłem więc do burżujskiej naleśnikarni „Bastylia” przy Placu Zbawiciela. Siedziałem sobie przy burżujskiej witrynie, wpieprzałem burżujskiego naleśnika otoczony burżujami i oglądałem tłumy wracające z Marszu Nepodległości. Głównie młodzi, choć nie tylko, kobiety i mężczyźni, biedni i bogaci. Tysiące.

Burżuje dookoła jadły naleśniki i uporczywie ignorowały patriotów przechodzących za szybą. I to wszystko skojarzyło mi się z filmem „Kabaret”, którego wprawdzie dokładnie nie pamiętam, ale tam chyba jest taka scena, w której bohaterowie jedzą sobie coś w kawiarni, a w tle przechodzi marsz NSDAP.

Zacząłem się zastanawiać: czy żyjemy w Niemczech na przełomie lat '20 i '30? Pomyślałem, że może dramatyzuję, że większość tych osób to wcale nie faszyści, tylko osoby, które „dały się uwieść”, które z ONR-em mają niewiele wspólnego, a Marsz Niepodległości traktują jako okazję do wyrażenia swojego niezadowolenia z władzy.

Ale potem mnie olśniło: prawdopodobnie większość Niemców też nie była faszystami, tylko „dała się uwieść”, a marsze nazistów traktowała jako okazję do wyrażenia swojego niezadowolenia z władzy. Patrząc przez burżujskie okno zrozumiałem, jak możliwy był nazizm. Zacząłem się bać.

Spójrzmy prawdzie w oczy: faszyzm wrócił do mainstreamu. Nie mam pomysłu co z tym zrobić, dotychczasowa strategia walki z faszyzmem jest ewidentnie przeciwskuteczna. Potrzebujemy wykonać pracę intelektualną, opracować jakąś nową strategię i zacząć ją wprowadzać w życie.

Zachęcam więc do rozważań! Bo jak czegoś szybko nie wymyślimy, to mamy przejebane.





DISCLAIMER: przeczytałem przed chwilą ponownie ten wpis i jest on zupełnie chaotyczny, emocjonalnie niezrównoważony, całkowicie niekonstruktywny i ogólnie rzecz biorąc nienajlepszy. Powyższe wynika z faktu, iż ja sam jestem dzisiaj emocjonalnie niezrównoważony i całkowicie niekonstruktywny. Obiecuję, że jak trochę dojdę do siebie, to napiszę coś mądrego o faszyzmie.


Na deser i poprawę nastroju zapraszam do obejrzenia, jak kolektyw Żelbeton sparodiował film gloryfikujący Narodowe Siły Zbrojne.

Tutaj film oryginalny:



A tu odpowiedź Żelbetonu:



Wyborcza.biz vs. ludzie
2012-08-20 14:13:37

Biznes, ludzie, pieniądze – tak brzmi hasło portalu „wyborcza.biz”. Można jednak odnieść wrażenie, że drugi element tej serii – ludzie - jest istotny tylko o tyle, o ile przeszkadza w biznesie lub domaga się pieniędzy (właściwie to nie wiadomo czemu).

Wystarczy spojrzeć na tekst opisujący masakrę strajkujących przeciwko głodowym pensjom górników z RPA. Ponad 30 z nich zostało wczoraj zastrzelonych z broni półautomatycznej przez południowoafrykańską policję, wezwaną przez firmę Lonmin. Już tytuł artykułu stanowi apetyczny przedsmak treści:

Tragiczny finał strajku. Trzeci na świecie producent platyny w tarapatach.

Tragiczny finał, ok, ale dla kogo? Wytrawny czytelnik wyborczej.biz już wie dla kogo, pozostali muszą sięgnąć do leadu, żeby zrozumieć, że finał strajku był tragiczny dla... korporacji Lonmin!

Notowania wydobywającej platynę firmy Lonmin spadły o 8 proc. po informacjach, że południowoafrykańska policja zabiła ponad 30 strajkujących górników w jednej z kopalń należących do Lonmin.

Trudno powiedzieć, kto kryje się pod pseudonimem „jar”; łatwo za to domyśleć się, jakiego rodzaju hierarchię wartości wyznaje: najpierw biznes i pieniądze, potem długo, długo nic, a na końcu ewentualnie ludzie, o ile czegoś się domagają i trzeba do nich strzelać. Taka sama jest oczywiście hierarchia wartości całego portalu, a właściwie to całej dzisiejszej globalnej ekonomii.

Kuriozalny jest też ostatni akapit artykułu opisującego tzw. „niepokoje w Marikanie” (takie sformułowanie kojarzy mi się wyłącznie z „Wydarzeniami Grudniowymi”):

Niepokoje w Marikanie doprowadziły do wstrzymania wydobycia we wszystkich południowoafrykańskich kopalniach grupy Lonmin. Spółka Lonmin ogłosiła, że w ciągu sześciu dni niepokojów straciła ekwiwalent 15 tys. uncji platyny i jest mało prawdopodobne, by wykonała roczny plan wydobycia 750 tys. uncji cennego metalu.

Faktycznie - tragiczny finał strajku! Nic, tylko położyć się na ziemi i gorzko zapłakać. A jeśli kogoś jeszcze nie wzruszyła tragiczna sytuacja firmy Lonmin, to ostatnie zdanie artykułu z pewnością skruszy nawet najtwardsze serce:

Od początku rozruchów jej wartość rynkowa zmalała o 610 mln dol.

Słowo na dziś: Westernizacja
2012-05-14 14:20:06


Co oznacza to trudne słowo? Zajrzyjmy do Słownika Wyrazów Obcych:

Westernizacja - proces polegający na przejmowaniu wzorców kulturowych zaczerpniętych z westernów.
Przykłady użycia:

Akira Kurosawa zwesternizował japońską kinematografię (tj. zamienił samurajów w kowbojów).

Polscy przedsiębiorcy podlegli westernizacji we wczesnych latach '90 (już za PRL-u mówiło się zresztą "my jesteśmy kowboje, każdy bierze co swoje").

Westernizacja może odbyć się samoczynnie i przy społecznej akceptacji, jak na przykład w Turcji. Wikipedia: Westernizacja społeczeństwa tureckiego stała się faktem i jest wręcz elementem świadomości współczesnych Turków.

Ciekawsze są jednak przykłady westernizacji przymusowej, przeprowadzanej za pomocą armii. Przepis na taką westernizację jest banalnie prosty: aby w spokojnym nawet państwie zapanowały wzorce kulturowe z westernów, wystarczy usunąć oficjalne struktury władzy i wysłać na jego terytorium wielką ilość broni, amunicji i młodych mężczyzn bez porządnej edukacji, najlepiej uzależnionych od gier z serii "Call of Duty". W taki właśnie sposób Stany Zjednoczone zwesternizowały w ciągu ostatniej dekady Afganistan i Irak.

To właśnie Amerykanów należy oczywiście uznać za największych zwolenników westernizacji, szczególnie w jej przymusowym wydaniu. Nie powinniśmy jednak zapominać o Włochach i spaghetti westernach - Wikipedia: "Spaghetti westerny były produkowane przy wykorzystaniu zwykle niskiego budżetu(...). Cechowały się wysoką brutalnością, nihilizmem moralnym i czarnym humorem." Można więc patrzyć na poczynania Berlusconiego jako na próbę spaghetti-westernizacji włoskiej polityki.

Kontr-westernizacyjna rewolucja Chomeiniego jest oczywistym prztyczkiem w nos dla Ameryki, ale też dla Izraela, nazywanego "najbardziej zwesternizowanym państwem w rejonie". Od jakiegoś czasu oba te państwa prowadzą w Iranie działalność westernizacyjną na małą skalę, która polega przede wszystkim na organizowaniu zamachów bombowych na naukowców; wydaje się jednak, że jest to tylko preludium do przymusowej militarnej westernizacji.

Ani Irakijczycy, ani Afgańczycy nie są zadowoleni z wymuszonych siłą procesów westernizacyjnych, i trudno im się dziwić - westerny są krwawe, a bohaterowie drugoplanowi zwykle giną. Dlatego też niektórzy polscy politycy sprzeciwiają się westernizacji Polski, jak na przykład Adam Hofman z PiS. Według niego Lech Kaczyński: "posiadał alternatywną wizję i marzenia, i to zupełnie różne od przyspieszonej westernizacji za wszelką cenę, której symbolem chciał być Donald Tusk."

Z tego punktu widzenia dziwaczna wydaje się wypowiedź Jacka Kurskiego dotycząca opóźnień w budowach autostrad, z czasów, gdy był jeszcze kolegą partyjnym Hofmana: Mamy do czynienia z historyczną kompromitacją, bo Euro 2012 było wielkim wyzwaniem i szansą na pewną westernizację Polski. W związku z tak odmiennym podejściem do kwestii westernizacji Polski nie dziwi fakt, że dzisiaj ci dwaj panowie zasiadają w różnych klubach poselskich.

Westernizacja, pomimo powabu spalonych słońcem krajobrazów, ma swoje ciemne strony, o czym przekonali się parę miesięcy temu londyńczycy, kiedy masy postanowiły zwesternizować kapitalizm (i tak przypominający przecież Dziki Zachód) i zamiast kupować towary zaczęły je po prostu masowo wynosić ze sklepów.

Według wielu ekonomistów, podobne procesy były przyczyną kryzysu ekonomicznego - chodzi przede wszystkim o nadmierną westernizacja zachodniej gospodarki. Kowboje z Goldmana Sachsa niestety nie okazali się tak honorowy jak Clint Eastwood i bez najmniejszych skrupułów walili do najsłabszych, kantowali i kradli, pogrążając przy okazji Grecję oraz kilka innych podmiotów gospodarczych.

Według niektórych ekspertów, rząd USA oraz władze Unii powinny otrzymać uprawnienia szeryfa i zrobić z tym wszystkim porządek. Według innych jednak, trzeba po prostu poczekać, aż na polu bitwy zostaną tylko najtwardsi kowboje z największymi strzelbami.

Elba. Lepsze coś niż nic
2012-03-28 17:38:29
Kiedy ochroniarze weszli do skłotu Elba, by wyrzucić mieszkańców, nie spodziewali się takiego oporu. Policja i władze Warszawy również były zaskoczone tym, ile osób solidaryzuje się ze skłotersami. Co takiego jest w Elbie, o co warto walczyć?

Rys. Maja Rozbicka

Tu wcale nie jest brudno ani zimno, o ile się o to zadba. To właśnie jest najważniejsze – nikt za mnie nic nie robi. Jeżeli dobrze sobie uszczelnię, zadbam o piec, nazbieram dużo drewna, to mam ciepło – mówi Wojtek, przystojny brodaty dwudziestoparolatek mieszkający na Elbie od sześciu lat.

– Tu świat nie kręci się dookoła pieniędzy, możesz poznać otwartych ludzi, możesz wymienić się doświadczeniami – dodaje Camila, która przyjechała z Hiszpanii. Dziwi się, że w takim dużym miejscu jak Warszawa jest tak niewiele skłotów: – W Hiszpanii są po cztery w jednej dzielnicy.

Elba to najstarszy, największy i najsławniejszy z warszawskich skłotów. Powstał siedem lat temu, kiedy kilkunastu młodych ludzi zajęło pustostan przy Elbląskiej, z dala od centrum miasta. To centrum kultury alternatywnej z prawdziwego zdarzenia – miesięcznie odwiedza je tysiąc osób, z Polski i zagranicy. Na stałe mieszka tam kilkanaścioro ludzi, ale przebywa więcej. Poza koncertami, z których Elba słynie, w kilku budynkach działają: pracownia sitodruku, sala prób, kawiarnia, ciemnia fotograficzna, darmowy warsztat rowerowy, sala gimnastyczna, ścianka wspinaczkowa, skatepark. Odbywają się wystawy sztuki, projekcje filmów...

W sąsiedztwie stoją poprzemysłowe magazyny i bloki z wielkiej płyty, powoli wyrastają nowoczesne biurowce.

16 marca, po godz. 10, do Elby bez ostrzeżenia wpadają ochroniarze z firmy Skrzecz. Rozcinają kłódki i łańcuchy, wyłamują drzwi, wrzeszczą, grożą.

Marta: – Szkoda mi czasu na zarabianie tylko na czynsz.

Marta, uśmiechnięta dziewczyna o rumianych policzkach, jest z Elbą związana od kilku lat, a mieszka tam od roku. Skończyła kulturoznawstwo na UW. – Wcześniej wynajmowałam mieszkanie ze znajomymi i szkoda było mi czasu na zarabianie tylko po to, żeby zapłacić czynsz. Prowadziłam warsztaty plastyczne dla dzieci – dalej to robię, ale wtedy, kiedy chcę, a nie cały czas.

Dzięki Marcie Teatr Węgajty, alternatywny teatr wiejski z Warmii, wystawił na Elbie swoją sztukę. „Było fantastycznie – przyszło wiele osób z Uniwersytetu Warszawskiego, z Instytutu Kultury Polskiej. Od tamtej pory nawiązaliśmy z Węgajtami współpracę. Jego założyciele zbuntowali się przeciw rzeczywistości PRL lat 70., a my buntujemy się przeciwko współczesnemu konsumpcjonizmowi. Nasze bunty sporo łączy".

Marta udziela się też przy organizacji koncertów. Na Elbę przyjeżdżają zespoły z całego świata: „z Europy to chyba ze wszystkich krajów, z Ameryki Północnej i Południowej, z Azji... Nie wiem, czy był u nas ktoś z Afryki, chyba nie. Głównie punk, ale nie tylko, są też hip-hop, jazz, techno, drum'n'base, ogólnie muzyka elektroniczna". Czasem przychodzi 50 osób, czasem 500.

Marta zdaje sobie sprawę, że prędzej czy później Elba będzie musiała znaleźć sobie nową siedzibę. „Wchodzimy gdzieś, gdzie nic się nie dzieje, i rozkręcamy jakieś działania. W momencie, w którym teren ma być inaczej wykorzystany, my się musimy wynieść. Dla mnie to jest jasne".

Elba ma na koncie już jedną przeprowadzkę, co prawda niedaleką – trzy lata temu skłot opuścił inną nieruchomość przy tej samej ulicy.

„Stary skłot koparki zrównały z ziemią, od tego czasu działka stoi pusta. Dobra, to jest teren prywatny, więc właściciel ma prawo. Ale to jest bez sensu, że lepiej, żeby było nic niż coś – że ktoś od różnorodnych działań kulturowych, społecznych, artystycznych woli gruzowisko".


Rys. Maja Rozbicka

Wojtek: – Moja codzienność jest polityczna.

Wojtek mieszka na Elbie z wyboru – wcześniej wynajmował mieszkanie, ale nie podobało mu się, że płaci komuś za udostępnianie lokalu, który należy do niego tylko dlatego, że jego pradziadek go kupił. Inni skłotersi też wcześniej nie spali na dworcu.

„Takie jest założenie – nie chcemy mieszkać z ludźmi, którzy woleliby mieszkać w bloku. Jeżeli ktoś chce tu zamieszkać, to muszą się zgodzić wszyscy. Nie większość, to nie jest demokracja w wersji terroru większości, tylko wszyscy. Kiedy pojawia się bezdomny alkoholik i prosi o dach nad głową, pozwalamy mu zostać na jedną noc, ale nie dłużej. Nie jesteśmy noclegownią".
Skłotersi starają się zdobywać żywność i inne produkty za darmo – ze śmietników, spod supermarketów, z bazarów – co nie znaczy, że nigdy nic nie kupują. Na skłocie działa kawiarnia, podczas imprez sprzedaje się jedzenie po tzw. cenie wolnej. „Co łaska – to może mówić ksiądz w kościele. U nas za jedzenie zwykle płaci się tyle, ile się uważa. Prowadzimy też Freeshop – darmowy sklep. Możesz w nim zostawić coś, czego nie potrzebujesz, i coś sobie wziąć: ubrania, sprzęty, płyty, naczynia".

Jak wygląda dzień skłotersa? „Chodzenie po śmietnikach nie zajmuje mi aż tyle czasu, wiem, gdzie szukać. Wymieniamy się obowiązkami, codziennie kto inny gotuje obiad. Poza tym zbieranie drewna na opał i oczywiście praca w Freeshopie, przy koncertach...".

Wojtek pracuje poza skłotem dorywczo, ale niektórzy codziennie, a kilku ma nawet własne firmy! Ktoś oferuje prace na wysokości, ktoś ma warsztat rowerowy, ktoś studio tatuażu.

Kiedyś ekipa z Elby prowadziła kawiarnię w samym centrum Warszawy. Mieszkańcy skłotu angażują się w demonstracje, ostatnio w obronę Baru Prasowego. „Wszystko, co robimy, jest manifestem politycznym, moja codzienność też".

Skłotersi spędzają ze sobą dużo czasu, jednak konflikty, według Wojtka, zdarzają się rzadko. „Skłot to nie firma, nie jest tak, że ktoś bierze w tym udział, chociaż nikogo nie lubi".

Camila: – Na Elbie życie nie kręci się dookoła pieniędzy.

Camila, szczupła Hiszpanka o energicznych ruchach, studiowała grafikę na Akademii Sztuk Pięknych w Walencji, ale pojechała w podróż po Europie i postanowiła zostać na jakiś czas w Warszawie. Na Elbie spędza każdy weekend.

– To, co dzieje się w Warszawie, jest dla mnie przykre – traci duszę i zamienia się w zwykłe, zachodnie, napędzane pieniędzmi miasto. Nie rozmawiasz z ludźmi, bo ciągle jesteś zajęty zarabianiem albo wydawaniem. Miejsca takie jak Elba są dla mnie ważne – mówi. – Oni nie przejmują się trendami, tym, co jest teraz modne, starają się za to, żeby ich działalność artystyczna coś wyrażała.

Ostatnio Camila organizowała festiwal sztuki komiksu, który miał odbyć się 2–4 maja na Elbie. Obecność potwierdzili już goście z Francji, Włoch, Niemiec. Miały być praktyczne warsztaty komiksowe, sitodruku, zinowe, teoretyczne wykłady i dyskusje o rysownikach oraz niezależnej scenie komiksowej.

– Teraz nie wiem, czy festiwal się odbędzie. A bardzo mi zależy, bo mam gdzieś plastikową sztukę z galerii. Chcę stworzyć niezależną przestrzeń, która będzie wyzwalała kreatywność, umożliwiała kontakty pomiędzy alternatywnymi artystami z różnych krajów i środowisk.

Camila nie jest jedynym obcokrajowcem na Elbie. Skłotersi biorą udział w wielu globalnych akcjach – np. Food Not Bombs polega na tym, że w ramach protestu przeciwko wydatkom wojennym ludzie na całym świecie przygotowują wegetariańskie posiłki z produktów, które inaczej by się zmarnowały, i rozdają za darmo biednym, bezdomnym, bezrobotnym.


Rys. Maja Rozbicka

Paweł: – Oni naruszyli mój mir domowy.

Paweł, trzydziestoparoletni Białorusin, na Elbie mieszka od kilku miesięcy – wcześniej wynajmował pokój w Toruniu. Szuka pracy, ale pracodawcy krzywo na niego patrzą, bo ma białoruskie obywatelstwo. Nie pomaga nawet to, że ma kartę stałego pobytu i świetnie mówi po polsku.

16 marca siedział w swoim pokoju.

– Zamknąłem się w pokoju, ochroniarze wyłamali drzwi. Wychodź, krzyczą. Ja: – Nie wyjdę, bo państwo działają nielegalnie. Na dowód wymieniam im paragrafy. Mówię, że mogą wyprowadzić mnie siłą, ale wtedy odpowiedzą za naruszenie nietykalności cielesnej. Bali się mnie ruszyć, chyba wiedzieli, że łamią prawo – opowiada Paweł.

Kilku mieszkańców Elby barykaduje się na dachu. Wokół zaczynają zbierać się ludzie – do wyrzuconych skłotersów dołączają aktywiści zaangażowani w Elbę. Tłum skanduje: „Policja broni bogatych przed biednymi", „Najpierw ludzie, potem zyski".

„Ochroniarze nie mieli plakietek ze zdjęciem i numerem służbowym, niektórzy nawet firmowych kamizelek. Skłotersom siedzącym na dachu grozili, że im »zajebią«. Jacyś ludzie zaczęli wynosić nasze ubrania, książki, laptopy i bezładnie rzucać na ziemię. Wyrwali blat, kuchenkę, zerwali półki ze ścian. Spytałem ich, co tu robią – okazało się, że nikt im nie mówił, że w środku będą ludzie, myśleli, że mają po prostu wynieść z budynku rupiecie". Początkowo na miejscu jest kilku policjantów. Po dwóch godzinach – 30, część w zbrojach. Obrońców skłotu jest około setki. W pewnym momencie zgromadzeni próbują wedrzeć się na teren Elby – wyrywają furtkę z zawiasów, rozrywają płot. Policja używa gazu łzawiącego i pałek. Siedzący na dachu uderzają w blachę kijami, zagrzewają do boju.
Policja wzywa do rozejścia się, skłotersi odpowiadają, że zgromadzenie spontaniczne jest legalną formą wyrażania poglądów. Na miejscu pojawia się wóz strażacki. Strażaków wezwali policjanci, żeby ściągnęli skłotersów z dachu, jednak po interwencji demonstrantów chowają drabinę. Nie wiadomo, czy ze strachu, czy w geście solidarności ze skłotersami.

Demonstrantów przybywa. Około godz. 16 przyjeżdża oddział policjantów w zbrojach, z armatką wodną i bronią gładkolufową. Obrońcy Elby siadają na ziemi. Policjanci stają w zwartym szyku i czekają. Po godzinie zaczynają wyciągać siedzących na ulicy i spisują ich. Demonstranci trzymają się za ręce. Policja daje za wygraną, prosi tylko, by przesiedli się tak, by karetki i samochody policyjne mogły swobodnie przejeżdżać.

Skłotersi negocjują z firmą Stora Enso Poland, właścicielem działki – pomagają im m.in. warszawski radny Krystian Legierski oraz wicemarszałkini Sejmu Wanda Nowicka. Około godz. 20 ochrona opuszcza teren, policja wycofuje się chwilę później. Obrońcy ogłaszają zwycięstwo.

Wieczorem Stora Enso Poland wystosowuje oświadczenie: „Dajemy grupie tydzień czasu na zabranie swoich rzeczy i ostateczne opuszczenie bezprawnie zajmowanego terenu".

Paweł jest jedną z trzech osób, które zostały zatrzymane. „Policjanci zagrozili, że oskarżą mnie o naruszenie miru domowego – a przecież to do mojego miejsca zamieszkania włamali się obcy ludzie! To ochroniarze naruszyli mój mir domowy. Nie postawili mi żadnych zarzutów i jestem traktowany jako świadek, nie wiadomo tylko czego – świadek własnego zatrzymania?".

Do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Żoliborz wpłynęło ponad 90 skarg na brutalność policji podczas najazdu na Elbę.

Rafał: – Firma kłamie!

Kiedy Rafał, od kilku lat zaangażowany w Elbę, w niedzielę 18 marca organizuje z innymi skłotersami konferencję prasową i rodzinny piknik, przychodzi co najmniej sto osób. Można zjeść wegański posiłek, nauczyć się puszczać wielkie bańki mydlane, zagrać w piłkarzyki, posłuchać muzyki...

„To nie była żadna eksmisja, tylko włamanie. Eksmisja jest możliwa jedynie z wyrokiem sądowym i może ją przeprowadzić tylko komornik. Firma kłamie, że nie wiedzieli o naszym istnieniu; trzy lata temu poszliśmy do ich biura i pokazaliśmy katalog naszych inicjatyw. Stora Enso oskarża nas o nielegalne zajęcie własności, a sama nielegalnie przejmuje ziemię na całym świecie!".

Zyski fińskiej korporacji Stora Enso liczone są w setkach milionów euro. W maju zeszłego roku sąd w Brazylii skazał należącą do Story Enso firmę Veracel o zajęcie, wykarczowanie i obsadzenie eukaliptusem terenów w gminie Eunapolis. W Chinach Stora Enso przejęła tysiące hektarów od prywatnych właścicieli; ci, którzy nie chcieli sprzedać ziemi, byli bici i zastraszani przez „nieznanych sprawców".

Budynek, w którym obecnie znajduje się Elba, przed laty służył jako skład makulatury. Spółka Euro-Top-Kol Wojciecha Roguskiego, która niedawno wynajęła działkę od Story Enso Poland, zajmuje się „sprzedażą hurtową odpadów i złomu". Pewnie chcą Elbę pociąć na kawałki i sprzedać na złom – komentują skłotersi.

Podczas konferencji prasowej Krystian Legierski mówi, że niedopuszczalne jest wyrzucanie kogokolwiek przez prywatną firmę, której asystuje policja. Pada pytanie, czy na skłocie są gaśnice. Ktoś z tłumu krzyczy: „A co ze spalonymi kamienicami na Pradze? A co ze spaloną Jolą Brzeską?" (Brzeska była działaczką ruchu lokatorskiego, jej spalone ciało znaleziono rok temu w Lesie Kabackim).


Rys. Maja Rozbicka

Maja: – Elba to nie noclegownia.

Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz: „Takie miejsca są bardzo niebezpieczne. Był już pożar na skłocie w Wawrze. Ludzie zostali ranni. Lokatorzy tam piją, palą papierosy i od tego robi się pożar. Muszą ingerować służby porządkowe. U nas jest wystarczająca liczba miejsc w noclegowniach dla bezdomnych".

Maja, szczupła blondynka, która mieszka na Elbie od czterech lat: – Pierwsza lepsza kobita zaczepiona na ulicy potrafiłaby się lepiej wypowiedzieć!.
Maja z innymi skłotersami zorganizowała happening – w poniedziałek kilkadziesiąt osób przyjechało do noclegowni na Żoliborzu. Przywieźli bębny, pianino, gitarę, części do rowerów, sprzęt do baseballa, ekran do projekcji. „Nie potrzebujemy tylko miejsc do spania – Elba to nie noclegownia, to centrum kultury niezależnej".

Przed wejściem do noclegowni skłotersi grali i śpiewali, ćwiczyli brzuszki, skręcali rowery, rzucali piłką. Drzwi początkowo były zamknięte, w końcu ze środka wyszli zdziwieni mieszkańcy. Ostrzegali: w środku nie ma miejsca, szukajcie gdzie indziej!

Jeden ze skłotersów odczytał oświadczenie: „(...) Ewikcja Elby jest próbą zniszczenia jednego z największych zagłębi kultury alternatywnej w Polsce. Dlaczego tam, gdzie istnieją możliwości, władza widzi wyłącznie trudności?".

***

Maja: – Chciałabym, żebyśmy mogli zostać tam, gdzie jesteśmy, ale jeśli to się nie uda – chcielibyśmy, żeby miasto potraktowało nas jako stronę i znalazło nam jakiś inny teren albo przynajmniej nie utrudniało nam znalezienia takiego miejsca. Pustych przestrzeni jest mnóstwo, także miejskich, jest zapotrzebowanie na kulturę alternatywną, więc dlaczego miasto nam nie pomaga?".

W chwili, gdy zamykamy to wydanie „Przekroju", trwają demonstracje solidarności ze skłotersami z Elby: w Londynie przed Ambasadą RP i w Helsinkach pod siedzibą Story Enso. Skłotersi z Elby negocjują jeszcze z przedstawicielami firmy.

Niektóre imiona zostały zmienione.



Tekst ukazał się w tygodniku "Przekrój" nr. 13(3482)/26 marca 2012
Kupmy babolowi wibrator
2012-02-22 23:11:43

Tymoszenko nie budzi litości, lecz agresję; silny mężczyzna odzyskuje swoje miejsce pana domu i uczy kobietę posłuszeństwa - taki obrót spraw przemawia do polskich internautów.

Obywatele nie mają dziś powodu, by zbytnio ufać władzy, zbytnio ją szanować i zbytnio troszczyć się o nią. Trudno mi współczuć Tuskowi, gdy tłumy nazywają go matołem, zapowiadają rychły koniec sprawowania władzy albo zachęcają do opuszczenia kraju.

Nieco dziwniejsza jest jednak sytuacja, w której obiektem agresji werbalnej staje się władza innego państwa, jeszcze dziwniejsza, gdy jest to była władza, a zupełnie dziwaczna, jeśli jest to chora kobieta siedząca w więzieniu o zaostrzonym rygorze, w którym osadził są Janukowycz.

Dla jasności: nie mówię, że Tymoszenko jest niewinna. Znając realia sceny politycznej na Ukrainie, całkiem możliwe, że ma coś na sumieniu. Ale zarzut, który doprowadził do skazania jej na siedem lat więzienia, dotyczył rzekomego przekroczenia przez nią uprawnień podczas zawierania umowy gazowej z Rosją w 2009 roku - a to już powinno budzić poważne wątpliwości, pamiętamy bowiem temperaturę tzw. "wojny gazowej", która zakończyła się właśnie dzięki podpisaniu przez premierkę Tymoszenko kontraktu z Rosją.

Nie tylko zwolennicy teorii spiskowych wątpią w uczciwość kary dla Tymoszenko; Unia Europejska zablokowała w grudniu zeszłego roku parafowanie umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą właśnie z powodu Tymoszenko. Van Rompuy: "Nasz szczególny niepokój budzi upolitycznienie systemu sądowego na Ukrainie, czego wyrazem jest sprawa Tymoszenko."

Zresztą, nie ma żadnych wątpliwości, że Janukowycz, który bardziej lub mniej bezpośrednio doprowadził do wsadzenia Tymoszenko za kratki, to cyniczny oszust najwyższej próby - polityk fałszujący wybory, cóż bardziej dyskredytującego! W myśl zasady "wróg naszego wroga to nasz przyjaciel" Tymoszenko powinna budzić choćby śladową sympatię, tym bardziej, że warunki w których odbywa swoją karę nie są komfortowe - w jej sali światło pali się przez okrągłą dobę.

Od jakiegoś czasu wiadomo też, że narzeka na silne bóle kręgosłupa, które uniemożliwiają jej chodzenie. Tymoszenko domagała się jednak wizyty zagranicznych lekarzy, twierdząc, że ukraińscy "są reprezentantami zwalczających ją władz".

W zeszłym tygodniu na Ukrainę przyjechała grupa lekarzy z Niemiec i Kanady, by zbadać byłą premierkę - z początku nie chciała ona zgodzić się, by w badaniu uczestniczyli lekarze ukraińscy, w końcu jednak wyraziła na to zgodę. Informacje o tym były na bieżąco podawane przez największe portale informacyjne.

Zajrzałem więc do komentarzy pod tymi informacjami i doznałem szoku - miażdżącą większość z nich stanowiły agresywne i często obelżywe epitety pod adresem Tymoszenko. Pozwolę sobie kilka zacytować: "odbiło babie jak nic", "CO MA WISIEĆ NIE UTONIE - taka jest dziejowa SPRAWIEDLIWOŚĆ", "Kara śmierci wiec miała swoje dobre strony(...) powinna wisieć nad głowami takich polityków jak Tymoszenko, Tusk, Obama czy Sarkozy. Wtedy nastąpi refleksja."

Nie brakowało też wypowiedzi o charakterze seksistowskim, takich jak "A to ku... koszerna", "Ukraińcy wykazują wyjątkową cierpliwość z babsztylem", chociaż być może najciekawsza była ta: "ludzie, zróbmy składkę na jakiś dobry, firmowy i nie psujący się wibrator, i wyślijmy go bidulce, niech się babol nie męczy".

Spodziewałem się raczej inwektyw pod adresem Janukowycza i z początku nie wiedziałem, co o całej sprawie myśleć. Skąd tyle nienawiści? Wątpię, żeby internauci znali przebieg rządów Tymoszenko i mieli do niej pretensje o jakieś konkretne decyzje.

Czyżby chodziło po prostu o faszyzm, w sensie: nieograniczony podziw dla władzy silnej ręki, która rozprawia się z wrogami po męsku, bez litości? Czyżby Polacy byli gotowi poprzeć nawet Janukowycza, o ile jego władza będzie odpowiednio bezwzględna?

Może to ostateczny triumf przeciwników Pomarańczowej Rewolucji, którym kojarzy się ona z Michnikiem albo Kwaśniewskim? Może waląc w "Pomarańczową Julię" czują się, jakby walili w polski establishment?

Osobiście jednak obstawiałbym seksizm. Piękna kobieta, która miała wszystko, co można mieć, budziła zawiść mężczyzn, cieszą się więc, że jakiś facet wreszcie pokazał jej, gdzie miejsce "babsztyla".

Silny mężczyzna odzyskuje swoje miejsce pana domu i uczy kobietę posłuszeństwa - oto skryte marzenie przedstawicieli sztywnej, patriarchalnej kultury, w której każda kobieta zajmująca stanowisko kierownicze wydaje się czymś śmiesznym albo groźnym.

***

PS. Niemieccy lekarze poinformowali, że Tymoszenko cierpi na przepuklinę kręgosłupa i wymaga operacji poza zakładem karnym.


Słowo na dziś: Historia
2012-02-11 18:41:11

Gdyby ktoś zapomniał, co oznacza słowo "historia", to po lekturze pierwszego numeru nowego dodatku Gazety Wyborczej "AleHistoria" nie będzie miał wątpliwości - historia to opowieść o mężczyznach, którzy biją się z innymi mężczyznami, opowiadana przez mężczyzn i dla mężczyzn.


Jakby tego było mało, historia przepełniona jest tematyką falliczną. Żeby to pokazać, nie trzeba nawet czytać tekstów - wystarczą tytuły: "Karol Wielki - Olbrzym z Akwizgranu" - tutaj odniesienie do członka jest oczywiste. Podobnie tu: "Zagadka czarnej legendy Adama Pawlikowskiego: Człowiek z okaryną". W artykule "III wojna o włos" penisów nie ma wprawdzie w tytule, za to graficy raczą nas portretem Ronalda Reagana na tle wielkich, fallicznych rakiet.

Faceci, faceci, faceci. I wtem - okazuje się, że autorem jednego tekstu w "AleHistorii" jest kobieta! Ale o czym ona pisze? Po spojrzeniu na tytuł wszystko staje się jasne "Mój ulubiony bohater: Wrocławska klęska Casanovy". Kobieta może pisać w dodatku historycznym, ale tylko pod warunkiem, że opisze historię mężczyzny ze żwawym penisem, który zajmował się podrywaniem kobiet. Właściwie, to tylko kobieta może opisać taką historię - gdyby o Casanovie pisał facet, toż to by jakieś gejostwo było!

Kobiety i historia w ogólnie nie bardzo do siebie pasują. Kobiety są jakby za miękkie na historię i, co gorsza, nie mają penisów. Mają za to inne zalety, co pięknie tłumaczy Teresa Król w podręczniku do wychowania do życia w rodzinie dla gimnazjum: "być kobietą to wspaniała rzecz. Trzeba tylko sobie uświadomić, że subtelność, wrażliwość, delikatność, otwarcie się na miłość - również tę macierzyńską - to atuty dziewcząt. Warto je pielęgnować".

Chłopcy za to, jak tłumaczy Teresa Król, "lubią bawić się w wojnę. W tej sytuacji rodzice, choćby wzbraniali się przed kupowaniem zabawek militarnych (pistolety, karabiny), to i tak najczęściej ulegają dziecku i nabywają wymarzony czołg, rakietę czy najzwyklejszy korkowiec". Co innego dziewczynki, te "potrafią całymi godzinami czesać, przebierać i kąpać lalki".

Warto znowu zwrócić uwagę na falliczną symbolikę (oczywiście zupełnie nieświadomą, nie podejrzewamy Teresy Król o zbereźne myśli): wymarzony czołg, wymarzona rakieta, czy nawet najzwyklejszy korkowiec, ale też wymarzony, bo jak się go mocno popchnie, to korek wyskoczy pod ciśnieniem. Tacy właśnie są mężczyźni - po prostu każdy z nich marzy o tym, by stać się Olbrzymem z Akwizgranu i mężnie dzierżąc w dłoni swoją włócznię rzucić się na wroga.

Podręcznik Teresy Król był wielokrotnie wyśmiewany przez Gazetę Wyborczą, autorka jest bowiem mocno kościelna: "Po co zresztą prezerwatywa, jeśli czeka się na tego jedynego i jest mu potem wiernym. Jeśli nie ma przygodnych stosunków, takie zabezpieczenia nie będą potrzebne". Okazuje się jednak, że, jeśli idzie o podejście do historii, poglądy pani Król i dziennikarzy Wyborczej zaczynają harmonijnie współbrzmieć. Ktoś złośliwy mógłby też zainteresować się składem redakcji GW i wytknąć brak żadnej zastępczyni redaktora naczelnego (nie mówiąc już o naczelnej - Adam trzyma się mocno, żadnej Ewy na horyzoncie nie widać).

Wyborcza jedną ręką broni praw kobiet przed prasą prawicową, drugą jednak potwierdza stereotypy i odmawia kobietom prawa do uczestnictwa w historii. Strzał w stopę; takim samym strzałem w stopę był zresztą bezpłatny dodatek do GW sprzed paru miesięcy "Wielcy Polacy"; numer pierwszy był poświęcony Janowi Pawłowi II.

Wracając: kobiety, jeśli w ogóle pojawiają się w "AleHistorii, to tylko jako żony bądź ofiary mężczyzn. Z tego punktu widzenia jasna jest intencja tekstu Wojciecha Orlińskiego: odebrać resztki kobiecości Myszce Miki. Cytuję: "Myszka Miki jest rodzaju żeńskiego tylko w języku polskim, w angielskim to dżentelmen o imieniu Mickey".

Łatwo się w tym wszystkim pogubić
2011-12-27 19:04:46

Po paru dniach obrzydliwej i ostentacyjnej konsumpcji bożego dziecięcia nadchodzi kac i niestrawność, a wraz z nimi - planowanie imprezy sylwestrowej. Łatwo się w tym wszystkim pogubić i nie zauważyć, że już za kilka dni rozpocznie się rok 2012, który będzie obfitował w istotne wydarzenia, m.in. Euro 2012 i koniec świata.

Ale po kolei. Kilka dni temu media oszalały na punkcie pięciu polskich żołnierzy zabitych na wojnie w Afganistanie. Źli Talibowie! Jakżeż przyszło im do głowy, by na bogu ducha winnych Polaków pułapki minowe zastawiać! Morderstwo!

Ja jestem pacyfistą i lewicowcem, mogę więc tyle tylko powiedzieć: To tragiczne, że w bezsensownej wojnie prowadzonej w celu obrony interesów kilku korporacji oraz zaspokojenia mocarstwowych ambicji kilku państw musi zginąć tyle niewinnych osób.

Gdybym jednak nie był pacyfistą, a zamiast tego bojowo nastawionym pułkownikiem, czy innym admirałem (nie znam się na stopniach i gwiazdkach), to powiedziałbym coś zgoła innego: Panowie, kurwa wasza mać, trochę żołnierskiej konsekwencji. To jest, kurwa jej mać, pierdolona wojna, a jak się wysyła na wojnę żołnierzy, to wiadomo, że niektórzy wrócą w kawałkach.

Jak Polak zabija Taliba, to jest bohaterem, jak Talib Polaka, to jest mordercą. Ech. Swoją drogą, w wielu artykułach na ten temat znalazłem takie samo zdanie: To największa taka tragedia w historii polskich misji za granicą. Widać dziennikarze zapomnieli już o wojnach napoleońskich, albo o odsieczy Wiedeńskiej. Jak na mój gust, to Wiedeń leży za granicą. Nie wiem, ilu żołnierzy tam zginęło, ale chyba więcej niż pięciu. Ale co ja tam wiem...

Wracając, łatwo się w tym wszystkim pogubić i łatwo zapomnieć, że rok 2011 był wyjątkowo-przełomowy. Arabska Wiosna Ludów, rewolucje, hiszpańscy Oburzeni, Occupy Wall Street, protesty w Grecji, Rosji, last but not least - przejęcie Baru Prasowego w Warszawie. Bryła świata zatrzęsła się w posadach. To prowadzi nas do pytania: jaki będzie rok 2012?

Widmo krąży po Europie, po Stanach i właściwie po całym świecie - widmo Drugiej Fali, bardziej zabójczej niż fala z filmu "Pojutrze". Czy uda się zdusić ją w zarodku? Czy stoimy na progu największego kryzysu w historii ludzkości, przynajmniej od czasów Wielkiego Potopu? Czy to dobry moment na rewolucję? Czy Polacy w ogóle zorientują się, że świat się wali, czy Boni zauważy, że pora zaktualizować długoterminowe prognozy? Czy spekulanci zawisną na latarniach nowych sprytnych systemów podatkowych, czy raczej podatnicy zawisną na hakach spekulantów, jak umęczone kawały mięsa w rzeźni?

Pytań jest sporo, i łatwo się w tym wszystkim pogubić, tym bardziej, że Majowie przewidzieli już kilka tysięcy lat temu, że 21 grudnia 2012 roku świat się skończy. Być może będzie to miało jakiś związek z eksperymentami przeprowadzanymi w LHC, być może z eksperymentami przeprowadzanymi w Goldman Sachs Group Inc... Czy można jednak ufać prognozom sprzed tysięcy lat?

Czy Polska ma szanse wyjść z grupy? Czy to ma jakiś związek z końcem świata? Wydaje się, że nie; bardzo możliwe jednak, że ma to spory związek z kryzysem i perspektywą ewentualnej rewolucji. Czy Grecy sprywatyzują nawet swoją reprezentację narodową? Czy reprezentację narodową da się w ogóle sprywatyzować? Czy Julia Tymoszenko będzie oglądała finał w Kijowie siedząc na trybunach, czy raczej leżąc na twardej pryczy?

Czy Polacy w końcu zaczną się oburzać? Czy Unia Europejska zaciśnie szeregi, czy raczej rozpadnie się na kawałki? Czy uda się globalną energię wyzwoloną w 2011 roku przekuć na realne zmiany polityczne, społeczne i kulturowe, czy raczej będziemy świadkami wirtualnej rewolucji?

Łatwo się w tym wszystkim pogubić.

Żona = darmowa pomoc domowa
2011-11-14 22:02:41

To nie jest właściwie post, to zwykły wkurw. Ale w bardzo słusznej sprawie.

A więc: przygotowując się do kolokwium, w moim podręczniku do ekonomii (podobno bardzo popularnym) napisanym przez Milewskiego i Kwiatkowskiego znalazłem fragment, który rozwalił mnie na kawałki mniejsze od kurzu, zalał gówem i rzygowinami, zagotował i pożarł. Fragment ten dotyczy roli kobiet w gospodarce oraz stosunków damsko-męskich widzianych z perspektywy obliczania PKB. Fragment ten, ostrzegam, jest zabójczy i przystosowany tylko dla osób o mocnych nerwawch.

Voila:

"Jeśli pan Kowalski zatrudnia oficjalnie panią X w charakterze pomocy domowej, to usługi wykonywane przez panią X (i dochody przez nią otrzymywane), oczywiście, wchodzą do PKB. Gdyby jednak po pewnym czasie pan Kowalski ożenił się z panią X i w związku z tym przestał jej płacić za usługi domowe, to PKB obniżyłoby się o wartość świadczonych wcześniej usług, nawet gdyby założyć, że ich zakres nie zmienił się."1

Trudno się dziwić, że kolejne pokolenia menadżerów, ekonomistów, prezesów banków i wszelkiego rodzaju ekspertów od wyzysku, które wychowują się na tym podręczniku uważają, że miejsce kobiety jest w domu. Trudno się dziwić, że udział kobiet w radach nadzorczych spółek giełdowych wynosi w Polsce 11 procent. W końcu kobiety nie mają czasu na biznes, bo muszą świadczyć mężom usługi domowe.

Wiem, że mój blog nazywa się „Trochę śmieszne, trochę straszne”, i że w gruncie rzeczy ta sytuacja aż prosi się o jakiś ironiczny komentarz, ale jestem tak załamany/zły/przerażony, że nie jestem w stanie wydusić z siebie nic zabawnego. Przepraszam wszystkich za przekleństwa oraz chaotyczny i bezładny charakter tego wpisu, ale miejcie pretensje do duetu Milewski-Kwiatkowski, wydawnictwa PWN, uniwersytetów, rządów, korporacji, kościołów, firm, partii, publicystów i wszystkich tych, którzy aktywnie lub pasywnie współtworzą strukturę społeczną opartą na systematycznej i wielopoziomowej dyskryminacji kobiet.


1. R. Milewski, E. Kwiatkowski, "Podstawy Ekonomii, PWN, Warszawa 2005,


Czym różni się kibol od prawdziwego faszysty?
2011-11-12 14:54:25

„Nihilists! Fuck me. I mean, say what you like about the tenets of National Socialism, Dude, at least it's an ethos.”

(Nihiliści? Ja pierdolę! Mówcie co chcecie o doktrynie Narodowego Socjalizmu, ale to przynajmniej jakiś etos.)


Walter Sobchak, „Big Lebowski”.


Faszyści z Młodzieży Wszechpolskiej i ONR-u starają się odciąć od kiboli, którzy zdemolowali Plac Konstytucji, pojazdy TVNu, radiowozy itp., twierdząc, że byli to zwykli chuligani, którzy pojawili się nie wiadomo skąd, aby siać zamęt i robić rozróbę.

Cóż – z tym „nie wiadomo” to oczywiście kłamstwo, o wyjątkowo krótkich nogach. Tzw. Marsz Niepodległości był reklamowany na stadionach od kilku tygodni, organizatorzy dobrze wiedzieli, że sporą część uczestników demonstracji będą stanowić panowie w klubowych szalikach. Wystarczy spojrzeć chociażby na to zdjęcie z meczu Legia -Widzew:



Mniej oczywista jest jednak odpowiedź na pytanie, czy kibole są faktycznie nihilistycznymi chuliganami szukającymi po prostu rozróby, czy jednak coś ich z faszyzmem łączy.

Myślę, że łączy ich więcej, niż prawdziwi faszyści chcą przyznać. Łączy ich kult siły, łączy ich patriarchalny konserwatyzm obyczajowy, łączy ich ksenofobia, homofobia, szowinizm. Łączy ich dobra organizacja, dyscyplina i upodobanie do jednorodności - szaliki, barwy, flagi... Łączy ich w końcu nacjonalizm – w końcu hasło „Kosovo je Srbija” zrobiło na stadionach furorę.

Co ich dzieli? Cóż - prawdziwi faszyści w porównaniu z kibolami są prawie że intelektualistami. Nienawiść kiboli jest znacznie bardziej rozproszona niż nienawiść faszystów, bo poza Żydami, Romami, Arabami, Czarnymi, pedałami, lesbami, feministkami, lewakami, Unią Europejską itp. dotyczy także policji, niektórych korporacji medialnych, oraz – last but not least - szalikowców innych klubów.

Dlatego też mariaż prawdziwych faszystów z kibolami, chociaż naturalny, nie może być prosty, co pokazała wczorajsza demonstracja, na której kibole zamiast dumnie wypinać piersi, śpiewając pieśni patriotyczne, postanowili zaatakować policję oraz dziennikarzy.

Dobrze się stało, że miliony ludzi w całej Polsce zobaczyły, do czego prowadzi szowinizm i kult siły. Trzeba mieć nadzieję, że w przyszłym roku nie wybiorą się na imprezę o takim właśnie charakterze, przyjdą za to powiedzieć faszyzmowi „no pasaran”.

Można się spodziewać, że od dziś prawdziwi faszyści będą z dużo większą ostrożnością sięgali po wsparcie „grup sportowych”. Patrząc z punktu widzenia antyfaszysty – to dobrze. Walter Sobchak miał jednak trochę racji. Chwilami na blokadzie czułem, że to, co najbardziej rozwścieczyło by „niepodległościowców” to transparent z napisem „Polonia Warszawa”, który byłby najlepszym pretekstem do rozróby. Wolę już blokować przemarsz prawdziwych faszystów, co do których mam pewność, że wiem, jakie wyznają wartości. Wolę blokować przemarsz prawdziwych faszystów, których najbardziej wścieka właśnie kolorowa grupa „Żydów, lewaków, lesb, pedałów i feministek”, która nie zgadza się na ich zamkniętą i homogeniczną wizję Polski.





PS. W tym tekście nie zajmuje się w ogóle tym, czy czy blokada ma sens, i dlaczego - o tym możesz za to przeczytać w moim tekście Róbmy politykę. Blokujmy faszystów.
Rewolucja Październikowa już pojutrze
2011-10-13 01:00:19
Marsz hiszpańskich Oburzonych jest już u bram Brukseli. Wall Street jest okupowane. W prawie 1000 miastach na całym świecie organizowane są w sobotę demonstracje. Jak będzie w Polsce?

W Hiszpanii setki tysięcy młodych ludzi wyszły na ulice, by zaprotestować przeciwko systemowi, który wymaga od nich tak wiele, dając tak niewiele w zamian. W Polsce jak na razie nic takiego się nie stało – a przecież Polacy pracują o ponad 300 godzin w roku więcej niż Hiszpanie, dostając znacznie mniejsze wynagrodzenie.

Oczywiście bezrobocie, szczególnie wśród młodych, jest w Hiszpanii większe niż w Polsce – ale trudno uważać, że sytuacja jest idealna. Wręcz przeciwnie – wie o tym każdy, kto próbował znaleźć przyzwoicie płatną pracę, wie o tym każdy, kto próbował znaleźć mieszkanie w sensownej cenie. Nie, nie jest dobrze.

W najbliższą sobotę setki tysięcy, a może i miliony młodych ludzi na całym świecie wyjdą na ulice, by zaprotestować przeciwko niesprawiedliwemu systemowi. Tym razem nawet Polacy ruszą się z kanap - w Warszawie demonstracja odbędzie się w sobotę o 12:00 pod bramą główną UW. Więcej informacji tutaj:



Towarzysze: do zobaczenia!
Kacie, czyń swą powinność
2011-10-09 13:13:24

W spektaklu o nazwie „demokracja przedstawicielska”, w którym bierzemy udział od jakiegoś czasu, pierwsze skrzypce grają Tuski, Kaczyńscy, Napieralscy, Palikoty itp. Ich role zakładają bezustanne mielenie językiem i wydawanie odgłosów paszczą. Jednak raz na kilka lat, na kilkanaście godzin, gęby zamykają się; kołnierze zsuwają się z tłustych szyi, odsłaniając delikatne mięsko. Kogo Lud zetnie tym razem?

Žižek:
W procedurze wyborczej kluczowy jest ten moment przypadkowości, niepewności, “losowania”. W pełni “racjonalne” wybory nie byłyby wyborami, ale przejrzystą i zobiektywizowaną procedurą.


Trochę niepokojąca jest ta cisza, która nastaje w niedzielę. Taka cisza towarzyszy zawsze wydarzeniom, które nie pasują do porządku, takim, które zwiastują zmianę. Taka cisza towarzyszyła pojawianiu się deus ex machina. Jezus narodził się w ciszy betlejemskiej, podobną ciszę zresztą można doświadczyć, patrząc na wybuch wulkanu czy bomby atomowej (dźwięk podróżuje wolniej niż światło). Cisza wyborcza ma w sobie coś ze śmierci – paradoks, bo jest to w końcu jedyny moment, kiedy śpiący Lud budzi się i bierze do ręki topór.

Społeczeństwa tradycyjne (przednowoczesne) rozwiązywały ten problem przywołując transcendentne źródło, które „weryfikowało” wynik, i cedowały na to źródło władzę (na Boga, króla...). Na tym polega problem nowoczesności: społeczeństwa nowoczesne postrzegają siebie jako autonomiczne i samoregulujące, tzn. takie, które nie mogą już opierać się na zewnętrznym (transcendentnym) źródle władzy.

O dziewiątej wszyscy włączymy telewizory i wtedy różne Tuski odzyskają swoje miejsce w centrum przedstawienia, na samym środku sceny – na razie jednak swoją rolę odgrywamy my. Ręka moja, stawiająca krzyżyk, staje się karzącą ręką sprawiedliwości.
Oczywiście, trzeba być ślepcem, by nie zauważyć, że politycy manipulują wyborcami jak tylko mogą, sprawiają, że głosują wbrew swoim interesom. Niemniej:

Niemniej w procesie wyborczym wciąż musi działać element niepewności i dlatego komentatorzy lubią mówić o „irracjonalności” wyborców (nigdy nie wiadomo, na którą stronę przechylą się głosy w ostatnich dniach przed wyborami...). Innymi słowy, demokracja nie funkcjonowałaby, gdybyśmy ograniczyli ją do nieustannych sondaży opinii – w płeni zmechanizowanych, ilościowych, pozbawionych tego „performatywnego” charakteru.

O, irracjonalności wyborców! Wszyscy wy, którzy do ostatniej chwili wahacie się, kogo skreślić – wiedzcie, że to wasze niezdecydowanie stanowi warunek możliwości istnienia porządku demokratycznego! Tylko dzięki wam ten spektakl może trwać.

[…] głosowanie musi pozostać rytuałem (ofiarnym), rytualnym samozniszczeniem i ponownymi narodzinami społeczeństwa.

Jedno pytanie, które trzeba zadać na koniec, brzmi: kto właściwie składany jest w tej rytualnej ofierze? Czy to Lud ścina głowy rządzących, czy raczej sam siebie ćwiartuje, a potem rzuca resztki mięsa politykom na pożarcie?

To chyba zależy od wyników wyborów.



Pięć zdziwek z Latarnika
2011-10-04 19:38:43

W „Latarniku Wyborczym”, poza pewną dawką przewidywalności, napotkać można kilka zdziwek, mniejszych i większych. O tych zdziwkach właśnie traktuje ten tekst.


„Latarnik Wyborczy” to strona internetowa, która po ustosunkowaniu się do 20 twierdzeń proponuje ci partię o najbardziej zbliżonych poglądach. Oferuje też możliwość sprawdzenia, jak do tych twierdzeń ustosunkowywały się wszystkie partie – a niektóre odpowiedzi były doprawdy dziwaczne.

Oczywiście, Tusk ani Pawlak nie wypełniali kwestionariusza sami, tylko zlecili to jakiemuś drugorzędnemu działaczowi. Dzięki temu jednak uzyskujemy obraz w pewnym sensie szczerszy, niż gdyby płynął z ust samego Kaczyńskiego czy Napieralskiego – bo wypływa on prosto spod palców szeregowego członka partii.

Nie przedłużajmy, przejdźmy do zdziwek!



Zdziwko 1.
Najbogatsi Polacy powinni płacić wyższe podatki niż obecnie.
PiS i PO: Nie, Palikot: Raczej nie, PSL i SLD: Raczej tak*

Żadna partia nie zgadza się zdecydowanie. To jest jakaś granda! W społeczeństwie, w którym bogata mniejszość ciągle się bogaci, a biedna większość nie bardzo, wydawałoby się, że spośród pięciu największych partii chociaż jedna opowie się jednoznacznie za zwiększeniem podatków dla najbogatszych, szczególnie w czasach pustek budżetowych!
Co więcej, to właśnie dwie największe partie - PO i PiS – są najbardziej przeciwne zwiększaniu podatków dla najbogatszych, a PiS, które tyle mówi o sprawiedliwości społecznej itp. chwali się nawet, że za swoich rządów obniżyło podatki.
PO dodaje, że zamiast zwiększania podatków będą „upraszczać przepisy dotyczące płacenia podatków”. Domyślamy się, że chodzi o znoszenie różnego rodzaju ulg, co może w praktyce oznaczać, że podatki owszem, wzrosną, ale dla najbiedniejszych.



Zdziwko 2.
Polskie prawo powinno całkowicie zakazywać aborcji.

PIS: Tak, PSL i SLD: Raczej nie, PO i RP: Nie

No i zdziwko. Dlaczego SLD nie protestuje kategorycznie? Skąd się wzięło to „raczej”? Czyżby niektórzy posłowie SLD jednak marzyli o całkowitym zakazie aborcji? Dziwne, że przecież konserwatywne PO jest tutaj jednoznaczne, a SLD umiejscawia się koło PSL-u. Może (chciałbym tak sądzić) osoba wypełniająca kwestionariusz SLD po prostu nie zrozumiała pytania?



Zdziwko 3.
„Rząd powinien kategorycznie żądać zrównania dopłat bezpośrednich dla rolników polskich z dopłatami rolników z zachodniej Europy.”

PO, PiS, SLD i PSL: Tak, RP: Raczej tak

Jasne, można mieć wiele zarzutów co do dopłat bezpośrednich dla rolników - niezdrowa konkurencja dla rolników z trzeciego świata itp. Niemniej, skoro już są, to dlaczego polscy rolnicy mają dostawać mniej niż hiszpańscy? Zważywszy na to, że polska wieś jest w porównaniu do hiszpańskiej biedna jak noc, a w budżecie pusto, to wydawałoby się, że każda partia powinna zdecydowanie postarać się o zrównanie poziomu dopłat z europejskimi.
Dlaczego jednak Ruch Palikota nie jest w tej sprawie zdecydowany? Skąd to „raczej”? Jedyne co przychodzi mi do głowy, to pewna ogólna niechęć do wsi i rolnictwa, którą muszą czuć członkowie RP, takie wielkomiejskie przekonanie o tym, że sprawy „chłopstwa” nie są specjalnie istotne i nie warto zbytnio się o nie troszczyć.



Zdziwko 4.
„Należy jak najszybciej zrównać wiek emerytalny kobiet i mężczyzn na poziomie 65 lat lub więcej.”
PO, PIS i PSL: Nie, Palikot: Raczej Nie, SLD: Brak zdania

Jeszcze niedawno wszyscy eksperci wrzeszczeli jeden przez drugiego, że trzeba zrównać, a teraz nagle wszystkie partie mówią, że jednak nie równamy. Proste zagranie przed wyborami (zdecydowana większość Polaków jest przeciwna zrównaniu), czy jednak partie zorientowały się, że kiedy świat zachodni stoi w obliczu katastrofy masowego bezrobocia, podwyższanie wieku emerytalnego nie należy do priorytetów?



Zdziwko 5.
Osoby tej samej płci powinny mieć możliwość zawarcia związku partnerskiego.

PIS i PSL: Nie, PO: Raczej tak, SLD i RP: Tak

PiS, PSL, SLD i RP nie zaskakują, ale PO? Czyżby postulat równouprawnienia mniejszości seksualnych powoli znajdywał sobie zwolenników nawet wśród platformersów?
Do odpowiedzi „raczej tak” PO dodaje:
„Pary żyjące w konkubinatach, niezależnie od płci, powinny mieć możliwość wzajemnej reprezentacji prawnej, urządzania pochówku czy odwiedzin w szpitalu.[...]”
Powyższa lista nie zawiera wprawdzie wspólnego rozliczania podatkowego, niemniej I tak serce rośnie. Jeśli PiS i PSL nie będą miały większości w Sejmie, wygląda na to, że uchwalenie w tej kadencji ustawy o związkach partnerskich jest całkiem realne.




Źródło: latarnikwyborczy.pl


* Spośród 7 zaproszonych partii dwie: PJN i PPP – nie wypełniły formularza i dlatego nie są uwzględnione w „Latarniku Wyborczym”. Spośród wszystkich 20 pytań wybrałem pięć, na które partie odpowiadały najdziwniej.
Na kogo głosować w Warszawie?
2011-09-29 01:05:23
Wraz z moim przyjacielem, Tadkiem Teleżyńskim, przygotowaliśmy subiektywny przewodnik wyborczy po kandydatach z okręgu warszawskiego.

Jeżeli nie przyjmujesz postawy Piotra Ikonowicza ("Pierdolę, nie głosuję"), ale nie masz jeszcze pewności, kogo wybierzesz, nasz przewodnik może okazać się pomocny.

Przepraszamy, że ograniczyliśmy się tylko do Warszawy, ale prześwietlenie kandydatów ze wszystkich okręgów zajęłoby nam kilka lat.

Przewodnik jest dostępny tutaj:

poradnikdlapipesa.blogspot.com

Mamy nadzieję, że komuś się przyda!